„Sędzia, bo ci przypierdolę rowerem!”, sesja duszenia na meczu, ale też daleko posunięta gościnność polskiej wsi. Czy sędziował mecze o czapkę gruszek? Raczej o worek jabłek z miejscowej wytwórni jaboli, bo za taką stawkę jego koledzy po fachu potrafili sprzyjać jednej z drużyn. Poczytajcie o dolach i niedolach arbitra z polskich kartoflisk, gdzie o awansach i spadkach decydują układy obserwatorów, a zarobić można w łeb albo… kombinerki. Zapraszamy.
***
Internetu nie było, komórki nie miał nikt – ganiało się za piłką całymi dniami, grało w lokalnym klubie i wojewódzkiej lidze juniorów. W czasach licealnych uświadomiłem sobie, że nowym Zidane nie zostanę, nawet Zidane z drugiej ligi. Odpuściłem, ale w lokalnej gazecie przeczytałem ogłoszenie o kursie sędziowskim. Dużo meczów, mało sędziów, zapraszamy! Mniej więcej taki był kontekst.
Czyli byłeś świeżak byłeś w środowisku sędziowskim, nikogo nie znałeś.
Totalny świeżak. Wszyscy po kilku spotkaniach stwierdzili, że jestem talentem. Duża wydolność, świetnie zdane testy Coopera, do przepisów miałem pamięć, egzaminy pisałem super. Widziałem, że mnie polubili i chcieli na mnie stawiać. Zacząłem sędziować, na początek linia, trampkarze, b klasa – takie sranie w banie. Zajebiście szybko poszedłem w górę, choć idealnie mi nie szło, ale to nie ma cudów – każdy gdzieś się musi nauczyć. Ale garnąłem się, żyłem gwizdaniem cały tydzień, a wiedzieli, że wszelakie testy będę dobrze zdawał, to mnie forowali. Ja, młody chłopak, zacząłem marzyć o tym jak za parę lat dochodzę do jakieś drugiej ligi. Jak jechałem na jakąś wioskę i mnie wyzywali, to mnie to nie ruszało nic a nic, tylko mobilizowało.
Jakieś wyjątkowo wyszukane wyzwiska wryły ci się w pamięć?
Sędzia, bo ci przypierdolę rowerem! Albo taka wioska-stan umysłu. Same zakapiory, tacy kurwa wiesz, najlepsza biesiada, to rozwalić festyn. Najbardziej krewki zawodnik z ich drużyny strzelał mnóstwo bramek, był naprawdę dobry i kiedyś zdał testy w 1 lidze ale wrócił do domu bo mu się nie chciało – tu jest panem i tyle. Na mecz do nich przyjechało wtedy kilku kibiców gości, pili jak to na A-klasie, i do tego krewkiego coś dogadywali. On jeszcze grając mówił do swojego ziomka „Przyczaj tego skurwysyna! On stąd kurwa nie wyjedzie”. Wkrótce słychać rumor i krzyki, patrzę, a tenże zawodnik okłada kibica pięściami. Koszulka meczowa, korki, i w takim rynsztunku masakruje go. Ściągamy go z kibica i daję mu czerwoną kartkę. Reakcja? Dobra, chuj w dupę, i tak stąd nie wyjadą.
