Reklama

„Pieniądze za Ledwonia upychaliśmy w biurku”. Ozimek – fabryka kadrowiczów

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 września 2016, 12:23 • 17 min czytania 0 komentarzy

Waldemar Sobota, Paweł Olkowski, Adam Ledwoń, Henryk Brejza oraz Józef Adamiec. Co łączy tych ludzi? Po pierwsze – wszyscy mieli przyjemność założyć w swoim życiu, choć kilka razy, koszulkę z orłem na piersi. Po drugie – każdy z nich na starcie swojej kariery reprezentował barwy położonego w województwie opolskim zespołu Małapanew Ozimek. Klub, który od lat błąka się ze zmiennym szczęściem pomiędzy III ligą i A klasą, a jego największym sukcesem w historii jest gra na drugim poziomie rozgrywkowym w latach 70., wypuścił do kadry aż pięciu zawodników. Na czym polega fenomen Małejpanwi i jak wyglądała droga młodych chłopaków do świata wielkiego futbolu? O tym porozmawialiśmy z ojcem Waldka, Jerzym Sobotą, oraz Leonem Brylczakiem, który miał bliską styczność z całą piątką reprezentantów.

„Pieniądze za Ledwonia upychaliśmy w biurku”. Ozimek – fabryka kadrowiczów

WSZYSTKIE MULTIMEDIA WYKONANO SMARTFONEM SAMSUNG GALAXY S7 (więcej o GalaxyS7)

Gdy przyjeżdżam do liczącego niecałe dziewięć tysięcy mieszkańców Ozimka, w klubie zastaję pełną mobilizację. Zespół szykuje się do inauguracji sezonu na swoim obiekcie. Póki co start rozgrywek wypadł przeciętnie – dwa mecze, trzy punkty. Jutro jednak szykuje się prawdziwy test – na kameralny obiekt przyjeżdża bowiem niezwykle groźny rywal – lider tabeli, absolutny faworyt do awansu. Swornica Czarnowąsy.

Widzę, że na jutro wszystko będzie dopięte na ostatni guzik – zagaduję mężczyznę szorującego gąbką baner z nazwą klubu.

Panie, niech pan zobaczy. Trawka jest koszona, boisko jak stół, domalujemy linie, wszystko będzie grało. Krzesełka nowiutkie, wszystko wypucujemy i można zaczynać. Wszystko musi być na tip-top!

Reklama

Co jak co, ale rzeczywiście – placu do gry mogliby Małejpanwi pozazdrościć w niejednym klubie z wyższej ligi. Facet jeżdżący na traktorku co kilka długości zeskakuje, fachowo się pochyla, sprawdza czy nie pozostawił na murawie ani jednego dłuższego źdźbła. Normalnie Liga Mistrzów.

4

Panorama wykonana smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o GalaxyS7)

Po chwili spotykamy się z człowiekiem, który w klubie jest sercem, mózgiem, kręgosłupem i duszą. Leon Brylczak na karku ma siedemdziesiąt lat, a ponad połowę swojego życia spędził właśnie w miejscu w którym teraz rozmawiamy. Dziś zajmuje się głównie trenowaniem młodzików, ale w przeszłości prowadził między innymi dorosły zespół Małejpanwi oraz kadrę Opolszczyzny.

Proszę zobaczyć. Boisko pierwsza klasa. Tutaj trybuny – te wszystkie krzesełka odkupiliśmy od Śląska Wrocław, po promocyjnej cenie, za połowę wartości. Tu jeszcze trochę miejsc stojących, ale jak uzbieramy odpowiednią kwotę to i ten ubytek się uzupełni. Naprawdę fajnie to teraz wygląda. Na mecze może nie przychodzi jak wtedy, gdy graliśmy w ówczesnej drugiej lidze, po dziesięć tysięcy, ale i tak jest przyjemnie. Oj, ale to były czasy… Tutaj za obiektem jest teraz Biedronka, a kiedyś było betonowe boisko i drzewa. To była druga połowa lat 70. Małapanew grała tak wysoko przez jakieś pięć lat, na mecze przyjeżdżało więcej ludzi niż liczy wieś! Nie wiem nawet jak oni się tu mieścili, ale jakoś dawało radę. Ale teraz też źle nie jest – burmistrz jest za piłką, a to już klucz.

