To nie była komedia romantyczna, ani lekki jak kije bilardowe Stevena Seagala sensacyjny film klasy B. Bliżej do komediodramatu, albo jakiegoś pokręconego thrillera psychologicznego. Historia Ondreja Dudy w Legii Warszawa to historia z tyloma zwrotami akcji i tyloma głośnymi wydarzeniami, że spokojnie wystarczyłoby nie na trzy, ale trzynaście sezonów i nie na jednego, a kilku piłkarzy tego klubu.
Pościgi? A jakże, w tym brawurowe.
Strzelaniny? Z rzadka, ale jednak.
Ondrej Duda miał wszystko, by rozwalić tę ligę. W naszej sondzie: “kto zastąpi w lidze Radovicia na pozycji najlepszego piłkarza Ekstraklasy”, wygrał w cuglach. Wejście do Polski miał takie, że wzrosła sprzedaż Lamborghini w Warszawie – od prezesów do portierów, wszyscy liczyli już pieniądze za jego transfer i mistrzostwa, które w pojedynkę zdobędzie. Dziś po raz kolejny i tym razem prawdopodobnie ostatni żegnamy Słowaka. Jak informuje coraz więcej źródeł i w Polsce, i w Niemczech, pomocnik Legii opuszcza stolicę. Jak wyglądał polski rozdział jego historii?
Już sam transfer był głośny. Opisywaliśmy go tak:
Trwa właśnie jeden z cyklicznie organizowanych wieczorków w jednej z greckich knajp, gdy nagle nad głowami gości zasiadających w narożnym, nierzucającym się w oczy stoliku, słychać charakterystyczny trzask. To dźwięk rozbijanych talerzy. Specyficzna forma ekspresji, typowa dla kultury śródziemnomorskiej. Tradycja i wyznacznik tego, że zarówno gościom, jak i gospodarzom humory dopisują.
– Zdziwił się Ondrej, oj, zdziwił. Takiego przestraszonego to go jeszcze nie widziałem – śmieje się Dominik Ebebenge, uczestnik tamtego zdarzenia i jeden z tych, dzięki którym w ogóle było co świętować. Od momentu, kiedy ojciec Dudy, Ondrej senior – były piłkarz, a obecnie trener, dał Legii słowo honoru, że syna odda w ich ręce, minęły dwa stresujące miesiące. Przez ten czas młody piłkarz wraz z rodzicami przeszedł przez prawdziwy test asertywności, cierpliwości i determinacji. Na własnej skórze przekonali się, na jakich zasadach – niejednokrotnie dzikich – działa piłkarski biznes. Dlatego dopiero wtedy, siedząc w restauracji kilkadziesiąt minut po oficjalnym podpisaniu 4,5-letniego kontraktu z mistrzami Polski, obecnych opuściły nerwy. Wreszcie można było wznieść toast i głęboko odetchnąć.
Dwa dni wcześniej nic nie zapowiadało przełomu. Ebebenge i prezes Leśnodorski prywatnym samolotem polecieli do Koszyc. Bardziej jednak niż „po Dudę” – jak przedstawiały to polskie media – na Słowację wybrali się, aby później mieć czyste sumienie, że zrobili wszystko, co mogli, byle tylko uchronić chłopaka przed półroczną zsyłką do rezerw. Po prostu. Ciężko bowiem mówić o negocjacjach, jeżeli w poprzedniej turze rozmów padły już maksymalne kwoty, jakie Legia była zdecydowana wyłożyć, a właściciele MFK chcieli więcej i więcej za zawodnika, któremu do końca kontraktu pozostawało pół roku i kilka dni.
Targi, groźby zsyłki do rezerw, szantaże. Było o co walczyć – Legia zgarniała jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy ze Słowacji, gościa, którego najpierw z sympatią, potem niestety z gorzkim uśmiechem będzie się nazywać “Maradoną Tatr”.
***
Pierwsze dwie rundy, wiosenna tuż po wyrwaniu z Koszyc i jesienna, z dwoma golami z Metalistem Charków i ogółem dobrą grą w Lidze Europy, były jak bajka. Młody, kreatywny, pewny siebie, z każdym dniem coraz silniejszy, coraz szybszy, coraz efektowniejszy. Apogeum? Pogłoski o transferze do Interu Mediolan. Nie z kategorii “Wawrzyniak w Juventusie”, raczej w opcji: “czy już teraz, czy dopiero za pół roku”. To nie była bajka, to była rzetelna ocena aktualnych umiejętności i potencjału pomocnika, który wysadził wcale nie taką kiepską ligę i wcale nie taką kiepską grupę Ligi Europy. A gdyby jeszcze zagrał z Ajaksem?
