Reklama

„Najśmieszniej było, jak w komentarzu nazwali mnie Hajschara”

redakcja

Autor:redakcja

13 lipca 2016, 08:38 • 16 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego w chińskiej drużynie nie warto być złym człowiekiem? Czemu 25-letni zawodnik musiał za karę… pisać w zeszycie? Dlaczego Mateusz rozwiązał bajkowy kontrakt i czy wyszedł na tym stratny? O tym wszystkim w barwnej rozmowie z byłym zawodnikiem Henan Jianye i obecnym Wisły Kraków, Mateuszem Zacharą. 

„Najśmieszniej było, jak w komentarzu nazwali mnie Hajschara”

Co na samym początku było w Chinach najtrudniejsze?

Wyjście na ulicę. Serio. Wychodzisz i nie masz pojęcia, co z której strony nadjedzie. Totalny chaos. Tu motor, tu grają, tu śpiewają, tu trąbią. A ty nie bardzo ogarniasz, co się dzieje. Korki straszne. Potem wsiadałem na motorek i jakoś je omijałem, ale ogólnie w klubie woleli, żeby na nich nie jeździć. Raz miałem gdzieś jechać, to mówię tłumaczowi, że wolałbym nie, bo zejdzie mi parę godzin. Zaproponowałem motor. Trener poprosił, żebym tego nie robił, bo gdyby coś się stało, miałby ciepło. Wiesz, wypadki były tam na porządku dziennym, jeden nawet przypadkiem nagrałem na komórkę. Jechaliśmy na trening, gość za szybko chyba wszedł w łuk, stracił kontrolę i przywalił w samochód. Przejeżdżałem, to tylko widziałem nogę wystającą spod samochodu. Makabra.

W wolnym czasie co tam w ogóle robiłeś?

Na początku było trochę nudnawo. Trzymaliśmy się z obcokrajowcami. Potem narzeczona przyjechała, to było dużo łatwiej. Skoro nagrywasz to muszę wspomnieć (śmiech). Często wychodziliśmy całą drużyną na kolację, Chińczycy bardzo to lubili. Raz sami piłkarze, raz z dziewczynami. To też nie jest tak, że Chińczycy nie mają żadnych rozrywek. Wszyscy są ludźmi.

Reklama

A propos jedzenia, najczęstsze pytanie, które pewnie słyszysz po powrocie: jak smakowały psy?

Nie no, psa nie jadłem. My mieliśmy do wyboru – albo żyjemy w mieszkaniach, albo w hotelu. Ja wybrałem hotel, w którym mieliśmy europejskie jedzenie, więc nie było problemu. Ale nic takiego wykręconego nie jadłem. U nich była taka potrawa, że wrzucałeś do jednego garnka różne mięso i potem jadłeś to z sosami. Kiedy wychodziliśmy całą drużyną, my – obcokrajowcy – wrzucaliśmy tam wołowinę czy wieprzowinę. Oni wszystko co się dało (śmiech).

Miałeś jakieś ekstremalne sytuacje?

Była raz akcja z dzieckiem na środku lotniska. Lecimy na mecz, podjeżdżamy, patrzę przez okno, mamusia podwija dziecku ubranie i to się załatwia. Na środku lotniska było jeszcze pół biedy. Najgorzej, kiedy takie coś widzisz w McDonald’s.

W lokalu?!

Tak, do pojemniczka po stripsach. Może się odechcieć jedzenia, nie?

Reklama

Czyli to bekanie i plucie, o którym wszyscy opowiadają, to małe miki.

(śmiech) Pierwszy tydzień – byłem przerażony. Jadąc pierwszy raz do Chin masz taki obraz: Jackie Chan, pola ryżu i bieda. Wjeżdżasz do miasta i widzisz same wieżowce, budowle, inny świat. Okazuje się, że to nie są jakieś chatki, a bardzo rozwinięta metropolia. Chiny idą do przodu w niesamowitym tempie, a piłka jest tego częścią. Prezydent uwielbia futbol, więc posiadanie najlepszego klubu to prestiż. Jesteś w stanie ściągnąć gwiazdy – jesteś bliżej prezydenta. Na tej zasadzie to działa. Dla nich sport jest teraz tak samo istotny jak gospodarka.

Sport pomaga zbudować silną pozycję na świecie.

