Reklama

#DankeKuba, czyli jak Dortmund żegna swojego idola

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 sierpnia 2016, 13:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gdy trafiał do Dortmundu, Borussia była ligowym średniakiem mozolnie wygrzebującym się z tarapatów finansowych. Przez klub przewijali się zawodnicy, którzy w normalnych warunkach nie załapaliby się do ekipy tego pokroju, a przyszłość malowała się raczej w ponurych barwach. Z zespołem przebył klasyczną drogę od zera do bohatera, nie uginając się w międzyczasie ani silnej konkurencji, ani zainteresowaniu ze strony innych klubów. I być może dlatego Jakub Błaszczykowski jest dziś żegnany przez kibiców BVB jako żywa legenda. Bohater, który zamiast zmieniać barwy, powinien otrzymać dożywotni kontrakt i miejsce w panteonie.

#DankeKuba, czyli jak Dortmund żegna swojego idola

Na początku pierwszej dekady XXI wieku mieliśmy w Bundeslidze zatrzęsienie Polaków. Praktycznie niezależnie od tego, jaki mecz byśmy włączyli, to odczuwaliśmy przypuszczenie graniczące z pewnością, że będziemy mogli obejrzeć naszego rodaka. O sile defensywnej Schalke decydowało duet Tomaszów, furorę robiła lewa noga Jacka Krzynówka, stabilizację i przez pewien czas solidność gwarantowali Mariusz Kukiełka czy Radek Kałużny, a królem Bielefeld był Artur Wichniarek. A to przecież nie wszyscy, którzy przewinęli się przez rozgrywki u naszych zachodnich sąsiadów, bo z nazwisk Kryszałowicza, Kobylańskiego i całej reszty można by spokojnie skleić ze trzy jedenastki. Z czystym sumieniem należy jednak powiedzieć, że żaden z nich nie zyskał w Niemczech aż tak wielkiego szacunku jak Kuba Błaszczykowski. Żaden z nich tak bardzo nie zasłużył na osobne pożegnanie przy wypełnionym po brzegi stadionie. Z odejściem żadnego z nich tak bardzo nie mogli pogodzić się kibice w porównaniu z tym, co obserwujemy teraz.

Choć już od roku wiadomo było, że Polak nie należy do ulubieńców Thomasa Tuchela i kadra na kolejny sezon będzie planowana raczej bez jego udziału, to można było liczyć na to, że Euro wywróciło tę hierarchię do góry nogami. Jeszcze niedawno skreślany, odstawiany na bocznicę, dramatycznie poszukujący każdej minuty na boisku Błaszczykowski wyrósł na lidera ćwierćfinalisty turnieju i gościa, którego usługami zaczęli interesować się w całej Europie. Zdawać się mogło, że z takiej okazji skorzystają też w Dortmundzie, bo w pokaźnej grupie małolatów ściągniętych do zespołu tego lata doświadczenie mogłoby być nieocenione. Nie u Tuchela. Gdy kurz po mistrzostwach zaczął opadać, odsłonił brutalną dla 30-latka prawdę – transfer jeszcze tego lata był nieunikniony.

„Piłka nożna to nie to samo, co kiedyś. Wdzięczność tylko ze strony fanów.” – napisał na swoim Instagramie Kevin Grosskreutz, który mocno skrytykował decyzję władz klubu wrzucając zdjęcie Kuby. Tę piętnują też, a w zasadzie przede wszystkim, kibice, a już zwłaszcza w sytuacji, gdy do klubu – na pozycję ofensywną – powraca tak mocno znienawidzony Mario Goetze, a zasłużonych ludzi żegna się w zasadzie tylko komunikatem internetowym.

W tym stuleciu prawdopodobnie w Dortmundzie bardziej spektakularne rozstanie miał tylko Brazylijczyk Dede, który w BVB spędził 13 lat. Od wczoraj Twitter jest ustawicznie zalewany przez wpisy opatrzone hashtagiem #DankeKuba, Facebook zaatakowała fala zdjęć kibiców w koszulkach z charakterystyczną szesnastką na plecach, a znalezienie na YouTube kompilacji podsumowującej okres zawodnika na Signal-Iduna Park to kwestia dwóch, trzech kliknięć.

Reklama

Co więcej – żal po stracie ulubieńca trybun jest tak ogromny, że u niektórych przeistoczył się w… antypatię do Thomasa Tuchela. I nie chodzi tylko o młodocianych kibiców BVB wykształconych w erze „polskiej Borussii”, ale też o Niemców, w oczach których szkoleniowiec klubu wiele stracił taką decyzją.

Ciężko, naprawdę ciężko będzie jakiemukolwiek Polakowi przebić zasługi, jakie w Dortmundzie wyrobił sobie Błaszczykowski. Prawdopodobnie nawet gdyby Lewandowski strzelił jeszcze dla Bayernu ze sto goli, a Piszczek zwieńczył swoją karierę jeszcze jednym mistrzostwem, to największa więź będzie wciąż łączyła Kubę z trybunami Signal-Iduna Park. Nieustępliwy, waleczny, zawsze trzymający odpowiedni poziom, a przy tym niezwykle otwarty w stosunku do fanów – za to wszystko dziś dziękują skrzydłowemu ci, którzy byli świadkami jego drogi – od chłopaka walczącego z klubem o utrzymanie do lidera zespołu grającego w finale Ligi Mistrzów.

Marcin Borzęcki

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...