Myśleli, myśleli, aż w końcu wymyślili. Hiszpanie w swoim stylu nie śpieszyli się z podejmowaniem konkretnych decyzji, jednak ostatecznie znaleźli kandydata, który w ich mniemaniu powinien zaszczepić chłopakom trochę polotu i finezji ruszyć coś w skostniałej strukturze kadry. Choć przez długi czas faworytem hiszpańskich mediów wydawał się Joaquín Caparrós, koniec końców wybór przedstawicieli tamtejszej federacji padł na kogo innego – Julena Lopeteguiego.
Na pierwszy rzut oka jego zatrudnienie wydaje się mieć sens z kilku powodów. Po pierwsze – Hiszpanie osobą odpowiedzialną za wprowadzenie niezbędnego powiewu świeżości wybrali gościa w stosunkowo młodym jak na selekcjonera wieku (49 lat), lecz jednocześnie niebędącego żółtodziobem. Zaletą Baska jest niewątpliwie to, że zdążył zebrać doświadczenie zarówno w piłce klubowej, jak i reprezentacyjnej. Pewnie, nowy selekcjoner Hiszpanów jak do tej pory pracował jedynie z kadrami U-19, U-20 i U-21, jednak zdążył w tym czasie sprawować pieczę nad kilkoma zawodnikami, którzy dziś albo mają w reprezentacji pewne miejsce, albo też stale się o nią ocierają. Pierwsze z brzegu przykłady – David De Gea, Carvajal, Thiago, Saúl, Koke czy też Morata. O tym, że znajomość piłkarzy w sytuacji gdy jest się pozbawionym luksusu codziennego obcowania z nimi jest w przypadku wyboru selekcjonerów dość istotna przekonywać siłą nikogo raczej nie trzeba. Zarówno z kadrą U-19, jak i U-21 Lopetegui zdołał zresztą sięgnąć po mistrzostwo Starego Kontynentu.
Żeby nie było jednak zbyt kolorowo, w FC Porto nie było już równie fajnie i przyjemnie. Mimo wszystko stwierdzenie, że pociągnął on ten klub na dno też byłoby grubą przesadą. Jasne, wykręcony przez Lopeteguiego wynik nie powala na kolana, jednak powstrzymalibyśmy się od oceniania jego pracy w jednoznacznie negatywny sposób. Choć przez półtora roku ze “Smokami” nie zdołał sięgnąć po żadne trofeum, to jednak nie wypadał z nimi poza podium, a w sezonie 2014/15 zdołał awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, gdzie Bayern dopiero w rewanżu rozbił ich w pył. Nie ma się też co zbytnio oszukiwać – nawet jeśli Porto jest na Starym Kontynencie wciąż szanowaną marką, nie jest to już ten sam klub, co jeszcze kilka lat temu.
Wracając jednak do kwestii ściśle związanych z kadrą, trzeba sobie powiedzieć wprost, że stojące przed Lopeteguim wyzwanie naprawdę nie będzie należało do najłatwiejszych. Zastany po ośmioletnich rządach swojego poprzednika skansen trzeba będzie bowiem ogarnąć w niezwykle ostrożny i przemyślany sposób. Wywalenie na zbity pysk połowy piłkarzy i zastąpienie ich nowymi nie wchodzi raczej w grę. O ile zatrudnienie Lopeteguiego można postrzegać jako element naturalnego procesu przemiany pokoleniowej, o tyle sam rytm zmian w drużynie również będzie musiał przebiegać w harmonijny sposób. Jakoś trudno nam sobie wyobrazić, by wparowanie między grupę zawodników przewijających się przez tę kadrę od X lat i przez X lat prowadzonych przez tę samą osobę, a następnie wymuszanie na nich z miejsca zmiany stylu gry było najlepszym pomysłem.
Nie da się nie odnieść wrażenia, że Hiszpanie po osiągnięciu między 2008 i 2012 rokiem apogeum przez kolejne lata nie byli w stanie dopuścić do siebie myśli, że tiki-taka z każdym dniem stawała się coraz większym przeżytkiem i że w gruncie rzeczy naprawdę klasowi rywale już dawno znaleźli sposób na jej zneutralizowanie. Skoro gracze “La Rojy” nie zauważyli tego przez taki szmat czasu, możemy przypuszczać, że przestawienie wajchy w ich głowach wcale nie musi okazać się kosmetycznym zabiegiem, do którego wystarczyło zatrudnić po prostu nowego chirurga.
Do przemodelowania ich stylu potrzeba będzie najprawdopodobniej opracowania całego misternego planu i wdrażania go w życie tak, by najlepiej nikt się nie połapał. Eliminowanie starych przyzwyczajeń metodą elektrowstrząsów może okazać się bowiem opłakane w skutkach. Tym bardziej w grupie, w której selekcjoner, co nie jest tajemnicą, zwyczajnie miał się nie wpieprzać zawodnikom w paradę. Dokonanie tego, mając do dyspozycji zespół zaledwie kilka razy do roku, wydaje się więc nie lada sztuką wymagającą niebywałego wyczucia.
A wszystko to w typowym dla hiszpańskiej piłki klimacie– samemu zrobić jutro, od drugiego wymagać na zaraz. Początkowy entuzjazm minąć może wraz z pierwszą budzącą kontrowersje decyzją czy z pierwszym potknięciem będącym owocem nieudanego eksperymentu. Potem przyjdzie już tylko czas na ogólnokrajową kąpiel w gorącej wodzie i miliony coraz to durniejszych przemyśleń i wysnuwanych przez dziennikarzy absurdalnych wniosków, które ludzie będą łykać jak pelikany. Gdzie jak gdzie, ale w Hiszpanii to jak najbardziej realny scenariusz.
Masz najlepszych piłkarzy świata, więc sprawa jest prosta – sklej z nich najlepszą reprezentację. Na już, a w zasadzie na wczoraj. Przed Lopeteguim największe wyzwanie w życiu, jednak pierwszy sukces ma już za sobą – nikt nie krytykuje go jeszcze przed rozpoczęciem pracy. W tamtejszych realiach to naprawdę spore osiągnięcie.