2

Reklama

Spacerując wzdłuż boiska spotykamy Jerzego Sobotę, ojca Waldka, z którym umówieni byliśmy na rozmowę. Kierujemy się więc powoli do, nazwijmy to, budynku klubowego.

Kiedyś to było tak – Małapanew grała w drugiej lidze i każdy łamał sobie język na naszej nazwie. Nie potrafił jej wymówić nawet Ciszewski, ciągle się mylił w swoich relacjach. No to w końcu zadzwoniliśmy do niego i mówimy: „Ulegli drużynie MA-ŁEJ-PAN-WI! I zapamiętał!” – wspomina po drodze Jerzy Sobota.

Ale Jurek i tak najlepsze było, pan pewnie nie uwierzy, jak władze przełożyły trzy kolejki naszej ligi. Przez nas! Pojechaliśmy na taki turniej do Anglii, zagraliśmy tam między innymi z Luton, Bristol City – wielki świat! I co lepsze – tam pognali tylko chłopcy z tego powiatu. Myśmy przecież nie kupowali zawodników ze Szczecina czy Warszawy. Ci co kręcili się wokół Ozimka od małego, to zagrali sobie parę meczów na Wyspach i dopiero później kontynuowali ligę.

W końcu docieramy do pomieszczenia wypełnionego pucharami, które Małapanew zdobyła przez wszystkie swoje lata istnienia. Są medale za wywalczone awanse, pojedyncze turnieje, statuetki indywidualne. Większość na tle klubowych flag. Zaczynamy rozmawiać, ale zbliżająca się nieuchronnie inauguracja cały czas daje o sobie znać. „Panie Leonie, gdzie jest kluczyk do bramy?!”, „Panie Leonie, narzutki przygotowane w kolorze czerwonym, zagramy w strojach pomarańczowych, cztery zgrzewki wody gotowe”, „Jutro zbiórka za piętnaście, trzeba jeszcze rozrobić bidony!”, i tak dalej, i tak dalej. Ci, którzy odpowiedzialni są za to, by zawodnikom nie brakowało niczego, tego dnia mają ręce pełne roboty. Niektóre sprawy dopinane na szybko, rzutem na taśmę, załatwiane na za pięć dwunasta. Urok niższych lig.

3

Leon Brylczak: Kiedyś były zupełnie inne czasy. Przychodził chłopak na trening i oceniali go po warunkach fizycznych. Wysoki? To pewnie silny i dobry. Niski? Jakaś fajtłapa, szkoda go brać. Waldek nigdy wzrostem nie imponował, więc musiał nadrabiać techniką. To był taki knypek, ale miał w sobie coś niesamowitego. Ja go znalazłem zupełnie przypadkowo. Jadę kiedyś na rowerze i widzę bramkę zbitą z desek i paru chłopaczków kopiących piłkę. Wśród nich właśnie Waldek, którzy co chwilę łapał futbolówkę i kręcił ich niemiłosiernie. W lewo, w prawo, znowu w lewo… Dramat. Podjechałem do niego i pytam: „Gdzie pracują twoi rodzice?”. Jakoś się zgadaliśmy i w końcu Jurek przywiózł młodego do mnie na trening.

Jerzy Sobota: Pamiętam, że gdy pierwszy raz przywiozłem go do Ozimka, to akurat trampkarze grali sparing z Odrą Opole. Waldek zagrał super mecz, a trener Odry, pan Gajda, z pretensjami do mnie: „Dlaczego ty nie dałeś go do mnie?!”.

LB: Gdy zaczął z nami trenować, to od razu dałem go do grupy starszych chłopaków, bo szkoda było żeby marnował się z rówieśnikami. A wśród tych starszych i tak brylował. Dryblował non stop, radził sobie bez problemu, mimo że taki knypek był. To po prostu wrodzone cechy. Jurek, kto tam u was w rodzinie grał?

JS: Kurde, wszyscy graliśmy – ja, brat, cała reszta. Ale to nic specjalnego, takie zwykłe kopanie do bramki.

LB: No, a ten umiejętności nieprzeciętne. Niesamowita szybkość – wypuszczał sobie piłkę na kilkadziesiąt metrów, łamał chłopa i brama. A do tego wszystkiego miał świetne cechy charakteru – niezwykle sumienny, rozsądny, poukładany.

