Rzadko kiedy obcokrajowiec, który wyjechał z naszej ligi daje sobie radę za granicą – musiał być w skali Europy po prostu słaby, skoro w ogóle do nas trafił, ci dobrzy Ekstraklasę omijają i trudno im się dziwić. Jak ze wszystkim i w tym wypadku są jednak wyjątki, a takim na pewno jest Abdou Razack Traore.
Szczerze mówiąc nie jesteśmy specjalnie zaskoczeni, ponieważ jeśli mielibyśmy kiedyś obstawiać, kto większego wstydu lidze za granicą nie przyniesie, to reprezentant Burkina Faso byłby w czołówce. Na polskich boiskach czarował, wyglądał jak gość z innej planety i po prostu gdyby nie wypalił nawet w Turcji, trzeba by się jeszcze mocniej zastanowić, czy my naprawdę nie uprawiamy innej dyscypliny sportu. To byłaby już przesada, jeśli gość trafiający w ten sposób miałby przepaść:
I rzeczywiście, silniejsza liga turecka okazała się być dla niego równie bezpieczną przystanią co polska. Doszło nawet do tego, że jeśli dziś ktoś otworzy klasyfikację strzelców tamtejszych rozgrywek, na pierwszym miejscu wraz z trzema innymi zawodnikami zobaczy właśnie Traore. Gość ma pięć goli w sześciu meczach, a przecież nie gra w najmocniejszym zespole, bo Kardemir Karabükspor zajmuje siódme miejsce. Taki Derdiyok, który na codzień zakłada koszulkę Galatasaray, ma pewnie więcej okazji do strzelania, tymczasem byłego piłkarza Lechii na razie nie jest w stanie wyprzedzić.
Co ważne, Traore nie dobija na pustaka, ale w tych bramkach widać naprawdę spory kunszt. Przykład pierwszy, na filmie od 1:42 – zwróćcie uwagę na to przyjęcie (zaraz potem jego druga bramka, już prostsza, ale też wykazał się opanowaniem).
Przykład drugi – od 1:58, inteligentne uderzenie zza pola karnego, nie zaś walenie na pałę, byle kopnąć.
Piszemy o Traore dzisiaj, ale to nie jest tak, że facet odpalił dopiero niedawno. Nie, on w Turcji sprawdza się regularnie i może poza pierwszą rundą zaraz po transferze, ma w lidze bardzo przyzwoite liczby:
Traore i Nakoulma, który również dobrze odnalazł się w Turcji to dwa przykłady, że nie wszyscy zagraniczni piłkarze wyróżniający się u nas, to królowie z gimnazjum na podwórku przedszkolaków. Takie historie mamy okazję opisywać jednak zdecydowanie zbyt rzadko.
Fot. FotoPyk