„Budujemy lepszego Górnika”. Takim ładnym, wpadającym w ucho hasłem rzucił w ostatnim wywiadzie przed startem sezonu udzielonym katowickiemu „Sportowi” Marcin Brosz. Jak na razie widać, że do ukończenia tej budowy brakuje taczki cegieł i sporej ilości zaprawy murarskiej. Szczególnie tam, gdzie podobno miało być najlepiej, a więc w tyłach. Szeweluchin, Danch czy Kopacz ekstraklasowym doświadczeniem mieli gasić pożary, a po dzisiejszym meczu raczej nie dalibyśmy im pudełka zapałek na przechowanie.
Gdybyśmy mieli się pokusić o fachową analizę dzisiejszej gry obronnej zabrzan, powiedzielibyśmy: Marcin, to jebnie. Tak naprawdę ciężko nam ocenić, czy Oscar Martin sprowadzony z Segunda B (trzecia liga hiszpańska) jest takim kozakiem, że kręcił obrońcami Górnika na lewo i prawo, bo patrząc na ich niewymuszone błędy w innych strefach boiska miało się wrażenie, że nawet pani Grażynka z klubowego sekretariatu mogłaby dziś dojść do jednej czy dwóch niezłych sytuacji. Zabrzanie mieli o tyle szczęścia w pierwszej połowie, że raz Martin postanowił obić swojego kolegę i piłka zamiast do siatki trafiła w słupek, a wcześniej jego uderzenie potrafił sparować Kuchta.
W drugiej już go zabrakło. Najpierw piłka po wrzutce z rożnego w polu karnym odbiła się od Midzierskiego, później tak szczęśliwie skiksował Bartczak, że Kuchta kompletnie stracił szanse na skuteczną interwencję. A to wszystko przy kompletnie biernej postawie obrońców Górnika. Gdybyście dostali zlecenie zmontowania reklamy zachęcającej do oglądania I ligi, tego gola wywalilibyście w pierwszej kolejności. Przypadek goni przypadek, a sam strzał? Technicznie – karny w ciemno z Turbokozaka. I to te gorsze wykonania.
Nie zmienia to jednak faktu, że Miedź na wygraną 1:0, choć może niekoniecznie po takim farfoclu, po prostu zasłużyła. Bo momentami naprawdę trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno mówiło się o tym zespole jako o „domu spokojnej starości w Legnicy”. Było kilka szybkich kontr, były fragmenty z wysokim pressingiem, który poskutkował groźnymi odbiorami na połowie Górnika, były też elementy gry kombinacyjnej, które szczególnie w wykonaniu wspomnianego Martina i Peteriego Forsella mogły się podobać. Nie na tyle, by dziś Miedzią się przesadnie zachwycać, ale dość, by Tarasiewicz mógł dziś powiedzieć: „panowie, dobra robota”.
fot. 400mm.pl