JS: Fakt, pyskować to on nie potrafił.

MB (red.): Pokorny.

LB: Tak, pokorny. Słuchał rodziców, żadnego treningu nie opuszczał, zawsze punktualnie w szkole, co tydzień w kościele. Wszystkie aspekty życia od małego miał poukładane, nie było czasu i miejsca na głupoty. Po kilku latach u nas przeniósł się do sąsiedniego Krasiejowa, który miał wtedy możnego sponsora. A u nas była akurat totalna bieda – nie było niczego. Piłek, sprzętu… Nic. Wszyscy zawodnicy się więc porozłazili.

JS: I w Krasiejowie też grał od początku, przez jakieś dwa lata. Ostatni jego mecz w tej drużynie przeciwko MKS-owi Kluczbork. 1:0 dla Krasiejowa, gol Waldka i… oferta od Kluczborka.

LB: Ozimek chłopaka ukształtował, potem wybił się w Krasiejowie, stamtąd do Kluczborka. I znów ten sam schemat – MKS grał ze Śląskiem, Waldek rąbnął gola i Wrocław się nim zainteresował. Chwila, moment i doszło do transferu. Tam wprowadzał go do zespołu bodajże Ryszard Tarasiewicz, też pomocnik, też niski, też świetny technicznie.

JS: A potem przyszedł Lenczyk i u niego wygrał wszystko, co mógł.

LB: No a potem to już zagranica. A tam było różnie…

JS: Na początku w Belgii Waldek czuł się świetnie, pierwszy rok miał dobry. Potem zmienił się trener, ściągnął kilku swoich zaufanych zawodników i tak nasz chłopak był stopniowo odsuwany. Większość stamtąd poodchodziła, nawet ten pomocnik, który gra teraz w Legii, Vadis Odjidja-Ofoe. I jeszcze taki super talent – Maxime Lestienne. Ale teraz syn jest bardzo zadowolony ze swojej pozycji w St. Pauli, w Niemczech czuje się doskonale.

6

Dom rodzinny Waldka Soboty położony jest w sąsiadującej z Ozimkiem Schodniej. Trafić tam, jak instruował pan Leon, jest niezwykle prosto: „Za sklepem w prawo, rondo, rondo, prosto, CPN! To przed tym, po lewo!”. Na zdjęciu koszulki jego dotychczasowych klubów.

LB: Chciałoby się go zobaczyć w pierwszej lidze, chciałoby.

JS: Ale Leon, jaka tam jest konkurencja. Piłkarska, finansowa, ekonomiczna. Druga liga a na meczach po kilkadziesiąt tysięcy kibiców. I tak co tydzień!

LB: Swoją drogą – za Sobotę dostaliśmy od Brugii pieniądze, które w krytycznym momencie pozwoliły nam uratować byt klubu. Byliśmy już w fatalnej sytuacji finansowej, cudem się uratowaliśmy. Teraz też mocno liczyliśmy na to, że wpłynie nam coś do kasy, ale póki co czekamy. Ale spokojnie – przecież to nie jest tak, że my sobie jakąś kwotę zamarzymy. Takie są po prostu zasady w całej Europie, że klub, który zawodnika wychowuje, dostaje potem z tego tytułu profity. Tak jak z Milikeim – jego transfer nakarmił kilka klubów. Dobrze jest takiego chłopaka wyszkolić, ale trzeba przy tym mieć bardzo dużo szczęścia.

JS: Waldek w Brugii narzekał na to, że to totalny wyścig szczurów. Zawodnicy zmieniali się co mecz, dwa, jak Sobota w jednym meczu strzelił dwa gole, to potem nie byli już tacy skorzy do tego, by mu podawać. Każdy walczył przede wszystkim o swój interes. Cuda na kiju.

MB: Ale teraz chyba w końcu odnalazł swoje miejsce na ziemi.

JS: Zdecydowanie. Skończył w końcu germanistykę, bardzo sprawnie posługuje się tym językiem. I to nie w takiej formie książkowej, czysto technicznej – leci gwarą. Nie ma problemu z tym, żeby rozmawiał tamtejszym dialektem. Tam w okolicy mieszkają też moje siostry, a ma też wielu kolegów w samym klubie. Trzyma się między innymi z Lasse Sobiechem, wcześniej też kumplował się dobrze z Marciem Rzatkowskim.

