Za nami pierwszy miesiąc okienka transferowego. Jak to zazwyczaj bywa, jedni wydawali mniej, inni więcej, ktoś gdzieś postanowił wysadzić drzwi pancerne od sejfu i wydać wszystko za jednym zamachem, a jeszcze gdzie indziej węszyli za okazjami lub szli w kierunku transferowej hipsterki. Z tej okazji postanowiliśmy przyjrzeć się naszym zdaniem najbardziej przyciągającym do tej pory uwagę, lecz – zaznaczamy na starcie – nie zawsze opiewającym na największe kwoty, ruchom na rynku.
Najefektowniejsze rozbicie banku – Gonzalo Higuaín z Napoli do Juventusu za 90 milionów*
Bez cienia wątpliwości największa lipcowa bomba. Juventus zapłacił Napoli za Argentyńczyka przeszło 90 milionów euro, ustanawiając tym samym rekord Serie A i zarazem przeprowadzając jedną z trzech najdroższych transakcji w historii futbolu. Zakontraktowanie przez „Starą Damę” za takie pieniądze kończącego w tym roku 29 lat Higuaína ma pełne prawo budzić skrajne odczucia. Jedni uważają, że działaczom Juve sufit zwalił się na głowę, drudzy zaś – że król strzelców minionego sezonu ligi włoskiej w końcu poprowadzi Juventus do triumfów na arenie międzynarodowej.
W Turynie już nastała głupawka, w Neapolu – nakładają na śmietniki jego koszulki i zarządzają w restauracjach promocje, które wejdą w życie po jego pierwszej kontuzji. Francesco Totti nazywa ten transfer katastrofą i zarzuca Argentyńczykowi skok na kasę, inni uważają, że tylko głupek na jego miejscu by nie skorzystał.
Nie mamy zielonego pojęcia, czy transakcja ta okaże się warta aż takiej fortuny, choć musimy przyznać, że jesteśmy nastawieni raczej dość sceptycznie. Tak czy inaczej, abstrahując już od tego typu rozważań, wciąż z zaintrygowaniem śledzimy, w jaki sposób z dnia na dzień ewoluuje rynek transferowy oraz futbolowy biznes jako taki. Nieraz zastanawiamy się, czy mówienie o jakichkolwiek barierach i limitach ma jeszcze jakikolwiek sens.
*Kwoty podane za Transfermarkt.com
Najdroższy polski transfer – Arkadiusz Milik z Ajaksu do Napoli za 32 miliony
Nie będziemy oszukiwać – kiedy uświadamiamy sobie, że w Neapolu dziurę po gościu, który właśnie stał się jednym z najdroższych zawodników na świecie, ma załatać nasz rodak, robi nam się jakoś tak fajnie na sercu. Trudno się bowiem nie cieszyć, gdy w końcu okazuje się, że minęły już czasy, w których stwierdzenia, że idziemy w dobrym kierunku nie są już wyłącznie zaklinaniem rzeczywistości, lecz znajdują w niej odzwierciedlenie.
Transfer Arka Milika jest jednak tak naprawdę jedynie wisienką na torcie tego, co spotyka naszych rodaków w tym okienku. Co tu dużo gadać – dożyliśmy pięknych czasów. Teraz już tylko pozostaje mieć nadzieję, że cały ten boom na Polaków nie okaże się jedynie krótką wakacyjną przygodą. Jest to jednak nadzieja opierająca się w tym przypadku nie tylko na życzeniowym myśleniu.
Najtańsze bóstwo – Zlatan Ibrahimović z PSG do Manchesteru United – koniec kontraktu
Kompletnie nieudane EURO w wykonaniu Zlatana nie przeszkodziło w tym, by wciąż emocjonować się kwestią jego klubowej przyszłości. Koniec końców obyło się jednak tak naprawdę bez niespodzianek. Od samego początku najgłośniej mówiło się o jego przejściu do Manchesteru United i Szwed ostatecznie rzeczywiście trafił na Old Trafford.
Choć od jego transferu minęło w gruncie rzeczy niewiele czasu, Ibra zdążył już zaprezentować wszystko to, z czego słynie najbardziej: cięty języka i niesamowite umiejętności. Najpierw postanowił on zgasić Erica Cantonę, przekazując mu w bezpośredni sposób, że jeśli chce, to może sobie pozostać królem Manchesteru, bo dla siebie przewiduje rolę boga, następnie zaś stwierdził, że warto by przekuć słowa w czyny:
Y para empezar la semana… ¡El golazo de Zlatan Ibrahimovic! #ZlatanTime https://t.co/yWYbK8Dt2n
— Manchester United (@ManUtd_Es) August 1, 2016
Jak na razie zapowiada się kozacko. Teraz pozostaje czekać tylko na równie boskie zagrania w Premiership.
