Wyjazdowy remis z wylosowanym z ostatniego koszyka Krajem Borata mógł być zaskoczeniem dla wszystkich, ale już jego przebieg – niekoniecznie. Druga połowa obudziła bowiem koszmary, które dręczą reprezentację Adama Nawałki już od dawna. O ile w eliminacjach i podczas EURO udało się jakoś przez nie przechodzić, a dopiero w ćwierćfinale z Portugalią obudziły kadrowiczów ze snu tuż przed budzikiem, tak teraz zakończyły się krzykiem w środku nocy.
Świetna otoczka, kontakt z kibicami, milionowe transfery i wielkie umiejętności piłkarskie – tak dobrze z reprezentacją naszego kraju nie było już dawno. Przed każdym kolejnym meczem, widząc składy podawane jako nazwy wielkich klubów zamiast nazwisk poszczególnych zawodników, uświadamiamy sobie przeskok, jaki dokonał się w futbolowej rzeczywistości nad Wisłą. Jesteśmy bardzo pewni siebie, ta pewność towarzyszy także samym kadrowiczom. Wychodzą na mecz, jakby Adam Nawałka tuż przed momentem zaserwował im najlepszą przemowę motywacyjną w dziejach. Często otwierają wynik, kontrolują grę i tworzą akcję, których kibice biało-czerwonych nie widzieli od czasów Deyny i Bońka. Aż nagle ta dobrze naoliwiona maszyna staje. Jak dobrze uzbrojone wojsko, które po przejściu pierwszych zasieków wroga zarządza odwrót. I wtedy – albo uda się zwiać z dobrym wynikiem, albo zostaje ono napadnięte i skarcone. Dokładnie tak, jak w pojedynku z Kazachstanem.
Paradoksalnie zaczęło się to wszystko po spektakularnym sukcesie z Niemcami. Jakby wtedy wyniesieni na piedestał (całkowicie zasłużenie) kadrowicze wraz z selekcjonerem uznali, że wystarczy otworzyć wynik, a dalej jakoś to będzie. Od tamtej pory niemal wszystkie mecze – za wyjątkiem formalności z Gibraltarem oraz wyjazdowych pojedynków z Niemcami i Gruzją – miały podobny scenariusz.
– Szkocja u siebie, 2:2. Trzy dni po pamiętnych bramkach Milika i Mili z zachodnimi sąsiadami. Na gol Mączyńskiego z początku spotkania dwukrotnie odpowiadają goście, ale mieliśmy dość czasu, by doprowadzić do wyrównania. Już wtedy jednak po strzelonej bramce stanęliśmy;
– Irlandia w Dublinie, 1:1. Strzela Peszko, a później Nawałka zarządza “obronę Czestochowy”. Wtedy po raz pierwszy się nie udało – rozpaczliwa defensywa została złamana w doliczonym czasie gry przez Shane’a Longa;
– Gruzja u siebie, 4:0. Wynik na to nie wskazuje, ale wtedy też po bramce Milika do głosu doszła Gruzja. I to nie była przewaga do 30. metra od bramki Fabiańskiego, tylko stuprocentowe sytuacje i poprzeczka, na którą hat-trickiem w doliczonym czasie gry na szczęście odpowiedział Lewandowski;
– Szkocja w Glasgow, 2:2. Lewandowski strzela w trzeciej minucie, ale znów nie potrafimy utrzymać prowadzenia. Gdyby nie gol w ostatniej sekundzie meczu “Lewego”, wracalibyśmy do kraju z pustymi rękami;
– Irlandia u siebie, 2:1. Upragniony awans wyszarpywany do ostatniej minuty. W tym meczu liczył się tylko wyjazd do Francji, więc słaby styl gry można wybaczyć, ale w ostatnich minutach znaczna część rodaków miała mocno przyspieszony rytm bicia serca;
Jeszcze gorzej w końcówkach było na Mistrzostwach Europy. Z Irlandią Północną, która wystawiła na nas trzy autobusy, dwa czołgi i mur chiński drżałem od 80. minuty, bo daliśmy się niepotrzebnie zepchnąć. Byliśmy kilka klas lepsi przez całe spotkanie, aż w końcu postanowiliśmy bronić jednobramkowej przewagi. Przecież gdyby Davies trafił w piłkę, gdyby Washington zdążył futbolówkę podciąć, gdyby inaczej skończyło się zderzenie Szczęsnego z Piszczkiem… Za dużo gdybania przy takiej różnicy klas. Na wątpliwości miejsca w tym meczu być nie powinno.
Co się udało wtedy, nie udało się ze Szwajcarią. Pierwsza połowa to majstersztyk, najlepsze reprezentacyjne 45 minut od dawna. Piłkarze Nawałki po wyjściu z szatni – całkowicie odmienieni – już od pierwszych minut ustawili się głęboko, grali w niskim pressingu. Przestali za to grać w piłkę, a przecież to wychodziło im świetnie. Shaqiri zrobił coś, co powinni zrobić też Seferović z Derdiyokiem, ale wtedy tyłki uratował nam – podobnie jak przy wolnym Ricardo Rodrigueza – fantastyczny Łukasz Fabiański. Lewandowski mówił po tym meczu 1/8 finału, że nie powinniśmy się tak cofnąć po strzeleniu bramki. Że wyciągniemy – legendarne w pomeczowych wypowiedziach – wnioski. I co? Robert wyprowadza Polskę na prowadzenie już w drugiej minucie strzelając bramkę, która zamiast dodać nam skrzydeł, zupełnie nas sparaliżowała. Znów grę w piłkę odłożyliśmy na bok, a na pierwszy plan wysunęło się niepotrzebne kunktatorstwo. Tym razem skarcone.
Jak było w Astanie – wszyscy wiemy. Jedyna różnica polegała na tym, że to był tylko Kazachstan, więc nie zadowoliło nas jednobramkowe prowadzenie jak na turnieju we Francji, a dopiero wynik 2:0. Teraz wszyscy mieszają reprezentantów z błotem, tymczasem Lewandowski i spółka zagrali niemal identycznie jak w meczach, po których byli zagłaskiwani i wychwalani pod niebiosa. Ta strata punktów to właśnie wypadkowa tego, że niewielu po w miarę udanym EURO chociaż spróbowało wyciągnąć wnioski i wskazać błędy. Zbigniew Boniek wspomniał coś o “braku pójściu za ciosem”, ale został zagłuszony przez salwę braw. Ba!, nawet jeśli Rzeczpospolita zrelacjonowała ćwierćfinał okładką „Porażka po karnych”, to okazało się, że – według rzeszy kibiców – zabrakło jej klasy. Wsadziła kij w mrowisko, które zdecydowanie lepiej przyjęło bezkrytyczną “jedynkę” Faktu.
Mam jednak nadzieję, że teraz ten zimny prysznic sprowadzi kadrowiczów na ziemię, a sam Adam Nawałka spojrzy na gwiazdy europejskich boisk trochę surowszym okiem. Nieważne bowiem, czy kilka dni temu strzeliłeś pięć bramek Milanowi albo zaliczyłeś dziesięć asyst z Barceloną – z orzełkiem na piersi musisz wypruwać flaki do ostatniej minuty. Odpuszczania w końcówce nie naprawi nawet najlepszy filmik ŁaczyNasPiłka.pl.
Bartłomiej Stańdo
Fot. FotoPyK