Reklama

W Lublinie coś się odbyło, ale nie powiemy, że mecz

redakcja

Autor:redakcja

31 lipca 2016, 17:45 • 2 min czytania 0 komentarzy

Czy oglądaliście kiedyś wydarzenie tak nieciekawe, że do gry postanowiły wkroczyć siły wyższe i powiedzieć: panowie, do szatni i przemyśleć parę spraw? Jeśli nie, a dzisiaj jakimś cudem śledziliście starcie Łęcznej z Cracovią, to możecie już tę życiową przygodę odhaczyć. Ktoś u góry się wkurzył, spuścił na Lublin potężne wiadro wody, byleby tylko mieć chwilę spokoju od piłkarzy.

W Lublinie coś się odbyło, ale nie powiemy, że mecz

Na początku drugiej połowy tak już lało, że nie było innego wyjścia jak odesłać zawodników do szatni. Można było wtedy trzymać kciuki – zostaną tam już do końca i pożegnamy się bez słowa. Niestety, wrócili i nawet w porównaniu do pierwszej połowy było trochę ciekawiej, bo w myśl zasady: jeśli nie może być lepiej, to niech będzie śmieszniej. Zabawnie było na przykład wtedy, gdy Jendrisek uderzył na bramkę Prusaka, ale strzału nie obronił golkiper, tylko kałuża. Piłka stawała na wodzie raz po raz i ten element losowy dodawał wydarzeniu trochę pikanterii, choć wciąż rywalizacja była ostra jak ananas.

Z 22 piłkarzy mocniej próbowało tylko kilku. Na przykład Bonin, szarpiący swoim skrzydłem, ale w sumie ostatecznie nic z tego nie było, jeden strzał, który wyjął Sandomierski, choć nawet niepotrzebnie, bo nie szedł w bramkę. Próbował Drewniak, ale jego uderzenie z wolnego było minimalnie niecelne. Z drugiej strony starał się Szczepaniak, jednak też nie potrafił pocelować – raz w pierwszej połowie po uderzeniu głową, raz w drugiej, gdy nie trafił z dystansu.

Sami widzicie, skoro musimy wspominać takie sytuacje, to mieliśmy do czynienia z bryndzą sporych rozmiarów. Niektórzy mówią, że oglądaliśmy mecz, ale nie bylibyśmy takimi optymistami, to był bardziej jakiś event. Jeśli coś się działo, to po błędach – na przykład raz obciął się Polczak, ale Pitry nie nadążył za piłką. Smutno w tym Lublinie, bo ani Górnik nie gwarantuje obecnie żadnej jakości, a jeszcze te puste krzesełka wyglądają koszmarnie.

Choć nie tak koszmarnie, jak poziom sędziowania Jarosława Przybyła. Dziwnie się dzisiaj zabrał za swój zawód – najpierw gwizdał każdą pierdołę, był aptekarski aż do przesady, zabijał to i tak martwe wydarzenie. A później odpuścił, pozwalał na wiele, z czego skorzystał Łukasz Tymiński. Jego wejście w Damiana Dąbrowskiego to jest inny poziom brutalności, czerwona z marszu i kilka meczów zawieszenia. A Przybył nic, kartkę mu odpuścił i jeszcze wlepił ją Dąbrowskiemu, który miał pretensje. No, dziwne, naprawdę dziwne, że je miał – gość robi zamach na jego zdrowie, to może ma jeszcze podziękować?

Reklama

Panie Przybył, jak panu deszcz przeszkadzał w widzeniu, to niech pan zamontuje wycieraczki.

nudy

 

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...