LB: Swego czasu to i dla nas była spora oszczędność. Ozimek wspólpracuje na zasadzie miast partnerskich z niemieckim Heinsberg i gdy tam jeździliśmy na spotkania, to nie potrzebowaliśmy brać ze sobą tłumacza. Pakowaliśmy młodego Sobotę do auta i on nam pomagał się z tamtymi ludźmi porozumiewać.

JS: Oj tak, w Hamburgu czuje się świetnie. Teraz kupił mi samochód, tzw. „papieża”. Ty wiesz jak „papież” wygląda?

LB: Kuloodporny?

JS: (śmiech) Aż tak to nie, ale volkswagen, taki model jakim papież jeździł. Teraz będę go częściej odwiedzał.

MB: I pod względem piłkarskim jest mu chyba w St. Pauli dobrze.

JS: Teraz mówi, że wraz z wiekiem nie czuje się już tak dobrze na skrzydle. Wiadomo, tam trzeba mieć końskie zdrowie, non stop biegać. Twierdzi, że zdecydowanie woli zagrać na dziesiątce, być podwieszonym pod napastników, rozdawać piłki, nie angażować się aż tak mocno w defensywę.

LB: O Waldku można mówić praktycznie w samych superlatywach. Często jak byliśmy albo na meczach wyjazdowych, albo na turniejach, to ludzie tonowali nastroje. Mówili: „A co ty się chwalisz jakimś Sobotą, a kto to niby jest?”. A wtedy Krzysiek Job, bardzo dobry i zasłużony trener na Opolszczyźnie, zawsze mówił, że spokojnie, zobaczycie, ten chłopak ma taki potencjał, że jeszcze daleko zajdzie. Ludzie nie potrafili pogodzić się z tym, że u nas, na takiej pipidówie, trafił się talent, który mieszał chłopaków z większych klubów.

5

Medale Waldka, które wiszą na ścianie jego pokoju.

JS: Jeszcze później długo czepiano się jego wzrostu. Mam w domu nawet takie zdjęcie na którym Waldek, w barwach Kluczborka, rywalizuje z Tomaszem Hajtą, wtedy z ŁKS-u. Taki mały knypek, a tutaj taki wielki chłop. Ale dzielnie dawał sobie radę.

LB: Tak jak mówiłem – to wszystko zasluga jego charakteru. Nie opuszczał treningów, nie opuszczał zajęć w szkole. Po prostu wzór.

JS: Zazwyczaj woziłem go na treningi ja, ale jak mi coś wypadało, to wsiadał na rower i gnał te kilka kilometrów.

MB: A z takim potencjałem szybkościowym nie ciągnęło go na jakieś zawody lekkoatletyczne? Na bieżni też mógłby się wykazać.

JS: Nie, nie, tylko i wyłącznie piłka.

MB: Pytam, bo słyszałem, że Paweł Olkowski na przykład długo swoich sił próbował w innej dyscyplinie. Grał w szczypiorniaka.

LB: Ojj, Paweł i Waldek to dwie zupełnie różne bajki. Swoją drogą – kiedyś Zbigniew Boniek powiedział, że fakt pochodzenia kilku zawodników reprezentacyjnych z tak małej mieściny to jest sensacja.

MB: No i nie tylko Sobota, Olkowski czy Ledwoń. Jeszcze lata temu Ozimek miał dwóch zawodników w kadrze.

LB: Tak, tak – Heniu Brejza i Józek Adamiec. I wie pan co?! Brejza krył samego Pele. I sztycha nie zrobił! Nic, kompletnie nic nie zrobił ten wielki Pele przy naszym Heniu! Teraz w Niemczech mieszka, żyje sobie spokojnie. A Adamiec to też swoja historia – myśmy go tutaj kupili za starą siatkę. Pamiętam to do dzisiaj, byłem wtedy najmłodszy w klubie i powierzyli mi zadanie dostarczenia tej siatki do dotychczasowego klubu Józka. Przytargałem to cholerstwo, prezes mnie pogonił, powygrażał mi laską i darł się jak tylko odjeżdżałem: „I ani mi się tu już więcej nie pokazuj!”. Zresztą tutaj z Opolszczyzny dużo zdolnych zawodników, bracia Blaut przecież…

JS: Ty, a co teraz z Józkiem jest?

