Hiszpania kontra Włochy. Jesienny hit eliminacji, klasyk, starcie drużyn, spośród których jedna próbuje narodzić się na nowo, druga zaś wciąż stara się udowodnić, że pogłoski o jej śmierci były mocno przesadzone. Potyczka dwóch zespołów, które w ostatnich latach czterokrotnie mierzyły się ze sobą na wielkich imprezach, za każdym razem dopisując kolejny rozdział do wciągającej, pełnej smaczków i historycznych zaszłości opowieści. Opowieści, w której dzisiaj przyszedł jednak czas na chwilowy zastój.
Trzeba sobie bowiem jasno powiedzieć, że nie było to jakieś szczególnie porywające starcie. Pewnie, dało się zauważyć, że grają ze sobą dwie reprezentacje o uznanych markach i określonym, wypracowanym na przestrzeni lat stylu, ale treści było w tym wszystkim – mając oczywiście na względzie ostatnie potyczki Hiszpanii i Włoch – wyjątkowo mało.
Fajnie momentami obserwowało się techniczne fajerwerki Hiszpanów, często rzeczywiście nie były to – jak to określił komentujący spotkanie Andrzej Strejlau – ornamenty, lecz ruchy, które w jakiś sposób faktycznie posuwały akcje do przodu. Kiedy jednak przychodziło co do czego, dawało o sobie znać to, co w ostatnim czasie stanowiło największą zmorę “La Rojy” – brak konkretu i próby wejścia z piłką do bramki.
Tu ładnie balansem kogoś machnął Iniesta, tam między trzech wbiegł Silva, kółeczko, jeszcze jedno, klepka, wysoki pressing, skrzydłem, środkiem… Niby wyglądało to lepiej niż w ostatnich miesiącach, niby nie było w tym aż takiego mozołu i utrzymywania się przy piłce dla czystej sztuki, niby od czasu do czasu znowu było widać to przyspieszenie w kluczowym momencie, ale wpaść mimo wszystko nie chciało.
Nie chciało aż do chwili, gdy Włosi sami sprezentowali rywalowi gola. Pomylił się ten, którego o błąd posądzalibyśmy w ostatniej kolejności, czyli Gianluigi Buffon. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, kapitan Italii odwalił bowiem typowego Pawełka – podanie ze środka pola, Buffon wychodzi przed szesnastkę, mija się z piłką, pusta bramka, Vitolo, 1:0. Zawodnik Sevilli kilka minut później mógł zresztą jeszcze raz trafić do siatki, jednak w sytuacji sam na sam uderzył obok słupka.
A Włosi? Zagrali – co tu się rozwodzić – słabo. Nawet bardzo słabo. Choć podopieczni Giampiero Ventury, poza wspomnianym błędem Buffona, nie zapomnieli nagle jak się broni, to jednak sporo było w ich grze prostych, niewymuszonych błędów. Ciężko było dostrzec w ich poczynaniach pazur, z którego słynęli podczas mistrzostw Europy we Francji. Więcej było w tym wszystkim jakiejś dziwnej bojaźni, przesadnego respektu dla przeciwnika i zwyczajnej nerwowości. W ofensywie z kolei gospodarze byli – nawet jak na siebie – wyjątkowo bezjajeczni. To nawet nie wyglądało tak, jakby Włochom ponabijano karabiny ślepakami, lecz tak, jak gdyby w ogóle pozbawiono ich broni. Trudno było momentami uwierzyć, że w podstawowym składzie wyszło dziś dziewięciu zawodników, którzy trzy miesiące temu wybijali Hiszpanom grę w piłkę z głów.
Jeśli jednak ktoś przy równie paskudnej grze jest w stanie wyjść z opresji, to właśnie Italia. Do remisu wystarczyła bowiem jedna akcja – Sergio Ramos faulował w polu karnym Edera, sędzia długo się wahał, jednak po konsultacji z asystentem podyktował jedenastkę, którą na gola zamienił De Rossi. Żeby było zabawniej – było to jedyny celny strzał gospodarzy w ciągu całego spotkania.
Nawet jeśli Hiszpania nie zagrała dziś wyjątkowej magii, a mimo lekkiej poprawy cały czas po oczach bił przerost formy nad treścią, trudno nie ulec wrażeniu, że podopieczni Julena Lopeteguiego stracili zwycięstwo we frajerski sposób. Jasne, sami zdobyli bramkę wyłącznie dzięki pomyłce rywala, jednak pozwolenie na wyrwanie sobie wygranej przy tak bezzębnym przeciwniku stanowi naprawdę nie lada sztukę.
Po raz kolejny jednak pozostaje jedynie posłużyć się cytatem z Andrzeja Strejlaua: “I to jest Italia”.