Tu jesteśmy gigantem, tu jesteśmy gigantem, bądźmy gigantem też w piłce. Na razie pompują pieniądze w kluby i w jedną reprezentację młodzieżową, na której chcą zbudować kadrę narodową. Nie pamiętam już, który to rocznik. Mają bazę w Portugalii, wysyłają tam dzieciaki, one trenują. Wystarczy, że któryś tylko załapie się do składu drugiej drużyny – biorą go do Chin i tam jest gwiazdą.

Od przyszłego sezonu będzie o tyle łatwiej, że w każdym zespole drugiej ligi portugalskiej będzie musiał być Chińczyk.

Wystarczy, że jakiś Chińczyk tylko liźnie Europy i już zarabia u siebie w kraju niewiarygodne pieniądze. Z Hiszpanem siedzieliśmy i śmialiśmy się: na cholerę im tak właściwie ta wypłata? Siedzą całe życie skoszarowani, gdzie to wydać?

img_20160713024839_m2_zmniejszamy_pl

A tak generalnie zarabiają na poziomie obcokrajowców?

Nie, ale i tak bardzo dobrze. Tak w przeliczeniu 30-40 tysięcy złotych na miesiąc.

Nie ma po co wyjeżdżać, nigdzie nie dostaną nawet jeden czwartej tego.

Dokładnie. Dla chińskiego klubu to żaden problem, żeby w razie czego jeszcze zwiększyć pensję. Ci lepsi, reprezentanci, wiadomo, że zarabiają lepiej. Największy szok przeżyłem, gdy chiński klub zgłosił się po mojego kolegę, Jinhao Bi. Nawet niezły był, stoper, czasami grał za mnie na dziewiątce…

Stoper?!

No tak, a jaki to problem?

(śmiech)

Pojechał na reprezentację, tam od razu wylądował na ławie, nie grał nic, a potem klub z Szanghaju kupił go za niesamowite pieniądze. Nie pamiętam dokładnie, ile to było, ale to naprawdę niewiarygodna stawka (według transfermarkt.de odszedł za dziesięć milionów euro – przyp.red.). Patrzę na gościa i widzę, że byłby bez szans, żeby grać w Wiśle Kraków. A on poszedł za taką kasę! Stoper! Takie są tam pieniądze. Pierwsza rzecz, która podbija stawkę – reprezentacja. Druga, najważniejsza – ten gość był przez jakiś czas w Portugalii. Grał w juniorach w jakimś klubie, nigdzie dalej się nie przebił, ale to wystarczyło, by podbić  cenę do takich rozmiarów. Wystarczy, że ktoś liźnie europejskiej piłki – w Chinach chce go każdy. Nieważne, czy w Europie grał, czy tylko był. Biorą go za taką kasę, że to się w głowie nie mieści.

Poziom Chińczyków nadal jest dużo mniejszy?

Grałem z chłopakiem, który pochodził z zachodu Chin i do 21 roku życia nigdy nie grał w żadnym klubie, tyle co w szkole. Normalnie studiował, w pewnym momencie poszedł do klubu i trafił do ekstraklasy. I na tle reszty wcale nie wyglądał na słabego zawodnika. Widać po nim było tylko masę braków. Jak pewnych rzeczy nie wytrenowałeś za dzieciaka, już się ich nie nauczysz. To jest generalnie jeszcze problem chińskiej ligi, można się przyczepić do wielu spraw taktycznych. U nich nie ma czegoś takiego jak inwencja własna. Stoją przywiązani do swoich pozycji, nie wiedzą, kiedy trzeba zaasekurować. Mniejsza inteligencja boiskowa, mniejsze przewidywanie. Za to trzeba przyznać, że przygotowanie fizyczne stoi na bardzo wysokim poziomie. Obcokrajowcy mają w roku dwa miesiące wolnego – listopad i grudzień. Chińczycy tylko listopad. Czyli w grudniu oni trenują, a obcokrajowcy jeszcze mają wolne. To znaczy, sorry, nie trenują, tylko biegają. Grudzień, styczeń, luty, połowa marca – tyle trwa obóz przygotowawczy. Co tu robić?

Biegać. Jacek Paszulewicz opowiadał u nas, że kiedyś trener w Chinach sam zapytał się piłkarzy, co powinien zmienić w treningu, a ci mieli tylko dwa pomysły – trenować więcej albo trenować ciężej.

No właśnie. Chińska mentalność. Mieli mega ciężkie treningi, ale nigdy nie odpadali. Widziałem po ich twarzach, że już nie mogą, ale cisną do końca. A potem idą do pokoju i do końca dnia nie mogą się ruszyć.