LB: Ano właśnie. Jedni mówią, że nie żyje – ale ja w to nie wierzę. Nie wiadomo, trudno powiedzieć. Zapomnieli o nim kompletnie, cholera wie, co z chłopem teraz się dzieje. Większość jego rówieśników, którzy tu kopali, to zwyczajnie się zapili, zachlali na śmierć. Ale Józka raczej tak nie ciągnęło. I chociaż talent miał mniejszy od tych niektórych, to więcej osiągnął. Tamci tylko wóda i wóda. Pamiętam był taki Tkaczyk. Może mi pan nie wierzyć, ale to był talent na miarę Deyny. Krawaty nogami wiązał. No ale co z tego, jak chlał non stop. Żonę miał dentystkę, a i tak go nie potrafiła utrzymać, jak szedł w tango to go tydzień nie było. Tragedia. Ale najważniejsze, że teraz to już się zmieniło. Wiadomo, w weekend to te chłopaczki sobie tam wychylą, ale to już nie te czasy, jak ci piłkarze łoili dzień i noc, przed i po treningu, zaraz po meczu, a i przed. Uspokoiło się, unormowało. To dobrze.

MB: No dobra, ale z czego w końcu wynika ten fenomen? To po prostu zbieg okoliczności, że z Ozimka pochodzi pięciu reprezentantów Polski?

LB: Powiem panu szczerze – ani ojciec, ani matka, ani ja nie mieliśmy żadnego na to wpływu. To po prostu przychodzi naturalnie. My całe życie, gdzie tylko było trochę miejsca i można było zbić bramkę, graliśmy w piłkę. Cały czas, dzień i noc. Śniadanie, obiad, kolacja – tyle można nas było w domu zobaczyć. Poza tym bez przerwy na podwórku. No i trafili też w swoim życiu na dobrych ludzi z pasją, którzy wierzyli, że młody chłopak z Małejpanwi może wyskoczyć świat. Zawsze gdy jeździliśmy na turnieje, to jakieś tam podśmiechujki były, że co za Sobota, co za Olkowski, co to za piłkarze są. Ale co wyjazd, to – zwłaszcza Waldek – tych ludzi wyciszał. Wychodziły takie cwaniaczki, co to nie oni, a wpadał taki mały knypek, kiwał ich jak chciał i ładował gole. To naturalne, że z czasem nabierali szacunku.

JS: No i potem wychodziły takie animozje, jak wtedy, gdy Waldek przechodził z Kluczborka do Śląska. Z ofertą wyskoczył też Górnik Zabrze, ale ją odrzucił. A potem ciągle nam dogadywali, do dziś zresztą mają zadrę w sercu.

LB: Waldek niesamowicie wyróżniał się w piłce halowej. Wiadomo jakie to było wtedy szkolenie – patrzyło się na chłopaka i oceniało po wzroście. Wysoki – dobry, niski – pewnie słaby. A że na hali przede wszystkim technika, to Sobota robił tam, co mu się żywnie podobało. Kiedyś graliśmy w fazie grupowej o awans do finału, do końca meczu minuta, przegrywamy 0:1. W kilka sekund zrobił rajd między rywalami, bramkarz na ziemi, brameczka, 1:1. Potem dogrywka, finał, król strzelców, najlepszy zawodnik. Panie – rywale płakali w rękaw jak ich eliminowaliśmy. Taki Rozwój Katowice odpaliliśmy jeszcze w grupie.

9

JS: A pamiętasz, był jeszcze wtedy taki jeden zdolniacha, Czapliński chyba.

LB: To był największy talent z nich wszystkich, zupełnie osobna historia. Grał u nas kilka lat, bardzo się wyróżniał i zaczęły spływać oferty. Najpierw Zagłębie Lubin – podziękował. Potem… sama Legia! Przyjechał tu Żewłakow, zaczął z Dawidem rozmawiać, ale ten się uparł że nie i kropka. Nie przeprowadzi się do Warszawy. Taka szansa…

MB: Przestraszył się?

