Po Euro 2016 nieco zmienił nam się w głowach obraz reprezentacji Francji i – nawet mimo poprzedzającej turniej afery taśmowej – w pierwszej kolejności mamy przed oczami liderującego Griezmanna, piłki posyłane przez Payeta czy artystę Pogbe, a nie szereg skandali i kolejnych doniesień o wewnętrznym rozbiciu grupy. Musiały minąć lata, by wreszcie ta reprezentacja zaczęła funkcjonować jak normalna drużyna.
W 2010 roku atmosfera w drużynie była gęsta jak kawa z piętnastu łyżeczek, a apogeum rozbicia okazało się wyrzucenie przez Domenecha z turnieju Nicolasa Anelki, który schodząc z boiska puścił wiązankę w kierunku selekcjonera. Piłkarze oburzyli się na tę decyzję i następny trening spędzili… w autokarze, a do tego kapitan Evra omal nie pobił się z jednym ze szkoleniowców na oczach kamer. Kompromitujący wynik sportowy, skłócone towarzystwo – nowy selekcjoner stanął przed trudnym zadaniem, by złapać to wszystko za twarz.
Blanc stwierdził, że nie ma sensu się pieprzyć w tańcu. Dokładnie sześć lat temu wysłał powołania, w których… pominął WSZYSTKICH piłkarzy, którzy byli u poprzedniego selekcjonera. Odpadli z grupy i skłócili się z całym światem – muszą odcierpieć. We Francji takie rozwiązanie było o tyle prostsze, że jest tam masa świetnym piłkarzy. Nie zagrał Henry – okej, jest przecież Benzema. Zrezygnowaliśmy z Ribery’ego? Nie ma sprawy, zagra Nasri. W sparingu z Norwegią w eksperymentalnym składzie Francja przegrała, później wszystko zaczęło dochodzić do normy.
Trzeba przyznać, że to dość ciekawy pomysł na wprowadzenie dyscypliny.