Zawsze gdy przychodzi czas przerwy reprezentacyjnej i na tapetę wjeżdża Belgia, myślę o słynnym pompowaniu balonika. Wieczni kandydaci do tytułów, wiecznie rozczarowujący. Czerwone diabły na czarnych koniach są marnymi dżokejami, bo wywalają się na pierwszej lepszej, nieco trudniejszej przeszkodzie.
Nawet kiedy pojawiło się „złote pokolenie” mają problemy z odnoszeniem sukcesów.W składzie opartym chociażby o Kompany’ego, Vermaelena, Witsela czy Dembele nie awansowali Euro 2012, a już później, przy udziale graczy takich jak Hazard, Lukaku, De Bruyne lub Courtois zawodzili na mundialu w Brazylii i podczas mistrzostw Europy we Francji. Dziś pewnie na pamięć znacie ich skład, co też wiele mówi. Z gówna bata się nie ukręci, ale z tak solidnego sznura piłkarzy powinno się dać radę. Powinno, tymczasem Belgowie najpierw nie umieli dostać się do fazy grupowej największych międzynarodowych rozgrywek, a jeśli już, to nie udawało im się pokonać ani kiepskiej Argentyny, ani Walii. Czerwonym Diabłom od dawna brakuje i wyników, i stylu. Nie wiadomo tylko, czego bardziej.
Kiedyś Bartłomij Rabij mówił tak o Canarinhos: „Zawodnicy rozjechali się po świecie, w każdym klubie gra się inaczej, a nawet jeśli tak samo, to też niewiele daje, bo reprezentanci nie ćwiczą tych wariantów razem. Potem przyjeżdżają na kadrę i są jak z innego świata.” Z Belgami chyba jest podobnie. Połowa niby występuje w Premier League, ale każdy gra w innym stylu. West Brom prezentuje zupełnie inny futbol niż na przykład Manchester United. Analogicznie Chelsea i Crystal Palace, czy Tottenham i Watford. Chociażby przez samo porównanie jakości danych ekip różnica w boiskowych przyzwyczajeniach musi być wysoka. Gdy do tej mieszanki wrzucimy jeszcze kilku piłkarzy z innych stron Europy, robi się misz-masz.
Efekty widać gołym okiem. Czerwone Diabły celnie, lecz także boleśnie scharakteryzował Waldemar Prusik podczas Euro we Francji. – Mówi się, że Belgia to faworyt lewej części drabinki, a ona nie jest na razie faworytem nawet tej lewej części boiska – stwierdził w przerwie meczu z Walią. Podobnie mógłby określić wiele meczów tej ekipy pod wodzą Marca Wilmotsa.
Chciałoby się napisać, że miał on pragmatyczne podejście, bo w pewnym sensie tak to wyglądało. Brzydka gra, słodki smak zwycięstwa, tylko że wyczuwano go zbyt rzadko. No i w końcu wyszło na jaw, iż tak naprawdę to nie wina defensywnego nastawienia szkoleniowca, tylko jego olewki. Ze szczegółami możecie zapoznać się tutaj.
O to, by „wspaniałe pokolenie” zostało zapamiętane z czegoś więcej niż „wspaniałych fryzur” – zależnie od gustu cudzysłów weźcie pod uwagę lub nie – ma teraz zadbać gość, który jest przeciwieństwem poprzedniego selekcjonera. I nawet w tym względzie szefowie KBV zwrócili swą uwagę ku Premier League, to jest ku Roberto Martínezowi. Hiszpan markę wyrobił sobie w Wigan, potem w Evertonie, gdzie też bardzo ją sobie popsuł.
Nie będzie przesadą powiedzenie, że zaprzepaścił szansę jaką dostał pracując na Goodison Park. Miał komfort, bo przez kilka lat nie odszedł żaden z najważniejszych zawodników, a na dodatek sprowadzano mu zawodników, których tylko chciał. Nie potrafił jednak pokierować ich rozwojem. Gdzieś po drodze, w ciągu trzech lat, zgubił właściwe proporcje w pracy z drużyną – stawiał na atak, o obronie zapominał. Piłkarzom się to nawet podobało, ale kibice zgrzytali zębami, kiedy spoglądali w tabelę. Jego Everton pobił nawet niechlubny rekord, zdobywając najmniejszą liczbę punktów w meczach u siebie w 138-letniej historii klubu! Ale najbardziej wymowna jest statystyka goli strzelonych i straconych. Ta mówi wszystko: od 61:39 w pierwszym sezonie, do 56:55 w trzecim. – Oceniajcie mnie na podstawie trzech lat, a nie trzech miesięcy – bezczelnie próbował się bronić. Otóż to, dlatego właśnie został zwolniony.
