Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

21 września 2016, 12:32 • 6 min czytania 0 komentarzy

Za zwycięstwa Henninga Berga odpowiadał Henning Berg. Za zwycięstwa Stanisława Czerczesowa odpowiadał Stanisław Czerczesow. Za porażki Besnika Hasiego odpowiadają Michał Żewłakow i Bogusław Leśnodorski, a do ustalenia pozostaje jedynie który bardziej. Pracuje jednak nad tym równolegle cały Twitter i pół Facebooka, więc już wkrótce śledztwa przyniosą pewnie jednoznaczną odpowiedź.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Krótka refleksja nad ostatnimi zmianami na stanowisku trenera warszawskiej Legii przynosi od razu szereg uzasadnionych pytań o całą naszą piłkę. Po pierwsze – kto rządzi w klubie? Kto ma najwięcej do powiedzenia, czyje zdanie najmocniej się liczy, kto odpowiada za podejmowanie decyzji, kto odpowiada za przygotowywanie alternatyw?

W idealnym świecie pewnie byłoby mniej więcej tak: na czele jest prezes, który cztery razy do roku spotyka się ze sponsorami, na każdym ze spotkań dogrywa deal na 25 milionów euro, domyka w ten sposób budżet i leci na Malediwy, skąd podpisuje cyrografy. Cyrografy nadsyłane mu przez dyrektora sportowego. Ten bowiem odpowiada głową za cały pion sportowy – odbiera raporty od skautów, analizuje je, spotyka się z całym zapleczem szkoleniowym, ujednolica ich pracę. Naturalnie: zatrudnia również i zwalnia trenerów. Ci trenerzy mają zaś pod sobą cały sztab, decydują nie tylko o składzie i treści treningów, ale również negocjują z dyrektorem sportowym budowę zespołu.

I jest pięknie, można odpalać marlborasy. Wszystko w tym układzie jest jasne – jeśli prezes zatrudni trzech złych dyrektorów sportowych z rzędu a przy tym z czterech sponsorów po dwóch latach zostanie mu trzech – jest do dupy, trzeba go wymienić. Jeśli dyrektor sportowy zatrudni trzech gównianych trenerów i ściągnie sześciu fatalnych piłkarzy – jest do dupy, trzeba go wymienić. Na dole drabinki jest trener – on oczywiście wylatuje najwcześniej, kiedy źle dobierze zespół, albo okaże się, że taktyka tysiąca podań i dwóch strzałów jest nieskuteczna. Albo gdy zaproponowane przez niego transfery są kiepskie – ale w tym wypadku może też polecieć szef skautingu, który w porę nie zareagował.

Ale już nawet w tym idealnym układzie zaczynają się zacierać stanowiska. Jeden głupi transfer. Zaproponował trener, negatywnie zaopiniował skauting, przyklepał dyrektor. Gość jest niewypałem. Winić trenera-pomysłodawcę, czy dyrektora, który zdanie szkoleniowca postawił ponad opinię skautów? A przecież jest jeszcze prezes czy wiceprezes – każdy z nich w ten czy inny sposób futbol śledzi.

Reklama

Nie da się ustalić, kto w jednoznaczny sposób odpowiada za fatalną wtopę finansową i sportową, jaką był mariaż z Besnikiem Hasim. Nie da się z dzisiejszej perspektywy ustalić komu najmocniej przeszkadzał Czerczesow, kto przygotował sylwetki poszczególnych kandydatów na nowego trenera, kto optował za każdym z rozwiązań, kto nalegał na Hasiego, kto zaufał mu na tyle, by zaoferować tak dobry kontrakt i ściągnięcie piłkarzy, których potrzebował. Najprościej byłoby tu rzucić: Leśnodorski! Żewłakow! Ale w tak olbrzymim – jak na polskie warunki – klubie jak Legia, Lech czy Lechia nie da się sformułować odpowiedzi w ten sposób. Zbyt wielu opiniujących, zbyt wiele zależności, nawet właścicieli w Legii jest trzech. Analogicznie jest zresztą w Lechu – za wtopy transferowe winić Piotra Rutkowskiego, dział skautingu, czy może Jana Urbana? I czym właściwie ta wtopa transferowa jest, skoro obecnie nawet za początkowo wyśmiewanego Kadara można zgarnąć jakiś kwit?