Albo inny przykład, sędziowałem w B-klasie, goście grali o awans, gospodarze dołowali, ale ten mecz wygrali 3:1. Goście mieli bramkarza awanturnika i on już podczas meczu do mnie: kurwa, zobaczysz, ja cię znajdę! Ja cię zajebię! Dałem mu czerwoną kartkę, mecz się skończył i przechodząc słyszę jak pod szatnią rozmawiają – on jeździ do dyskoteki tej i tej, dopadniemy go tam. Co ciekawe ja na tej dyskotece ani razu nie byłem, ale już teoria, że mnie tam widują, że tam dostanę wpierdol. Innym razem znowu im sędziuję i znowu ten bramkarz: po strzale kazałem wybijać z piątki, a on do mnie – kurwa był róg do chuja! I biegnie do mnie. Trochę się przestraszyłem, bo facet totalny wariat, chłopisko dwa metry, jak strzeli mnie w mordę, to zabije. Pomocy nigdzie, ale uciekać nie będę, za śmiesznie by to wyglądało. Dobiegł do mnie, złapał za szyję i mną potrząsł – to jest przerwanie zawodów. Puścił i jak mu to oznajmiłem, to złapał furię drugi raz i druga seria duszenia (śmiech). Na niższych ligach jest tak, że Marciniak by przyjechał, a oni powiedzieliby – nie nadaje się. Przekręcił nas. Kupiony.
Wyrwałeś się z tych kartoflisk trochę wyżej?
W A-klasie posiedziałem dwa lata i awansowałem do okręgówki. Awans uzależniany jest od ocen obserwatorów, egzaminu z przepisów i testów biegowych, ale w praktyce najbardziej wiążące są oceny – choćbyś rekord świata pobił w biegach, a w egzaminie miał 31 poprawnych odpowiedzi na 30 pytań, nie awansujesz bez topowych ocen. Czwarta liga może się kibicom wydawać jako peryferia, ale z niej awansować to wyższa szkoła jazdy – to gra układów obserwatorów z całego województwa. Jak awansowałem do czwartej ligi, starsi koledzy mi mówią – tutaj już przejebane. Najważniejsze nie jest jak sędziujesz, ale z którego jesteś miasta i kogo znasz. Jak przyjedzie swój, to jesteś w domu, jak cudzy, to choćby skały srały wyniku nie zrobisz. Gość z miasta X nie będzie promował ciebie, tylko swojego z miasta Y. Z czwartej ligi rok w rok awansuje dwóch z miasta wojewódzkiego, gdzie jest obserwator na obserwatorze, i jeden skądś tam, kto jeszcze miał mocne plecy. Jak masz swojego on może podzwonić: słuchaj, Wiesiek, dasz mojemu dobrą notę ja dam twojemu, zrewanżuję się. Ja nie miałem żadnego obserwatora na tym poziomie. Kiedyś pojechałem na mecz i słyszę: bardzo dobrze pan posędziował, nie ma się do czego doczepić, 7.9. Maksymalna nota to 8.0, ale tam było tak wszystko zawyżane, że o najmniejsze ułamki trzeba było walczyć, bo mogło braknąć. Pytam go czemu nie 8, skoro mówi pan, że bezbłędnie było? A on – nie mogę i chuj! Nie może mieć obserwator samych ósemek wystawionych, komuś trzeba dać niższą, a niestety, są tacy, co nawet jak spieprzą, to zaniżyć im nie można. Ja też nie mówię, że byłem nieomylny – czasem mecz zapierdoliłem, wtedy nie miałem pretensji.
Chcesz pokazać proces.
Tak. No i słuchaj, po połowie sezonu moje oceny szału nie robiły. W sąsiednim mieście był jeden czwartoligowy obserwator, którego trochę znałem. Powiedział mi – słuchaj, będziesz jeździł wiosną na mecze, przedzwoń, jak będę mógł to ci pomogę, kogoś tam znam. Bardzo mnie zaskoczył, ale cieszyłem się, bo wiedziałem, że jestem jednym z nielicznych, którzy nie mają żadnego pchnięcia.
Idzie runda, dzwonię – panie Heńku, mam mecz taki i taki. Wiesz co, ja się z wami przejadę, zobaczymy kto będzie. Zabraliśmy go, postawiliśmy jakieś tam piweczko, gadka szmatka, zadowolony. Patrzę jaki przyjeżdża obserwator – dramat. Bardzo surowy, cięty na mnie. Ja przyznam się bez bicia – sędziowałem ten mecz źle. Obserwator przychodzi i wymienia całą litanię moich błędów, mówi, że zasłużyłem na notę 7.4, czyli masakryczną. A potem w indeksie wpisuje mi 7.9 i mówi: podziękuj wiesz komu.