Wy, obcokrajowcy, trenowaliście inaczej?

Tak, było lżej. Jak trener chce osiągnąć wynik, musi dobrze żyć z obcokrajowcami. Nie może doprowadzić do sytuacji, że im się odechce grać. Szczególnie, kiedy masz w składzie Brazylijczyków. Są dwa typy – albo ciągle chodzi z Biblią, albo ciągle imprezuje. Ja miałem ten pierwszy typ. Twierdził, że mu się kiedyś Matka Boska ukazała, siedział tylko w pokoju i się modlił. Hiszpan był bardzo w porządku, Duńczyk też. Obcokrajowcy robią w klubach mega robotę. Zwykle kluby biorą stopera, dwóch środkowych pomocników, dobrego napadziora i kręgosłup jest. Skoro już piłkarz przychodzi z Europy bądź Ameryki i zarabia więcej, ma dawać jakość i ma też być przykładem. Musisz pokazywać samym sobą, pokazywać, do czego mają dążyć. Teraz jak do Chin zostało ściągniętych tyle topowych zawodników, ci Chińczycy mogą się od nich uczyć, podpatrywać. Poziom będzie szedł w górę.

Trenowaliście lżej, ale – jak podejrzewam – leżenie to też nie było.

Najgorzej było w okresie przygotowawczym albo w przerwach na reprezentacje. Biegasz dwadzieścia minut, przerwa, dwadzieścia minut, przerwa, znowu dwadzieścia… Ciężko jest tym bardziej, że tam latem jest strasznie parno. Temperatury są podobne, ale odczuwasz to zupełnie inaczej. Jedyne o czym potem marzysz, to paść na łóżko w hotelu. Ale dawałem radę, ja nie mam problemów z bieganiem. Ciężko, bo ciężko, ale biegnę. Nie ma już prymitywnych ćwiczeń, bo wszyscy trenerzy podpierają się instrukcjami z Europy czy Ameryki. Jedyne, co może nudzić, to monotonia. Trener miał stały repertuar ćwiczeń i raczej go nie zmieniał.

Wspomniałeś, że twoi koledzy byli skoszarowani. Jak to wyglądało od środka? Oni po prostu się na to godzili?

Oni nie mają z tym żadnego problemu, że mieszkają z resztą drużyny. Spokój, cisza, zero kłótni. Papu dostaną, spać gdzie mają, pensyjka jest. Nie w każdym klubie tak było, ale u mnie akurat skoszarowanie było obowiązkowe. Było tak, że ci, którzy nie byli żonaci, musieli spać razem z drużyną. W praktyce wychodziło tak, że ci co mieli rodziny także spali w bazie, bo te mieszkały zwykle w innych miastach. Jeden czy dwóch Chińczyków wracało do domu. Podziwiam ich. U nas jak pojedziesz na obóz do Turcji, to po dwóch tygodniach chcesz się pozabijać, bo widzisz ciągle te same twarze (śmiech).

Miałeś sytuację, że Chińczyk się czemuś sprzeciwił?

Nie. To nie jest możliwe w Chinach.

Dla trenera idealnie.

Ale to też nie jest tak, że oni się wewnętrznie ze wszystkim zgadzają. W pokojach klną, wkurzają się. Ale nigdy tego nie pokażą przy trenerze. On mówi – tak ma być. Tym bardziej, że mój trener miał w Chinach – jako pierwszy Chińczyk, który wyjechał grać do Europy – ogromną renomę. Pamiętam jedną historię, gdy chińskiemu piłkarzowi wstrzymano pensję. Idzie smutny, pytam go, o co chodzi.

– Pensję mi wstrzymali.
– Ale czemu?
– Bo jestem złym człowiekiem.

Trener powiedział, że piłkarz jest złym człowiekiem i zablokował mu na jakiś czas pensję.

Złym człowiekiem?

No… tak twierdził. Ja nie mam pojęcia, o co tam chodziło. Trenował normalnie, zachowywał się normalnie. U nich nie ma, że piłkarz się z czymś nie zgadza. Zdarzały się wędki po dwudziestu minutach. Masz w kraju ponad miliard ludzi, mówiąc wprost: nie będziesz ich trzymał za gardziel, to ci go rozniosą. Od dziecka są uczeni, że jest tak i tak. To niemożliwe, żeby ktoś się zbuntował.

