Dawno, dawno temu, chyba jeszcze w czasach, w których Adam Nawałka częściej zakładał bezrękawnik niż gustowne szaliczki, a Jakuba Meresińskiego znali tylko bywalcy siłowni i modnych klubów, stadion Śląska Wrocław bywał nazywany twierdzą. Wierzcie lub nie, ale odpaliliśmy nasze archiwum i stoi to jak byk! Ale na tym nie koniec historycznych ciekawostek, wyobraźcie sobie bowiem, że kiedyś na piękny wrocławski obiekt przychodziło średnio 14 878 kibiców, co było trzecią największą frekwencją w Ekstraklasie.
Stare, dobre czasy.
No dobra – nie tak stare, jak to przedstawiliśmy. Fakty te jedynie wydają się prehistorią, a to kwestia tylko kilku sezonów wstecz. Jednak patrząc na to, co dzisiaj dzieje się w Śląsku Wrocław, trudno uwierzyć, że w tak krótkim czasie można było zaliczyć taki zjazd.
Średnia frekwencja w poprzednim sezonie to zaledwie 8741 widzów. W tym jak na razie 1500 głów więcej, ale jesteśmy sceptyczni co do tego, czy ten wzrost utrzyma się na dłuższą metę. Terminarz jednak ma znaczenia. A we Wrocławiu wyposzczony, zanęcony niezłą końcówką poprzedniego sezonu kibic, na dzień dobry dostał spotkanie z Lechem Poznań, a później mecz przyjaźni z Lechią – właśnie w tych okolicznościach upatrywaliśmy przyczyn wzrostu.
No bo w czym innym? W grze piłkarzy? Zapomnijcie!
A wychodzimy z założenia, że w przypadku piłki nożnej nawet najlepsi marketingowcy na rynku, którzy stanęliby na głowie, by stadion zapełnić w jak największym stopniu, nie mają takich możliwości jak zawodnicy. Wybaczcie fekalne porównanie, ale dobrze oddaje ono istotę sprawy – kupa zawinięta w piękny papierek to numer dobry na jeden raz. Za drugim razem już raczej trudno kogokolwiek nabrać, że w środku jest cukierek.
0-0 z Lechem Poznań
0-0 z Lechią Gdańsk
0-0 z Wisłą Płock
1-2 z Ruchem Chorzów
0-4 z Jagiellonią Białystok
KATASTROFA. Śląsk Wrocław jest jedyną drużyną w Ekstraklasie, która w tym sezonie jeszcze nie wygrała u siebie. Jednak nie wiemy, co jest bardziej dołujące – ten fakt czy może to, że przez 450 minut męczenia buły wrocławianom udało się wcisnąć ledwie jedną bramkę i to z rzutu karnego! Powiedzieć, że trener Rumak i jego drużyna nie pomagają zbytnio w zapełnieniu stadionu to jak nic nie powiedzieć. Oni wkładają w tej sytuacji kij w szprychy. Oczywiście nie twierdzimy, że poza tym wrocławski klub funkcjonuje jak ta lala, ale jeszcze raz – największa władza jest w nogach piłkarzy i głowie trenera.
Dziś kolejna szansa na przełamanie, rywalem ostatnio przyzwoicie radząca sobie poza własnym stadionem Bruk-Bet Termalica. Szczerze mówiąc, powodów do optymizmu u wrocławian na razie widzimy mniej więcej tyle, co włosów na głowie Michała Pazdana.
Fot. FotoPyK