Innym razem dzwonię do Heńka, mówię jaki obserwator, a on tylko: o, to super, daj go do telefonu! I wchodzę do szatni, podaję obserwatorowi komórkę: panie prezesie – bo tam do każdego mówi się per prezesie – telefon do pana. Nota 8.0. I widzisz, jeden gość, który mi pomagał w ograniczonym zakresie był w stanie coś takiego zrobić, a byli goście, którzy mieli lepszych, wyżej postawionych, a jeszcze wielu. No to pomyśl jaką niektórzy mają siłę przebicia. Oceny swoją drogą, ale ja już w okręgówce jadąc na egzamin zawsze miałem wcześniej pytania, zdobywałem to bez problemu – wyżej jest to samo, jedyną kwestią kto je ma. Kiedyś rozmawiałem z kolegą i mówię: o, wy macie dobrze, bo u was jest Roman, my to gówno mamy. Co ty pierdolisz, Roman to chuj, gówno załatwi! Jak był Rafał, wtedy było życie! Ten Rafał – były sędzia ekstraklasy, który wszedł wyżej dzięki silnemu umocowaniu w mieście wojewódzkim, ale też nie zapomniał z którego podokręgu się wywodził. Taki Rafał wystarczy, że szepnął słówko, a to było jak złoto. Każdy obserwator chciał się mu przypodobać. To się skończyło po paru latach, jak go pożarła afera korupcyjna. Ja tamtej wiosny spadłem z ligi. Heniek pomógł dwa, trzy razy, byłem bez szans. Szczerze i obiektywnie, nie mając w tym żadnego interesu – nie spadłem ze względu na dyspozycję, tylko brak pleców.
Myślisz, że to tylko gierki obserwatorów, czy czasem – by tak rzec – nota za fant?
Na tym poziomie łapówek nie ma, on nie może oczekiwać, że ktoś mu kasę da, ale są tacy, którzy po prostu kurwa wiesz, cukier w kostkach by ukradli ze stołu. Są też obserwatorzy łakomi na alkohol – kiedyś wracaliśmy z meczu i zabrał się taki z nami, bo to była wioska zabita dechami, ciężko wrócić. My w samochodzie mieliśmy pół litra przygotowane, ale jakoś tak skrępowani, bo on z nami siedzi. Ale wyciągam i pytam: może się prezes napije jednego? A nie, nie, nie. Albo dobrze, jednego. Wypiliśmy, pytam: może na drugą nogę? A nie, nie, nie. A potem kupowaliśmy drugą flaszkę i ja nie wiem jak on do domu dotarł.
Głośna sprawa była też, gdy obserwator się napruł dzień przed meczem, i po pijaku wysłał do sędziego smsa „ty kurwa i tak nie przyjeżdżaj na ten mecz bo cię upierdolę”. Chłopak głupi nie był, pojechał do związku i pokazał czarno na białym co i jak. Obserwator chciał go uwalić za to, że inny obserwator dał niską ocenę jego sędziemu – typowe gierki. Jak się skończyło? Tydzień przerwy, obserwuje do dzisiaj. Nawiasem mówiąc wyjątkowo chamski, cwaniakowaty. W zimie sędziowie organizują sobie turniej drużyn sędziowskich, generalnie polega to na tym, żeby się spotkać nieoficjalnie i popić. Połowa czasem nie wie co się dzieje. Ten obserwator od smsa zawsze”brylował, takiego bydła narobił, że szkoda gadać. Opił się i ty gnoju, co ty gówniarzu, wy mi gówno możecie zrobić. Jego syn też poszedł w sędziowanie, bo to fucha rodzinna, i parę razy narobił takich jaj, że go na jakiejś wiosze zabić chcieli. Nawet w gazetach regionalnych pisali, że skandal. Minęły trzy lata, a już sędziował wyżej niż ja.