LB: Przestraszył się totalnie, a taka okazja zdarza się tylko raz. A teraz co? Gra w jakiejś III lidze, w Ruchu Zdzieszowice. Ma starszą babę i jest zadowolony z życia. Nie ma głowy na granie. Chociaż trzeba nadmienić, że oprócz niego paru chłopaków z Ozimka jeszcze przebiło się jeszcze wyżej – Adam Orłowicz choćby, który gra na zapleczu Ekstraklasy.

MB: Wspominał pan, że Paweł Olkowski o mały krok, a dzisiaj zamiast kopać do bramki, to łapałby piłkę i rzucał?

LB: Olkowski to niespokojna dusza. Nie potrafił się określić gdzie chce grać. I ja tu nie mówię tylko o pozycji na boisku piłkarskim, ale też na boisku do… piłki ręcznej. Raz na kole, raz tam – no chłopak nie do upilnowania. Ile ja się z tą sekcją szczypiorniaka o niego wykłóciłem, o matko… Miałem wtedy wielu dobrych zawodników, ale Paweł idealnie pasował mi jako środkowy napastnik, ładował gola za golem. Gramy kiedyś finał jakiegoś turnieju z Kluczborkiem. Porażka 0:2, ale po meczu podchodzą do mnie trenerzy z MKS-u i pytają: „Gdzie masz tego napastnika, który strzelał jak na zawołanie?”. I wie pan gdzie on był? Na mistrzostwach Polski piłki ręcznej szkół jakichś tam. No cholera jasna, turniej dla jakichś podstawówek czy czegoś, kompletny dramat. Dostali tam w czapę, skończyli na szesnastym czy siedemnastym miejscu. A ja w tym czasie ciągle na linii, z dwieście złotych wydzwoniłem żeby ich uprosić. Chciałem tylko Pawła z powrotem u siebie, bo wiedziałem jak ważny jest dla drużyny. A oni, że nie i koniec. No ręce opadły.

MB: Ale w końcu przekonał go pan, żeby postawił tylko na piłkę?

LB: W końcu się udało, ale to trudny zawodnik. Dał się przekonać też dzięki temu, że nie mieli za bardzo gdzie tej piłki ręcznej trenować. Grali w poprzek na naszym trawiastym boisku, wiadomo jaki to komfort.

MB: A Adam Ledwoń? Już w juniorach grał tak brutalnie?

LB: Jeżeli chodzi o Ledwonia, to był taki charakter człowieka… Wzór. Oczywiście dopóki nie dostał się w jakieś takie towarzystwo austriacko-niemieckie, które trochę go sprowadziło na złą drogę. To był zabijaka, charakter nie z tej ziemi. Łapał często kartki, ale nigdy nie odpuszczał. To w dużej mierze zasługa jego ojca, który pracował zresztą tutaj niedaleko w hotelu, był kucharzem i od małego zaszczepiał w Adamie taką wolę walki. Przywoził mi tego młodego Ledwonia z Radawia, piętnaście kilometrów stąd, trzy razy w tygodniu trabantem. A jak ojciec musiał być w robocie, to Adam wskakiwał na rower i gnał tu przez pola i lasy na trening. Nigdy nie odpuścił, nawet minuty.

MB: Chyba najtwardszy chłopak z nich wszystkich?

LB: Zdecydowanie. Olkowski to trochę taki lekkoduch, po treningu już był tu, tam, kręcił się między blokami. Też mocny psychicznie chłopak. Mógł biegać i biegać, nigdy się nie męczył. Ale wracając do Ledwonia – gdy przyjeżdżał na treningi, to nie było przeproś. Musiał być najlepszy. A raz była nawet taka sytuacja. Gramy gierkę, Adam jak zwykle zapierdziela na pełnych obrotach, no ale summa summarum kończy mecz bez gola. Koniec zajęć, ojciec bierze go na bok, daje jednego klapsa, drugiego i krzyczy: „Kurwa, dlaczego tamte chłopaki strzelają bramki, a ty nie?!”. Ostre wychowanie, ale wyszło mu na dobre.

MB: I chyba Małapanew dostała za niego dobre pieniądze?

