Reklama

Bananowa Hiszpania: Brak szacunku vol. 137

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

20 września 2016, 15:55 • 7 min czytania 0 komentarzy

Zakaz strzelania goli słabszą nogą. Zakaz dryblowania. Zakaz wymieniania podań z klepki. Zakaz cieszenia się po bramkach. Zakaz prowadzenia wyższego niż 3:0. Zakaz bycia szybszym. Zakaz bycia lepszym. Zakaz gry w piłkę. Zakaz wszystkiego.

Bananowa Hiszpania: Brak szacunku vol. 137

Tak w Hiszpanii zdaniem wielu mądrych głów powinien dziś najwidoczniej wyglądać futbol. W minioną sobotę ruszył bowiem kolejny sezon serialu pod tytułem „falta de respeto”, czyli na nasze – „brak szacunku”. W roli głównej – zresztą niepierwszy raz – Neymar. W czym tym razem tkwi problem? Ot, Brazylijczykowi zachciało się kiwać przy wyniku 4:0 w spotkaniu z Leganésem. Wielce oburzony Michael Laudrup stwierdził, że to jawna prowokacja, a za jego słowami wśród gawiedzi – nie licząc rzecz jasna kibiców Barcelony – wybuchło niesłychane oburzenie.

Niektórym naprawdę trudno zrozumieć, że w piłce nożnej od zawsze chodziło głównie o to, by na każdym polu potwierdzać swoją wyższość nad przeciwnikiem. Wielu ma problem z uświadomieniem sobie, że w gruncie rzeczy piłka to niezwykle okrutny sport. Jedni są lepsi, inni gorsi. Zwycięstwo 6:0 zawsze będzie budziło większy podziw niż przeczłapane 1:0. Jeśli starasz się podkreślić swoją przewagę i dbasz przy tym o walory estetyczne, w moim odczuciu nie ma w tym absolutnie nic złego. Grasz na najwyższym poziomie rozgrywkowym, więc bądź gotów na to, że przy rywalu z najwyższej półki będzie to widoczne. Jeśli nie odpowiada ci ten stan rzeczy, nikt nie broni ci odebrać mu piłki i po chwili samemu zakładać piętą kanałów. Jeśli jednak tego nie potrafisz, to już twój problem.

Osobiście nie znoszę meczów, w których jedna z drużyn strzela przeciwnikowi kilka bramek, a potem do końca wymienia sobie podania, czekając na ostatni gwizdek. Tłucz, ile wlezie, rób z rywala papkę dla niemowląt i tyraj go po podłodze, jak tylko się da. Raz zrobisz to ty, innym razem zrobią to tobie.

Coś mi zresztą podpowiada, że kibice Leganésu, którzy rozbijali namioty pod stadionem, by tylko zdobyć jedną z nieco ponad pięciuset wejściówek przeznaczonych do otwartej sprzedaży, również chcieli zobaczyć mecz nie dlatego, by koniec końców obserwować człapankę giganta przy 2:0, lecz po to, by być świadkami spotkania, w którym najlepsi z najlepszych odpalą fajerwerki, a ich zespół mimo to do ostatniej minuty dzielnie będzie im stawiał czoła.

Reklama

Po meczu Neymara w obronę wziął Leo Messi, który zapewnił, że „nie jest on złośliwym człowiekiem”. Choć nie wiem, czy to prawda czy zwykła kurtuazyjna bujda na resorach – nie miałem przecież okazji poznać go osobiście – to, jeśli chcecie znać moje zdanie, dla mnie Neymar jest przede wszystkim jednym z ostatnich „prawdziwych Brazylijczyków”. Modelem z serii tych, które rozkochały mnie w sobie na mundialu w Korei i Japonii i które przyczyniły się do tego, że zacząłem na poważnie interesować się futbolem. Niech mądre głowy dalej upatrują w nim prowokatora. Ja jednak kupuję Neymara w całości takim, jakim jest.

Leganés strzelił na 1:5, kibice świętowali, jak gdyby ich zespół właśnie odniósł zwycięstwo, a samo miasto już wkrótce może być kojarzone z czymś więcej niż tylko weekendowymi wojnami nożowników z Ameryki Południowej pod znajdującą się nieopodal areną byków.

I przy tym pozostańmy

A ty, drogi Neymarze, kiwaj sobie nawet przy 8:0. Wciąż będę obserwował to z zachwytem, a następnie żałował, że jednak nie trafiłeś do Realu.

* * *

Swoją drogą, często się zastanawiam, dlaczego rzekomy brak szacunku działa zawsze w jedną stronę. Za każdym razem to ten większy i silniejszy dokucza mniejszemu i bezbronnemu. A czy tak naprawdę, idąc hiszpańskim tokiem rozumowania, nie moglibyśmy równie dobrze uważać za brak szacunku – nawet przy wyniku 0:5 – prób pyskówek Leganésu i bezczelnych starań wyrządzenia Barcelonie jak największej krzywdy zamiast proszenia o litość i pokornego postawienia autobusu w polu karnym? Pójdźmy nawet krok dalej: Czy gdyby jakimś cudem to Leganés tak zmłócił Barcelonę, to dominowałby zachwyty czy może jednak oburzenie?

Reklama

Nie, wtedy to już tylko romantyczne, świadczące o niezłomności „dzielne stawianie oporu gigantowi w nierównej walce”.

W gruncie rzeczy nie ma się jednak czemu dziwić. W Hiszpanii są przewrażliwieni do tego stopnia, że gdy w zeszłym sezonie Barcelona zapaskudziła w haloween szatnię na stadionie w Getafe, do telewizji zaproszono studentów kryminalistyki i przeprowadzono dopiętą na ostatni guzik symulację czyszczenia łazienki. Brak szacunku – jak łatwo się domyślić – rósł wówczas wprost proporcjonalnie do czasu spędzonego na szorowaniu. Podobno pani sprzątaczka musiała użyć specjalnych detergentów.