Ja jak spadłem z czwartej ligi to przestało mi tak zależeć – marzenia prysły. Jakbym był z miasta wojewódzkiego to może i druga, pierwsza liga by była. Mówię obiektywnie, z bieganiem, przepisami, umiejętnościami. Ale myślę, chuj, będę sędziował tę okręgówkę do końca życia, niech będzie. Szefem sędziów w podokręgu był wieśniak taki, że większego nie ma. Przyjechał na mój mecz, gdzie gospodarze przegrali 1:3, a dwie bramki dla gości padły po karnych, przy czym nawet gospodarze większych pretensji nie mieli. Po meczu ten prezes podchodzi do mnie i mówi: łee, a tam kurwa to nie było, żeś zapierdolił! Ja w polu karnym, a gość 75 metrów od zdarzenia i wie lepiej. Nie idzie przetłumaczyć, to jak kopanie się z koniem. Dał mi notę 6.5, co oznacza spadek. Jedna taka nota w przeciągu sezonu jest nie do nadrobienia, choćby wszystkie inne dostał na 8.0. Wiedziałem, że choćbym się kurwa zesrał, lecę do a-klasy.
O ten mecz nie miałeś do siebie pretensji?
Nie. Nawiasem mówiąc gość, który był faulowany w obu sytuacjach, to stary wyjadacz lokalnych kartoflisk. Znałem się z nim na cześć, cześć, zamieniło się zawsze parę słów. Po meczu byłem wkurwiony, że przez takiego buca nawet jakiejś śmiesznej okręgówki nie będę sędziował. Załatwiłem numer do tego wyjadacza i pytam: Janek, nie wal w chuja, powiedz szczerze. Były te karne? Pewnie, że były. Dobra, dzięki, tyle chciałem widzieć.
Powiedziałeś o przekrętach obserwatorów. A sędziowie?
Gdy pełniłem funkcję referenta, a więc między innymi ustalałem obsadę sędziowską, zdarzały się naciski. Nic wielkiego – a, tego nie przysyłaj, bo go kurwa nie lubimy, a tego byś przysłał. Nic wielkiego, tylko, że męczące, ale bardziej wkurza, gdy chodzi o piłkę młodzieżową. Przysłałbyś tego, musimy się utrzymać w lidze juniorów starszych. No ale do cholery, dzieciaki ktoś ma krzywdzić? To największe skurwysyństwo. Jakieś dziecko, które wstało o ósmej na mecz, które żyje futbolem, ma pojechać gdzieś gdzie zostanie skręcone? I od małego się zrazić, zobaczyć ten brud? Sam kochałem piłkę od dzieciaka i jak czasem byłem ewidentnie faulowany, a sędzia nic, to mi się chciało płakać. Nie można tak krzywdzić dzieci, ale lokalni patrioci widzieli to inaczej, oni przecież muszą się utrzymać, a potem splendory, bo załatwili.
Nie będę sędziów wybielał, ani sam siebie. Był na przykład u nas taki chytry arbiter, który co mecz to wołał żeby coś dać, a będzie pomagał. Jak sponsorem w B klasie była firma, która robiła tanie wina, to wracał z workiem jabłek. Jak sponsorem była kuźnia, to przywiózł siatkę z kombinerkami, młotkami, kluczami. Jak się jechało na miejscowość, gdzie jest źródło wody mineralnej, to stały zgrzewki dla sędziów – ile weźmiecie, tyle wasze. Przy tym nigdy nie było to w charakterze przekupstwa, że taki a taki wynik ustawić. Każdy jednak arbiter przychylniej w takiej sytuacji popatrzy, niż gdy przyjedzie i psy dupami szczekają, pogadać nie ma z kim, a łyka wody ci nie dadzą nawet.
