Mecz czternastej drużyny Ekstraklasy z piętnastą. Mecz zespołu dramatycznie smutnego z zespołem kompletnie bezbarwnym. Starcie ślepego z kulawym. Pojedynek szachowy idioty z debilem. Należy to podkreślić jasno i wyraźnie: przed meczem tylko szaleniec powiedziałby, że w Gliwicach będziemy oglądać dziś dobry mecz. Nie wskazywało na to zupełnie NIC. A tymczasem…
O Jezu, co tu się w ogóle odwaliło?!
Szczerze? Po pierwszych trzydziestu minutach mieliśmy już napisany pean pochwalny dla Radoslava Latala, już witaliśmy go chlebem i solą, już chcieliśmy publicznie dziękować za to, że znowu doda naszej lidze kolorytu. Piast – powiedzmy to sobie szczerze – zachwycał. Miażdżył. Jankowski szalał i raz za razem wygrywał pojedynki (Jankowski!). Pietrowskiemu nie przeszkadzało metr pięćdziesiąt w kapeluszu, by na luzaku walnąć główkę stojąc w centrum pola karnego. Bukata grał jak Vacek z najlepszych czasów, no i Mraz wyglądał dokładnie tak jak Mraz z poprzedniego sezonu. To była ta Piastelona, którą tak uwielbialiśmy w poprzednich rozgrywkach.
Ale by zachować sprawiedliwość, Górnikowi Łęczna uczciwie oddajmy to, że poprzeczkę zawiesił rywalom gdzieś między kostką a piszczelem. Prusak wypluwał piłkę przed siebie lub mijał się z nią jak amator. Gdyby wszyscy ludzie komunikowali się tak jak Gerson z Pruchnikiem, prawdopodobnie nigdy nie powstałyby takie narzędzia jak internet czy telefon. Środek pola ze Szmatiukiem, Drewniakiem i Dźwigałą? Istniał tylko na papierze. Jedni grali jak nakręceni, drudzy biegali jak chłopcy we mgle. Efekt? 3:0 po 25. minutach.
Okazuje się, że nawet i 3:0 może być niebezpiecznym wynikiem. Jeszcze przed przerwą sztycha walnął Piesio, no ale nie ma co się czarować: łęcznianie co najwyżej po tym golu mogli otrzeć łzy. W to, że ten wynik może się jeszcze odkręcić, nie uwierzyłby nawet Tadeusz Pawłowski, gdyby zasiadał na ławce Górnika. Aż do momentu, w którym dzieją się dwie rzeczy
a) na boisko wchodzi Javi Hernandez,
b) wylatuje z niego Michał Masłowski.
No dobra, Hiszpan był już na placu gry od początku połowy, ale przez długi czas była to obecność tylko ciałem. Grał tak, jak wszyscy na boisku. Niemrawo, bez żadnych akcji, w spacerowym tempie. Dalibyśmy spore pieniądze za to, że nic (no, może poza dobiciem rywala przez gospodarzy) się tu już nie stanie. Gdybyśmy to zrobili, prawdopodobnie przeklinalibyśmy właśnie Masłowskiego, który poczuł się jak za dawnych lat w Zawiszy, kiedy regularnie był głównym aktorem ekstraklasowych widowisk. Dwie idiotyczne żółte kartki w dwie minuty, wyjazd z boiska. Michale, gratulujemy. Wreszcie miałeś znaczący wpływ na losy meczu!
A Hernandez najpierw nawinął sobie Mokwę w polu karnym jak dzieciaka z rocznika 2008 i załadował gola kontaktowego. Jak to bywa w takich sytuacjach – łęcznianie poczuli krew, na doliczony czas gry wysłali nawet Prusaka do ataku i – dosłownie ostatniej akcji meczu – po długim słupku znów walnął Hernandez. Nie ma co, Chicharito nawiązał do formy z najlepszych lat w Manchesterze United! ładnie się przywitał z naszą ligą. Ostrzymy sobie zęby na więcej.
Od 3:0 i totalnej masakry do 3:3, którego nikt się nie spodziewał, w meczu na dnie. Ekstraklaso, ty to jednak zaskakiwać potrafisz, jak żadne inne rozgrywki!
***
Piast Gliwice – Górnik Łęczna 3-3
Gole: Pietrowski, Murawski, Jankowski – Piesio, Hernandez x2
Piast: Rusov 3 – Mokwa 2 (90. Sedlar), Korun 4, Pietrowski 5, Hebert 4, Mráz 6 – Murawski 5, Bukata 6, Masłowski 1 – Szeliga 4 (70. Zivec), Jankowski 6 (73. Barisić)
Górnik: Prusak 2- Sasin 2, Pruchnik 3 (46, Javi Hernández 8), Gérson 3, Leândro 6 – Bonin 5, Dźwigała 4 (65. Danielewicz 5), Szmatiuk 4, Drewniak 3, Piesio 6 (75. Pitry) – Śpiączka 5
Żółte kartki: Szeliga, Murawski, Masłowski x2 – Sasin, Bonin