Cóż, takie tam panują realia i niewiele jesteśmy w stanie na to poradzić. Tak czy inaczej, wciąż będę sie upierał, że ma to swój niepowtarzalny urok.

* * *

Po pięciobramkowych zwycięstwach Barcelony i Atlético jutrzejsze starcie obu tych zespołów zapowiada się wyjątkowo smakowicie. Niestety tylko dla postronnego widza. Ja jak zwykle zasiądę bowiem przed telewizorem w naiwnej wierze, że zakończy się obustronnym walkowerem. I znowu się rozczaruję.

* * *

W Hiszpanii bardzo dużo mówi się ostatnio o tym, że Diego Simeone postanowił skrócić o dwa lata swój kontrakt z Atlético. Argentyńczyk podkreśla jednak, że decyzja ta została podjęta za obopólnym porozumieniem stron i wyłącznie dla dobra klubu. I, szczerze mówiąc, trudno w gruncie rzeczy nie przyznać mu racji. Gdybym zrobił gdzieś coś z niczego i nosił się z chęcią zmiany otoczenia, postąpiłbym dokładnie tak samo. „Cholo” w najgorszym wypadku dał bowiem chociaż fanom „Los Colchoneros” wystarczająco dużo czasu na oswojenie się z myślą, że nic nie będzie trwać wiecznie.

Dziś jestem, jutro mnie nie ma. Fajnie było, ale się skończyło. Tak wygląda przecież dzisiejsza piłka. Lepsze jednak takie zachowanie niż spakowanie w tajemnicy walizek, rzucenie szybkiego „nara” i wypięcie się na kibiców dupą, jak czyni to wielu innych piłkarzy i trenerów.

Tak czy owak w żaden sposób nie odważyłbym się stwierdzić, że odejście Simeone jest przesądzone. Skrócenie jego kontraktu nie jest rozpostartą na oścież bramą, lecz co najwyżej delikatnie uchyloną furtką.

* * *

Trafiłem jakiś czas temu na reportaż o byłym piłkarzu Realu Madryt, Oscarze Minambresie. Gość jest dziś pamiętany pewnie głównie przez piłkarską hipsterkę i w sumie nie ma się czemu dziwić – raczej nigdy nie był on uważany za zawodnika o jakimś olbrzymim potencjale i daleko było mu do bycia określanym mianem drugiego Míchela Salgado. Ot, miał po prostu szczęście, że trafił na czasy, w których klub kierował się polityką „Zidanes y Pavones” mającej na celu uzupełnianie galaktycznej kadry zawodnikami ze szkółki.

No ale do rzeczy. Materiał, który widziałem, traktował o losach Minambresa już po zakończeniu przez niego kariery w wieku 26 lat wskutek ciągłych kontuzji kolan. W przeciwieństwie do większości tego typu przypadków, jak chociażby – nie szukając daleko – Rubén de la Red, nie poszedł w trenerkę. Nie pomnożył też na wzór Thomasa Gravesena zgromadzonych w trakcie kariery pieniędzy i nie przewala dzień w dzień fortuny w kasynach Las Vegas. Minambres po pogodzeniu się z tym, że jednak trzeba zająć się czymś innym otworzył bowiem w Móstoles… kiosk.

Dziś trenujesz z Zidane’em, zmieniasz Figo w Lidze Mistrzów, a jutro prosisz o pięć jednostek twardej europejskiej waluty za paczkę czerwonych Marlboro. Przed wyjściem do pracy zaś gdzieś z tyłu głowy boisz się, że ktoś być może znowu zacznie mierzyć do ciebie z pistoletu (bo i taka sytuacja Minambresowi się przytrafiła). Sam Minambres przyznaje zresztą otwarcie, że piłki nie ogląda dziś ani z wysokości trybun, ani w telewizji – przywołuje to w nim zbyt bolesne wspomnienia. Takie, które być może męczą go również, gdy w Móstoles przychodzi mu przemierzać ciągnącą się w nieskończoność aleję nazwaną imieniem jego rówieśnika, Ikera Casillasa.

Od czasu zobaczenia wspomnianego reportażu mam zupełnie inne spojrzenie na pojęcie piłkarskiego zjazdu i kariery zniszczone przez kontuzje. Do tego stopnia, że grającego w ogórkowej MLS i jeżdżącego sobie w wolnych chwilach rowerkiem po USA Kakę uważam za prawdziwego szczęściarza, a Miguelowi Palance jestem nawet w stanie po części uwierzyć, gdy przekonuje on wszystkich dookoła, że transfer do Korony wcale nie jest przez niego postrzegany za jakiś wielki krok wstecz. Mimo mojego pełnego przekonania co do tego, że do teraz zdarza im się pewnie w przypływie melancholii rozpamiętywać lata świetności, to – jakkolwiek patrzeć – wciąż mogą oni chociaż robić to, co kochają najbardziej.

Żeby było jasne – pracy w kiosku nigdy nie uważałem i nie będę uważać za dowód życiowego upadku czy synonim niepowodzenia. Tak czy inaczej, optyka po prostu musi siłą rzeczy ulec zmianie, gdy w twojej szufladzie kisi się medal za zdobycie uszatego pucharu. Podejrzewam, że gdyby przyszło mi sprzedawać fajki teraz, nie płakałbym z tego powodu w poduszkę i nie użalałbym się nad swoim losem. Gdybym jednak musiał to robić po tym, jak w przeszłości udało mi się dotknąć gwiazd – już tak.

Janusz Banasiński

Najnowsze

Inne kraje

Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Damian Popilowski
1
Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...