Z dyscypliną raczej nie ma problemów.

Największy szok przeżyłem, kiedy jeden zawodnik przyszedł na trening wcięty. Nie było nawet opcji, żeby się ukryć, bo akurat mieliśmy siłownię, trener od razu go wyczuł. Zaprowadził go do pokoju obok. Przychodzę do niego, a on… pisze w zeszycie. Pytam, co robi, a on odpowiada, że musi napisać ileś tam razy, że „nie będzie przychodził w takim stanie na trening”. Napisał, ile trzeba, ale na tym się nie skończyło. Za dwa dni do klubu musiał przyjechać ojciec. Ojciec piłkarza, który ma 25 lat, przyjeżdża do trenera, rozumiesz?

Chińska mentalność w pigułce.

Inny zawodnik skrytykował klub w prasie – ale tak naprawdę delikatnie – i od razu wylądował w rezerwach. My nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie ma nagle gościa – OK, trudno. Trener to tłumaczył, ale tylko rodakom. Mówi, mówi, za chwilę komenda „tłumacze stop” i o pewnych rzeczach wiedzieli tylko Chińczycy.

img_20160713024918_m4_zmniejszamy_pl

Po chińsku rozumiałeś cokolwiek?

Nie uczyłem się chińskiego, podstawowe zwroty tylko. Na początku się wydaje, że oni mówią jednym ciągiem, dopiero po czasie wyłapujesz, że to są jakieś zdania. Rozumiałem tylko pojedyncze słowa. Na przykład „kurwa” się co chwilę słyszało. Ale to żaden wstyd, że niewiele rozumiałem, skoro nawet Chińczycy nie do końca ogarniają swój język. Jak jeździliśmy z Monią po mieście, prosiliśmy w hotelu, by napisali nam na kartce adres. Myśleliśmy, że wsiądziemy do taksówki, pokażemy, wrócimy. Ale to nie takie łatwe. Taksówkarze nie umieli tego ogarnąć. Patrzy, czyta, nie wie. Woła kolegę, kolega też nie wie. Wołają następnego. Dziesięć osób nad jedną kartką i nie mogą odczytać, co to za adres. Chodziłeś po taksówkarzach i szukałeś takiego, który będzie umiał czytać.

Sześć tysięcy znaków, łatwo nie jest.

Żebyśmy to sami pisali, to jeszcze OK, moglibyśmy walnąć jakąś gafę. Ale to nam Chińczycy na recepcji pisali! W Pekinie czy Szanghaju było o wiele łatwiej, miasta nastawione na biznes, wszyscy znali angielski. Ale w mniejszym, zaledwie 12-milionowym Zhengzhou były problemy.

Wyobrażasz sobie życie w Chinach na dłuższą metę?

Na stałe nie ma szans, ale gdyby nie ten bark w ogóle bym się stamtąd nie ruszał. Życiowo – bajka.

Mogłeś tam siedzieć do końca kontraktu i zbijać kokosy.

Doznałem kontuzji cztery czy pięć kolejek przed końcem sezonu. 30. sekunda meczu, wyskok, coś mi przeskoczyło w barku. Patrzę, trzyma się, gram dalej. Bark wyskoczył drugi raz – wstawiłem. Trzeci – to samo. Wyskoczył mi chyba z pięć razy, ale byłem pewien, że to tylko zwichnięcie. Myślałem, że jakoś to będzie, skoro tak bardzo nie boli i da się go wstawiać. Wróciłem na dwa miesiące do Polski, poszedłem na siłownię. Pierwszy trening – znowu wypadł. Pojechałem do doktora Ficka, od razu powiedział, że to obrąbek, czyli bark do roboty.

Wysłaliśmy maila do klubu, że jest taki uraz, ale oni nie mogli uwierzyć w to, że to się stało w Chinach. Trzeba było wysyłać filmy z meczu, potem przetłumaczone u tłumacza przysięgłego wyniki badań, ale to nie wystarczyło. Poleciałem do Pekinu, zbadali mnie, wyszło dokładnie to samo. Chcieli robić ten zabieg w Pekinie, ale wolałem się na to nie zgadzać. Doktor Ficek uważał, że to poważna operacja, a wiadomo, że może być problem z komunikacją i tak dalej. A na dodatek miałem w głowie przypadek Radovicia, który też miał problem z barkiem. Zrobił go w Chinach, ale coś poszło nie tak, musiał go dokańczać w Niemczech. Przeszedłem operację w Polsce, od grudnia przez trzy miesiące wymienialiśmy korespondencję. Poleciałem tam w lutym. Teraz dopiero wchodzę do gry, z tą ręką nie jest jeszcze najlepiej, nie czuję się w stu procentach sprawny. A oni zaczęli już sezon w połowie marca. Masz pięciu obcokrajowców. Czterech może grać, piąty na zmianę. Coś się stanie kolejnemu obcokrajowcowi – cała drużyna traci.