Sam przesędziowałem sześćset meczów i dwa razy zdarzyły się dziwne sytuacje. Raz byłem liniowym na czwartej lidze u kolegi, który sędziował tę ligę od lat, przebił się, jego tata był obserwatorem. Dzwoni kobieta wysoko postawiona w regionalnym związku, była sędzina, mająca syna sędziego oczywiście. Znała mojego kolegę i mówi – słuchaj, pasuje żeby ci i ci wygrali. Dostaniesz trzy tysiące i dobrą notę. Obserwator przyjechał znany, były sędzia ekstraklasowy. Wygrali ci, co mieli wygrać, przy czym moim zdaniem byli po prostu lepsi, kolega im nie pomagał. Nota dobra, pieniędzy nikt nie widział – albo po prostu ja nie widziałem. Innym razem sędziowałem okręgówkę, przedostatnia kolejka, goście walczyli o utrzymanie. Słabi w piłkę, skazani na porażkę w tym meczu. Ich kierownik przekradł się do nas tak, żeby nikt go nie widział, dał nam siatkę, a w niej trzy litrowe butelki wódki i sto złotych. Panowie, kurwa, pomóżcie, jeszcze po meczu dołożymy! Kolega mówi: weź pan tę kasę! Ale on już się zawinął. Wzięliśmy te pieniądze, ale nie z chytrości, tylko nie dało się ich kurwa nie wziąć – położył, wyszedł, my nie chcieliśmy, żeby ktoś z gospodarzy wszedł i nas złapał na gorącym uczynku, choć gorącego uczynku nie było. Bez urazy, ale po flaszce na łeb i stówa na trzech?! Jakbyś ktoś mi proponował grubą kasę za mecz, to nie przeczę, że bym nie uległ, każdy jest kwestią ceny. Ale za ile, osiemdziesiąt złotych?! Gdzie ja nie sędziowałem dla pieniędzy, dla worka jabłek albo kombinerek, tylko dla zabawy?
Jakby ktoś ustawił mecz, duże ryzyko?
Żadne. Sędzia jest nie do ruszenia. Dawniej z tego co słyszałem bywało, że mecz szedł za flaszkę i przysłowiowe ogórki, czasem w żywe oczy. Zawodnicy pokrzyczą, podenerwują się, ale nawet nie mają gdzie z tym iść, komu się poskarżyć. Wszystko się rozchodzi po kościach. PZPN się zmienia, ale na dole jest beton nie do ruszenia.
Kolejki cudów się zdarzały?
Takie cuda jak u nas się działy to chyba nigdzie. Każdy podokręg ma swojego kierownika biura, gościa, który zajmuje się sprawami papierkowymi. U nas takim kierownikiem był zarazem działacz jednego z a-klasowych klubów. Śmiali się wszyscy, że jego klub jest nie do spadnięcia. Z ręką na sercu: 2-3 razy pod rząd ostatnie miejsce w lidze, ale zawsze coś kurwa wymyślali, a to powiększenie rozgrywek, a to baraż! Innym razem zastępcą prezesa podokręgu był wiceprezes i sponsor a-klasowego klubu bijącego się o awans. Byli na drugim miejscu ze stratą piętnastu punktów do lidera, dwie kolejki do końca. I nagle ci liderzy dostali sześć walkowerów za jakieś stare sprawy, nawet nie pamiętam za co. Nagle z piętnastu punktów na minusie ci od wiceprezesa-sponsora mieli trzy oczka przewagi, zaraz potem awansowali.
Zostałeś w a-klasie czy odpuściłeś?
