Legendę trójkąta bermudzkiego zna każdy, baśnie (ale z domieszką faktów) o zaginionych statkach, samolotach i jachtach są popularne pod każdą szerokością geograficzną, a zagadnieniu swoją karierę poświęciło wielu naukowców. Niezależnie od tego, ile prawdy jest w znikaniu obiektów w rejonie sąsiadującym z Bermudami na Atlantyku – my już teraz wiemy, że o wiele groźniejszy jest trójkąt lubelski.
Mroczny i niezbadany teren między Radosławem Pruchnikiem, Maciejem Szmatiukiem i Przemysławem Pitrym. Środek pola Górnika Łęczna, środek pola zespołu rezydującego na Lubelszczyźnie.
Ilekroć ktoś wchodzi w rejon między obrońcami i rozgrywającym Górnika – znika bez śladu. Był chłop – nie ma chłopa. Weźmy choćby ten wczorajszy przegrany mecz z Jagiellonią. Trener Andrzej Rybarski od tygodni próbujący rozwikłać zagadkę trójkąta lubelskiego puszcza w bój Krzysztofa Danielewicza. Ten jednak – jak w poprzednim meczu, i jeszcze poprzednim, i generalnie odkąd gra w piłkę – wyparował. W ataku Danielewicz był starannie ukryty za plecami obrońców, gdy już odnajdywała go piłka, szybko oddawał ją do najbliżej stojącego kolegi. W defensywie wyglądało to jeszcze ciekawiej – Danielewicz zawsze znajdował się dokładnie tam, gdzie nie było akurat żadnego atakującego przeciwnika. Kompletnie niewidzialny stał się zaś po stracie w środku pola, po której padła druga bramka – niektórzy twierdzili, że rozpoczął pościg za piłkarzami Jagiellonii, ale na powtórkach zamiast Danielewicza jest tylko smuga cienia wolno wlokąca się za szarżującym Cernychem.
Danielewicz odnalazł się dopiero w szatni, do której trener Rybarski odesłał go jeszcze przed przerwą.
Ale okazało się, że zastępujący go Łukasz Tymiński także zostanie wciągnięty przez trójkąt. Zagrał dokładnie 35 minut, po czym otrzymał czerwoną kartkę, a prawdę powiedziawszy – powinien ją dostać już wcześniej, przy bandyckim faulu od tyłu na Vassiljevie.
Dwóch środkowych pomocników utknęło w czarnej dziurze, dwóch środkowych pomocników niby weszło na murawę, ale mimo wszystko nie wzięło udziału w meczu.
Można by to zganiać na tzw. dyspozycję dnia, gdyby nie fakt, że Tymiński i Danielewicz nie są pierwszymi ofiarami klątwy środka pola w Górniku. Spójrzmy na przykład na Szymona Drewniaka:
Tak, to ten sympatyczny człowiek, który rozpłynął się w powietrzu przed nadbiegającym Gersonem. Vukobratović? Wystarczyły trzy mecze, by trzy razy zebrał notę 3 od Weszło – głównie dlatego, że nie zapamiętaliśmy ani jednego zagrania tego człowieka. A dorzućmy jeszcze do tej wyliczanki poprzednie mecze Danielewicza, w których był widoczny łącznie przez 25 sekund, podczas których przechodził z szatni do koła środkowego. Dodajmy do tego występy Tymińskiego z Cracovią, gdy rozwalił Dąbrowskiego, czy w rezerwach, podczas “odpracowywania” zawieszenia od Komisji Ligi, gdzie dostał dwie żółte kartki i wyleciał z boiska.
To nie jest normalne. Mamy wrażenie, że Luka Modrić wpuszczony między Pitrego i Szmatiuka zapadłby się pod ziemię, a dorzucając mu Paula Pogbę sprawilibyśmy, że 89 milionów funtów zniknęłoby jak złoty pociąg.
Dla Andrzeja Rybarskiego nie mamy żadnej sprawdzonej recepty, ale spróbowalibyśmy gry w ustawieniu 5-1-4.
A przede wszystkim: gry bez Danielewicza, Tymińskiego i może także bez Drewniaka.