Najmniej ryzykowny transfer – Álvaro Morata z Juventusu do Realu za 30 milionów
Chcecie się dowiedzieć, jak wydać 30 milionów euro na zawodnika i absolutnie nic przy tym nie ryzykować nawet w przypadku, gdy nie spełni on pokładanych w nim nadziei? Spytajcie włodarzy Realu Madryt. Niezależnie bowiem od tego, pod jakim kątem spojrzymy na powrót do stolicy Hiszpanii Álvaro Moraty, wniosek zawsze będzie ten sam – „Królewscy” na tej transakcji stracić po prostu nie mogą. Biorąc pod uwagę, że Real swojego wychowanka do Turynu puścił za 20 milionów i odkupił go za 30, to – jak łatwo policzyć – saldo operacji wynosi zaledwie 10 baniek. 10 baniek, które:
Scenariusz 1: Real wydał na wychowanie sobie w topowym europejskim klubie brakującego od kilku sezonów w Madrycie drugiego środkowego napastnika
Scenariusz 2: W razie słabej gry Moraty za chwilę się zwrócą i to najprawdopodobniej ze sporą nawiązką, ponieważ chętnych na jego zakontraktowanie za grube miliony brakować z pewnością nie będzie.
Jak bardzo byśmy się nie starali, w tym konkretnym przypadku w żaden sposób nie jesteśmy w stanie przyczepić się do Florentino Péreza o cokolwiek.
Najbardziej typowy angielski transfer – Sadio Mané z Southampton do Liverpoolu za 41 milionów
Wybijający się ponad przeciętność gość w drużynie spoza ścisłego topu, wykręcający niezłe statystyki, w większości przypadków nieznany jeszcze szerszej publiczności, a na koniec wytransferowany za gruby hajs do któregoś z angielskich gigantów. Zgodnie z podobnym schematem na Wyspach postępują już od kilku ładnych lat. Najbardziej jaskrawym dowodem w tym okienku – Sadio Mané, który za ponad 40 baniek przeniósł się z Southampton do Liverpoolu.
Czasami zastanawiamy się jednak, czy tego typu transakcje nie są po prostu skutkiem wydawania niebotycznych pieniędzy na przeciętnych grajków w przeszłości. Z jednej strony niesamowicie trudno byłoby skusić obecnie jakiegoś piłkarza na przejście na Anfield z powodu braku kwalifikacji do Ligi Mistrzów, z drugiej – gdy któryś z dobrze zapowiadających się zawodników wyrazi już chęć założenia czerwonej koszulki, jego klub doskonale wie, że nie trafił na biedaków, więc doi, ile tylko może. Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak wyglądał casus Sadio Mané. Cóż, nic nowego. Typowa Anglia. Typowy Liverpool.
Najbardziej umiejętne ustawienie się do końca życia – Hulk z Zenitu do Shanghai SIPG za 56 milionów
Hulk to bez wątpienia swego rodzaju ewenement. Jeden z naprawdę niewielu gości, którzy od zawsze mieli wszelkie predyspozycje ku temu, by zrobić w Europie sporą karierę, jednak kolejnych kroków do przodu nie stawiali wyłącznie z własnej woli. Futbol stanowi bowiem dla niego głównie źródło zarobku. Jego decyzji o przejściu do Chin nie mamy jednak zamiaru krytykować. To jego wybór, swój talent Brazylijczyk ma prawo wykorzystywać w dowolny sposób. Jeśli docelowo jego priorytetem jest zarabianie na nim pieniędzy niewielkim nakładem sił – droga wolna.
Futbol już od dłuższego czasu jest w wielu przypadkach czystym biznesem. Jeśli więc nie dziwi nas, że kluby ubijają na piłkarzach wielomilionowe interesy, niech nie dziwi nas też to, że sami zawodnicy również coraz większą wagę przywiązują do aspektów finansowych. Sportowa ambicja? Pewnie, fajna sprawa. Ale też z drugiej strony zapytajmy sami siebie: Czy jeśli ktoś zmienia robotę na taką, w której zarobi więcej, mniej się przy tym wysilając, jest to aż tak pozbawione sensu i naganne zachowanie?