Tu pojawia się druga wątpliwość. W jaki sposób oceniać poszczególnych pracowników, jeśli nie do końca wiadomo, kto za co odpowiada? Weźmy na przykład Piotra Burlikowskiego z Zagłębia Lubin, którego chyba całe środowisko, ja również, postrzega jako jednego z najbardziej kompetentnych ludzi na stanowisku dyrektora sportowego. Celnych strzałów można wymienić sporo – Maciej Dąbrowski, Krzysztof Janus, powrót Filipa Starzyńskiego, na upartego nawet Polacek czy Tosik. Ale przecież był i Luis Carlos, nie do końca odpalił jeszcze Vlasko, do tej kategorii włączony może też zostać Damian Zbozień. No i do tego współpraca z trenerem Stokowcem. Które z transferów zapisać “na konto” Burlikowskiego, które Stokowca? Po której ewentualnej wtopie z najlepszego dyrektora w Polsce spadnie na miejsce drugie czy trzecie?

Jeszcze więcej materiału do analizy jest w Lechu. Długo “Kolejorz” strzelał w dychę – Lovrencsics, Hamalainen, Douglas, Kadar, Arajuuri, Pawłowski, Jevtić. Chwalony był wówczas przede wszystkim dział skautingu, ale i zarząd, który dopinał te transakcje. Gdzieś z boku był Daylon Claasen, Arnaud Djoum czy Mohamed Keita, ale w świetle pozostałych transferów – bilans był dodatni. Popsuło się, gdy nagle wypłynęły takie transakcje jak Sisi, Nielsenowie, Thomalla czy Volkov, a nie było ich jak przykryć tymi, którzy odpalili. Ale znów – czy za Sisiego odpowiadają skauci, Piotr Rutkowski, czy Jan Urban? A jeśli – na przykład – Piotr Rutkowski, to czy po ściągnięciu Kadara, Douglasa i Arajuuriego nie możemy mu wybaczyć tych kilku wtop?

Szalenie ciekawa sprawa. Po pierwsze rozmycie obowiązków, po drugie rozmycie odpowiedzialności – i co najlepsze, to wcale nie są złe rzeczy. Przy transferze zawodnika, czy przy ściąganiu trenera, przynajmniej z mojej perspektywy – im więcej opinii, tym lepiej, szczególnie we współczesnym futbolu, gdy największe kluby potrafią sprawdzać nawet sytuację materialną na przestrzeni ostatnich lat oraz nałogi w najbliższej rodzinie obserwowanego przez nich 12-latka (prawdziwa historia z Polski).

Dlatego tak, zgadzam się, że Michał Żewłakow, Bogusław Leśnodorski, Maciej Wandzel i Dariusz Mioduski popełnili kosztowny błąd, najbardziej kosztowny za ich kadencji przy Łazienkowskiej, przebijający nawet zatrudnienie osób, które nie potrafiły policzyć kartek według zasad UEFA. Ale do oceny każdego z nich użyłbym jednak szablonu z trzeciego akapitu. Jeśli za kadencji Michała Żewłakowa klub zrobił transfery Arkadiusza Malarza (z emerytury w I lidze do Ligi Mistrzów), Ondreja Dudy (zarobili na nim chyba więcej niż wydali na Hasiego), Igora Lewczuka, Michała Pazdana, Nemanji Nikolicia i tak dalej, to nawet tak katastrofalny błąd w ocenie jak przygoda z Hasim nie może zaważyć na jego ocenie. Jeśli za kadencji trzech współwłaścicieli klub wygrał trzy z czterech mistrzostw, regularnie grając w fazie grupowej europejskich pucharów i zgarniając też po drodze Puchary Polski, a wszystko z powiększaniem budżetu i spłacaniem długów jednocześnie – to nawet trzech Hasich z rzędu nie sprawi, że którykolwiek z nich zostanie uznany za szarlatana bez koncepcji.

Tyle się mówi i pisze o spójności, o koncepcji, o długofalowej wizji. Po czym nagle po pierwszej poważnej wtopie poprzedzonej latami sukcesów chce się wywracać do góry nogami cały projekt.

Reklama

Warto chyba przypomnieć, że Legia w cztery ostatnie lata wygrała tyle mistrzostw, co od 1995 do 2012. Trochę przypomina mi to sytuację z Milikiem. Miał swój Kazachstan, ale w Napoli wszedł jak król. Legia miała swojego Hasiego, ale wciąż przeżywa jeden z najlepszych okresów w całej swojej historii.

Co zaś cieszy postronnych kibiców, w tym mnie – spektakularna wtopa przydarzyła im się akurat w momencie, gdy za pieniądze z Ligi Mistrzów mieli odjechać reszcie ligi. Dzięki temu – nie da się uciec od tego oklepanego hasła – liga będzie ciekawsza.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...