Niestety, mniej więcej w tym samym okresie zaczęły się schody. I na boisku, gdzie Ondrej coraz częściej wkurzał, i poza nim, gdzie zachowywał się, jakby w Interze Mediolan grał już od dziesięciu sezonów, w dodatku w parze z Balotellim i Cassano. Opieprzał dziennikarzy, jednego z nas dopytywał, czy nie wstyd przychodzić mu na Legię, po tym, jak w haniebny sposób napisaliśmy, że ta gra słabo, gdy grała słabo. Kibiców, którzy również tracili cierpliwość do jego fochów określił mianem “ludzi, którym w życiu nie wyszło”. Zbierał więcej kartek niż asyst. Więcej idiotycznych wypowiedzi niż goli.
Stracił 2015 rok. Na koniec października podsumowaliśmy go wyjątkowo brutalnie – za pomocą liczb.
Cały dorobek Dudy w ofensywie w tym sezonie Ekstraklasy to: gol i 2 asysty w trzynastu meczach! Patrząc bardziej szczegółowo – zaliczył asystę (i to naciąganą) przy bramce na 4-0 w pierwszym meczu z Podbeskidziem, sam strzelił gola na 5-0 oraz wyłożył piłkę Tomaszowi Jodłowcowi w spotkaniu z Lechią w akcji, po której wynik został ustalony na 3-1.
Na tyle w rundzie jesiennej mogła liczyć Legia ze strony gościa, który uznawany jest za jeden z większych talentów w ostatnich latach! Jak widzicie powyżej, nawet nie był to udział przy kluczowym trafieniach, a tylko tych dobijających przeciwnika. Jeszcze w zeszłym sezonie takie szalone liczby Duda wykręcić potrafił w tydzień!
Co ofensywny bilans Dudy znaczy na tle całej ligi? Niewiele.
– 54 piłkarzy ma od niego lepszy bilans w klasyfikacji kanadyjskiej
– wśród nich jest ośmiu obrońców, kilku defensywnych pomocników (np. Matras czy Łukasik), a także Michał Przybyła i dawno wytransferowany ze Śląska Robert Pich
– ponad dwudziestu kolejnych piłkarz ma w ofensywie taki sam bilans jak Duda
– jeśli doliczymy do tego kategorie kluczowego podania (Duda ma jedno), kilku z tych graczy miało znacznie większy udział przy golach swojej drużyny niż Słowak przy tych Legii
Podsumowując: Duda to dziś gracz z ósmej dziesiątki Ekstraklasy, jeśli chodzi o liczby w ofensywie.
***
Tym bardziej warto zauważyć, jaki majstersztyk wykonuje obecnie Legia Warszawa, goniąc go za tak olbrzymie pieniądze. Jeśli wart z bonusami przeszło pięć milionów euro transfer do Herthy, o którym informuje m.in. Małgorzata Chłopaś z Gazety Polskiej Codziennie, dojdzie do skutku, bezużyteczny, zmanierowany, strojący fochy i coraz starszy pomocnik oddany zostanie za kwotę, za którą można naprawdę porządnie zainwestować. Tym bardziej, że po transferze Moulina, skoku jakościowym, który wykonał w ostatnich miesiącach Guilherme można ze spokojem myśleć o jakości linii pomocy warszawiaków. Jest przecież jeszcze Hamalainen, jest Vranjes, jest Jodłowiec, jest Kucharczyk. Oczywiście, na Ligę Mistrzów to może nie wystarczyć, ale powiedzmy sobie szczerze – z Dudą ten zespół nie wyglądałby o wiele lepiej.
Słowaka żegnaliśmy już kilka razy, teraz, gdy i według Bilda, i według GPC, zostały już tylko formalności w Hercie, chyba po raz ostatni. Czy z żalem?
Na pewno z każdym okienkiem ten żal, i u fanów Legii, i u zwykłych sympatyków ekstraklasowej piłki nożnej był coraz mniejszy. To była słodko-gorzka historia – z zaznaczeniem, że najpierw słodka, potem gorzka. Taki jest chyba też jej koniec. Słodki z uwagi na kwotę, która wpłynie na konto Legii. Gorzki, że taki talent na naszych oczach zszedł z Interu Mediolan i Fiorentiny do Herthy Berlin.
Fot.FotoPyK