Ja jestem chłopakiem rozrywkowym, towarzyskim, lubię zabawę. Jeżdżąc na mecze czasem wydawałem więcej niż zarabiałem. Jak ktoś po meczu proponował grill czy piweczko nigdy nie odmawiałem, przy czym nie dlatego, że byłem na kiełbasę łasy, tylko lubiłem towarzystwo. Kiedyś przesędziowaliśmy mecz, a ten krewki kapitan od bicia kibica na trybunie mówi: panowie, tu we wsi jest wesele, flaszkę się załatwi, wypijemy. Skończyło się tak, że tych flaszek poszło nie wiadomo ile. Jeden sędzia, który był kierowcą, niecierpliwił się, to załatwili – dobra, jedźcie kurwa, jego się odwiezie. Pojechali, zostałem na wsi jakiejś, skąd nie ma jak wrócić. To chodź, pójdziemy do mnie, rano pojedziesz. Mocno zrobieni, jedenasta wieczorem, a jeszcze cała noc biesiady. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, rok później sędziowałem tę drużynę, grali na wyjeździe. Przegrali, dostali czerwoną kartkę, od tamtego czasu kolegi nie miałem. Na a-klasie jest taka mentalność.
Masz być swój.
Ludzie myślą, że jak sędzia się pomyli, to od razu kurwa wiesz, wziął łapówkę. A tam nie ma ci kto tej łapówki dać! Ci ludzie nie mają na przejazd na mecz. Kolegę kiedyś z liceum na meczu spotkałem, przyszedł, pogadał, powspominaliśmy stare dobre czasy. A jak po piętnastu minutach podyktowałem karny to potrafił mnie tak zjebać, od chujów, pedałów, że później nie wiedziałem jak to spisać w raporcie – wiązanka na dwadzieścia epitetów.
Ale miłe momenty też na pewno były.
Miłych było dużo, ja lubiłem to bardzo. Czasami na dyskotece piłkarze poznawali, zapraszali, może się sędzia napije. Emocje opadają i większość zachowuje się normalnie, to przecież liga nawet nie o czapkę gruszek, a o dwa agresty. Na czwartą ligę jeździliśmy w garniturach, kiedyś po meczu zaprosili nas na obiad do restauracji – taka przyjęta gościnność, poczęstunek. Mieliśmy wydzielony stolik, ale na tej sali właśnie trwało wesele. Nie wyróżnialiśmy się szczególnie, poszedłem tańczyć, bawić się.
Inna historia: kiedyś sędziowaliśmy drugą ligę kobiet, nawiasem mówiąc wszyscy na te mecze chcieli jeździć, fajne dziewczyny, często – by tak rzec – przystępne. Moim liniowym był sędzia pod sześćdziesiątkę, no alkoholik, pił niesamowicie. Gdy nie był pijany to miał dobry żart, dużo elegancji, a sędziował dobrze. Pamiętam mówił, że na boisku nawet mysz mu się nie prześlizgnie, nawet zielona mysz! Kto go znał, ten patrzył przez palce, lubiano go. U tych dziewczyn nie dostawałeś pieniędzy do ręki, tylko pieczątkę na delegacji, a płacił ci przelewem PZPN. Ten sędzia się zagotował, bo jakie kurwa pieczątki! Gówno mi z pieczątki! Potrzebował kasy na wiadomo co. To była drużyna, którą założył proboszcz, więc on od razu z pomysłem: dawaj pod kościół, pójdę do księdza, załatwię. Ja w międzyczasie zadzwoniłem do prezesa tegoż klubu, czy nie byłoby możliwości wypłacić. Oddzwonił, zaprosił do siebie, także na wypicie. W tym czasie sędzia od zielonej myszy z plebanii wraca i mówi: nie było księdza, ale z gosposią załatwiłem. Czaisz? Pieniądze mu gosposia dała w imieniu księdza, a jeszcze po dostaniu kasy prezes ugościł pięknie. Był wniebowzięty. Najlepszy sędziowski dzień w jego karierze.
PS: imiona bohaterów zmienione.
PS2: Masz coś ciekawego do opowiedzenia? Napisz.
Rozmawiał Leszek Milewski