936 minut w Ekstraklasie. Cztery bramki. Trzy razy zerwane więzadła. Trzykrotne złamanie nogi. 3912 wizyt u specjalistów. 124523 kropel potu wylanych na żmudnych treningach mających przybliżyć powrót na boisko. Tak wypada Michał Efir w liczbach. Smutny bilans. Nie zdążył nawet złamać bariery tysiąca minut na najwyższym poziomie, a już pogodził się z tym, że na ten moment Ekstraklasy nie zawojuje. W najbliższym sezonie będzie grał w Bytovii Bytów.
Po dwoch latach dobiegła oficjalnie moja przygoda z Ruchem Chorzow. Dzieki za wszystko i miejmy nadzieje, ze do zobaczenia w ekstraklasie!
— Michał Efir (@Efir_Michal) 21 lipca 2016
Absolutnie nie zamierzamy z Efira szydzić. To jedna z bardziej przygnębiających historii w polskiej piłce, bo przecież papiery na granie miał jak mało kto. Ale miał też niepowtarzalnego pecha do kruchych kości i więzadeł, które zrywał z taką łatwością, jak Wojciech Mann kolejne numerki w „Szansie na Sukces”. Powrót do gry okazał się o wiele brutalniejszy, niż można było się spodziewać i póki co wygląda na to, iż wszelkie argumenty przemawiające za tym, że wyrośnie z niego przepiłkarz, zostawił gdzieś na salach operacyjnych. W Chorzowie miał grać w miarę regularnie i… w sumie grał, ale raczej nie o to mu chodziło. Wejście na minutę. Potem na sześć. Dziesięć. Pięć. Trzydzieści. Osiem. Tak mniej więcej wygląda zestawienie jego meczów. W poprzednim sezonie od początku wyszedł na boisko tyko raz. Visnakovs, Kuświk, Stępiński – żadnego z nich nie dał rady wygryźć ze składu. Prawdopodobnie do tej listy dołączyłby także Arak, gdyby nie przytomna ucieczka Efira na zaplecze.
Efir jak tlenu potrzebuje teraz grania. Minut. Obycia. Otrzaskania się. Złapania pewności siebie. Zdobycia zaufania nie tylko do własnych umiejętności, ale też do własnego organizmu. Dziś możemy się tylko zastanawiać, w którym miejscu byłaby ta kariera, gdyby nie kontuzje. Z drugiej strony nie jest źle – pozytywne jest choćby to, że Efir po tylu przejściach wciąż utrzymuje się na zawodowym poziomie i wciąż patrzymy na niego z nadzieją. Jakkolwiek spojrzeć, taka dawka urazów mogła spowodować trwałe kalectwo. A Efir jednak się podniósł. Samo w sobie to już spory sukces.
Fot. FotoPyK