LB: Proszę pana, nie ma co ukrywać – za Ledwonia wzięliśmy kupę kasy. Przyjechali do nas z walizkami, wyjęli wszystkie pieniądze na stół, a my to poupychaliśmy w biurku. Tak to się kiedyś robiło. Na pogrzebie Adasia byli wszyscy jego koledzy, działacze, prezesi. Był Furtok, Piechniczek, Świerczewski, Majdan i cała reszta. Wszyscy byli w Radawiu. A z jego grobem też jest dobra historia, bo na nim wypisane są wszystkie kluby w których Adam grał. No, prawie wszystkie. Patrzę kiedyś, czytam, szukam i… nie ma Małejpanwi! Cholera jasna, złapałem za telefon, dzwonię do okręgu i mówię: „Jak wy tak będziecie robić, to podamy was do sądu. Natychmiast dopisywać nazwę naszego klubu, tu się w końcu wychował! Siedem lat tu grał!”. No i dopisali, ale co się naszarpałem, to tylko ja wiem.

7

8

Grób Adama Ledwonia odnaleźliśmy w położonym kilkanaście kilometrów od Ozimka Radawiu. Malutki, kameralny cmentarz. Na grobie wypisane nazwy klubów, w których grał Adam.

LB: Muszę jeszcze wrócić do tego tematu o który pan pytał, bo to jest bardzo poważna sprawa i będzie chyba fajnym podsumowaniem naszej rozmowy. Mam wrażenie, że kiedyś trenerzy młodych chłopaków robili to wszystko z pasją. Nie zarabiali na tym nie wiadomo jakich pieniędzy, chcieli po prostu mieć satysfakcję z każdego gola, asysty czy po prostu ładnego zagrania swojego podopiecznego. A teraz? To jest dramat. Najważniejsze są składki. Co miesiąc składeczka musi wpaść do kieszeni, a chłopcy to niech sobie pokopią, pobiegają i z głowy. I jeszcze ci rodzice…

MB: Zmora. Na treningach, na meczach. Wszystko wiedzą lepiej.

LB: To mało powiedziane. Chodzą, krzyczną, ustawiają – trener czasem nie ma prawa głosu, bo ci go zagłuszają zza linii. „A dlaczego mój Maciuś nie gra w ataku?”, „A dlaczego Krzysiu strzelał z karnego?”, a to, a tamto. Przecież to jest skandaliczne, w takich warunkach nie da się wychowywać młodych piłkarzy. Jest u nas w Ozimku wielu utalentowanych juniorów. Być może wśród nich jest nowy Sobota, nowy Olkowski czy nowy Ledwoń. Ale ci chłopcy w dzisiejszych czasach też nie wszędzie są tacy sami. My wychowujemy pokornych i skromnych zawodników. Wie pan – podziękują, przeproszą, grzecznie „dzień dobry”, „do widzenia”. Ale czasem jak jeździmy tu i tam, to widzimy co się dzieje. Mamusia przywiezie na trening albo na mecz, jakiś tatuś kupi zgrzewkę wody i już wielcy sponsorzy. A młodzi to widzą, przejmują te zwyczaje, robią się wygodniccy. Przywieźć, zmienić koszuleczkę, wytrzeć pot i broń Boże nie zetrzeć sobie nogi.

MB: I – nie da się ukryć – trzeba mieć furę szczęścia.

LB: Co było na początku z Lewandowskim w Poznaniu? „Drewno!”. Co z Sobotą? „Zabierajcie go, nie ma miejsca”. Te przykłady można mnożyć. Tak to już w piłce jest – można mieć super jesień, ale fatalną wiosnę. Jak ktoś wypatrzy cię jesienią, to możesz się niespodziewanie przebić, ktoś przyjdzie na twój mecz wiosną – przepadasz. Zbyt pochopnie oceniamy zawodników. Zbyt mało czasu poświęcamy analizie. Zbyt rzadko chcemy rozkładać na czynniki pierwsze umiejętności gracza. W ten sposób można zminimalizować rolę szczęścia, ale trzeba mieć do tego ogromną pasję i zacięcie. Tak jak my w Ozimku.

MARCIN BORZĘCKI

WSZYSTKIE MULTIMEDIA WYKONANO SMARTFONEM SAMSUNG GALAXY S7 (więcej o GalaxyS7)

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
4
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
4
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
37
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...