Martinez net transfer spend £48M in three years and we have gone backwards each year, fewer points, worst home record, etc time to go ⏰
— Steve Depport (@DepportSteve) May 8, 2016
Na ten moment pytanie brzmi – kto tu kogo potrzebuje bardziej? Martínez reprezentacji Belgii, czy reprezentacja Belgii Martíneza? Zatrudnienie go wygląda trochę jak typowe działanie klubów z ekstraklasy przy wymianie trenera. Od skrajności w skrajność, jeśli chodzi o preferowany styl gry. Trudno się dziwić, że Belgowie chcieliby wreszcie zaczerpnąć więcej przyjemności z samych wrażeń estetycznych, ale żeby od razu stawiać na gościa, który potrafi postawić styl ponad wynik? W futbolu reprezentacyjnym to niewybaczalne. Niemal każdy większy turniej potwierdza, iż idzie on w kierunku defensywnym. A Czerwone Diabły pod prąd.
– Ponad wszystko potrzebujemy kogoś, kto jest świetnie przygotowany taktycznie – stwierdził Vertonghen zaraz po zakończeniu Euro 2016. W tym kontekście zatrudnienie Hiszpana wygląda jeszcze bardziej groteskowo. Do niego bardziej pasowałoby określenie „naiwny”. Błędy, które pogrzebały jego Wigan powtórzył też na Goodison Park, więc wniosek nasuwa się sam. Martínez nie potrafi zauważyć co robi źle. – W ostatnich latach reprezentacja Belgii cierpiała, bo z jednego z najbardziej utalentowanych pokoleń w ich historii nikt nie potrafił stworzyć dobrze zorganizowanej, jasno myślącej drużyny – pisał z kolei Paul Doyle na łamach The Guardian. Co ciekawe, to samo przesądziło o zakończeniu współpracy The Toffees z Martínezem.
Hiszpan „kupił” swoich nowych pracodawców ładnymi słówkami, o czym także wspominał angielski dziennikarz. Przygotował prezentację video, podczas której analizował błędy popełniane przez Czerwone Diabły, wskazywał jakie braki trzeba nadrobić. Jest tylko jedno małe, lecz jakże ważne „ale”. Fajnie, że wie co należy poprawić, szkoda, że nie mówi jak. Samą diagnozę potrafiłbym postawić nawet ja… Może czas zmienić branżę?
Ciekawą kwestią jest też ta dotycząca umiejętności zapanowania przez Martíneza nad grupą. Z wielkimi piłkarzami praktycznie nigdy nie pracował, a tutaj zderzy się z zawodnikami z samej czołówki. Mało tego, zderzy się z zawodnikami, którzy na co dzień współpracują ze szkoleniowcami z samej czołówki, co może okazać się jeszcze ważniejsze. Przyzwyczajeni do wysokich standardów gracze będą wymagać od niego równie dużo. Ot, taki Carrasco pracuje przecież z Diego Simeone, Vertonghen z Pochettino, De Bruyne oraz Kompany z Guardiolą i tak dalej… W teorii Roberto rzucił się na jeszcze głębszą wodę niż kiedy obejmował ekipę z Goodison Park. Partnerować będzie mu Thierry Henry, którego jako największy atut wymienia się… autorytet. Czyżby sami włodarze KBV mieli wątpliwości co do tego, czy Martínez ich do siebie przekona? Cóż, dostał klocki najwyższej jakości, sztuką będzie zbudowanie z nich niezdobytej twierdzy, a nie rozwalenie po kątach.
Tymczasem wystarczył choć ciut mocniejszy taran – na przykład portugalski, włoski, hiszpański czy walijski – żeby sforsować belgijskie mury. Wygrane z Cyprem, Izraelem, Węgrami, Norwegią lub Estonią na nikim nie robią wrażenia, niezależnie od tego ile goli wbijali lub wbiją im podopieczni Wilmotsa i teraz Martíneza.
– Belgia ma cały świat u stop – kokietował szkoleniowiec na swojej pierwszej konferencji prasowej w roli selekcjonera reprezentacji Belgii. Wczoraj zrobili już pierwszy krok podczas swojego spacerku do Rosji, pokonując 4:0 Bośnię. Czerwone Diabły trafiły na cholernie łatwą grupę eliminacyjną, więc w najbliższym czasie trudno będzie ją właściwie ocenić. A szkoda, przydałoby się, żeby ktoś krzyknął do nich „sprawdzam” wcześniej niż dopiero podczas mundialu w Rosji.