Najrozsądniejszy transfer na Wyspach – Nolito z Celty Vigo do Manchesteru City za 15 milionów
Jak na angielskie warunki wydaje się, że City ubiło na kupnie Nolito naprawdę dobry i przede wszystkim niezakładający większego ryzyka interes. Za 15 milionów wyciągnięto bowiem reprezentanta Hiszpanii w najlepszym dla napastnika wieku, który ma za sobą naprawdę udany sezon, a poza tym zna się też nie od dziś z nowym szkoleniowcem „The Citizens”, Pepem Guardiolą. Nolito na Etihad na pewno nie przychodzi w roli uzupełnienia składu. Przeciwnie – wydaje się, że ma on dość spore szanse na pierwszą jedenastkę.
A co jeśli nie odpali? Cóż, 15 milionów wyrzucone w błoto nie będzie kwotą, przez którą szejkowie zaczną łykać tabletki nasenne. Tuż po transferze Nolito w Anglii zaczęto zresztą żartować, że za czterokrotnie mniejszą sumę udało się sprowadzić faceta, który potrafi robić coś więcej niż tylko szybko biegać. Jest to oczywiście aluzja do Raheema Sterlinga.
Najdziwniejszy transfer – Ragnar Klavan z Augsburga do Liverpoolu za 5 milionów
Liverpool już dawno zdążył przyzwyczaić cały świat do tego, że klucz, którym na Anfield kierują się przy kontraktowaniu piłkarzy stanowi nieraz większą zagadkę niż rozszyfrowanie Manuskryptu Voynicha. Tak czy inaczej, włodarze „The Reds” po raz kolejny udowodnili, że w zanadrzu mają przygotowanych jeszcze kilka sztuczek. Jedną z nich było z pewnością kupno Ragnara Klavana.
Jasne, często zdarza się, że któraś z wielkich firm wyskakuje nagle z kimś jak Filip z konopi, jednak w większości przypadków dzieje się tak w przypadku młodych, perspektywicznych zawodników wypatrzonych gdzieś na prowincji. Tutaj mówimy zaś o 30-letnim stoperze z Estonii, do niedawna występującym w Augsburgu, który do końca bił się o utrzymanie w Bundeslidze. Żeby było ciekawiej – Klavan wcale nie uchodził w swojej drużynie za jednookiego wśród ślepców. Przeczesujemy czeluście internetu, starając się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie tego transferu, jednak wciąż nie potrafimy. Być może sytuacja rozjaśni nam się trochę, gdy będziemy mieli okazję ujrzeć go na boisku.
Gdybyście jeszcze nie wiedzieli, jak w ogóle wygląda Klavan, oszczędzimy wam googlowania:
Ulubiony transfer Jacka Gmocha – Breel Embolo z Basel do Schalke za 28 milionów
25 i 26 czerwca 2016 były magicznymi dniami w życiu Jacka Gmocha. Były trener, a dziś doskonale wszystkim znany sympatyczny ekspert musiał odczuwać niesamowitą satysfakcję, gdy najpierw ktoś poważnie potraktował jego słowa na temat Embolo, a następnie równie poważnie samego zawodnika potraktowało Schalke i dzień po meczu Polski ze Szwajcarią ogłosiło jego transfer opiewający na kwotę 28 milionów euro.
Najciszej przeprowadzona transakcja – André Gomes z Valencii do Barcelony za 35 milionów euro + 20 w zmiennych
Podczas gdy w Madrycie dzień w dzień robiono niesamowity hałas i przekonywano, że przejście Portugalczyka na Santiago Bernabéu jest już wyłącznie kwestią czasu, Barcelona uśmiechnęła się szyderczo pod nosem, wkroczyła na scenę w białych rękawiczkach i zamiast publicznego trąbienia o swoich zamiarach po prostu wykonała telefon do Valencii, przedstawiła konkretną ofertę, szybciutko się dogadała, puściła przelew i z dnia na dzień podała do wiadomości informację o sfinalizowaniu transakcji.
„Cieszej jedziesz, dalej zajedziesz”, stwierdzili najwidoczniej na Camp Nou. Trzeba w tym momencie bowiem zaznaczyć, że transfer pomocnika „Nietoperzy” nie był jedynym dokonanym przez Katalończyków w stylu ninja. Taką samą taktykę obrano także przy dopinaniu transferów Samuela Umtitiego i Lucasa Digne’a.