No dobra, ale ty wciąż mogłeś być na tym kontrakcie.

Wyszli z propozycją, żeby rozwiązać go za porozumieniem stron.

I – jak mniemam – było to faktyczne porozumienie stron.

Tak, stratny nie jestem. Polecieliśmy, podpisaliśmy papiery, tyle. Jak na pozostałe dwa lata, które mi zostały, wyszedłem na tym naprawdę przyzwoicie.

Zawsze ciekaw jestem, czy piłkarz będzie czarował, że ciekawa liga, świetne miejsce do życia, czy powie wprost: pojechałem tam dla kasy.

Skoro takie pytanie, to trzeba zacząć od początku, kiedy jeszcze grałem dobry sezon w Górniku i po tym jak w rundzie strzeliłem dziesięć bramek pojawiła się zimą pierwsza oferta z Hiszpanii. Odrzuciłem ją. Nie byłem jeszcze gotowy, trochę się wystraszyłem. Powiedziałem sobie, że strzelę kolejne dziesięć bramek i wtedy odejdę. Przed pierwszym meczem kolejnej rundy doznałem kontuzji. Parę meczów opuściłem, cała runda to było bardziej leczenie niż gra w piłkę i latem żaden konkret się nie pojawił. Tyle, co zapytania. Niby się interesujemy, ale w sumie to nie grałeś, nic nie wiadomo. Trudno, trzeba się przygotować do następnego sezonu, zobaczymy, co będzie. W następnym sezonie osiem bramek, ale znowu bez ofert. Same zapytania, zero konkretów. W sylwestra zgłosili się Chińczycy, że są zainteresowani. Załatwiliśmy wizy, mieliśmy tam być czternastego. Gdyby pojawiła się w międzyczasie jakaś oferta z Europy – nie poleciałbym. A że nie było nic w stylu „przyjeżdżaj, badamy cię” – w sumie czemu nie? Raz się zawahałem – doznałem kontuzji. Jest druga szansa, trzeba ją wykorzystać. Kwoty, które podali, zrobiły wrażenie…

Jak duży przeskok finansowy zaliczyłeś?

Ta kwota, którą podaliście wy, jest bardzo zbliżona do rzeczywistości (pisaliśmy o kwocie w granicach siedmiu milionów złotych za trzy lata – przyp. red.)

Nie miałeś takiego poczucia, że tracisz najlepsze lata kariery? Marzeniem młodego chłopaka raczej nie jest gra w Chinach.

No dobra, ale trzeba wziąć pod uwagę, jakie miałem alternatywy. Gdyby nie Chiny, zostałbym w Polsce, czyli też byłbym daleko od spełniania największych marzeń. Nie będę ukrywał, że pieniądze zrobiły swoje. Gdyby był jakiś klub z Europy – nie poszedłbym do Chin. Nie żałuję. Szkoda tylko, że tej kontuzji doznałem.

Uciekała też reprezentacja, której byłeś blisko.

Niby była myśl, że reprezentacja mi ucieka, ale z drugiej strony, skoro trener powoływał z dalekich Chin Krzyśka Mączyńskiego, to wciąż czułem, że mogę być brany pod uwagę. Czy będę gole strzelał w Polsce czy w Chinach – wszystko jedno. A że nie strzelałem, nie miałem prawa się czegokolwiek spodziewać.

Tak właściwie z czego zapamiętałeś Nawałkę? Czym najbardziej ci zaimponował?

Detalami. U większości trenerów było tak, że kiedy straciliśmy jakąś bramkę, analizowało się to, co się działo w promieniu dziesięciu metrów od piłki. Nawałka rozbiera wszystko na czynniki pierwsze i potrafi wytknąć napastnikowi, że ileś tam podań wcześniej źle przesunął. Miał szerszą perspektywę. Przesuwanie, pilnowanie pozycji, schematy, automatyzmy – wszystko musi funkcjonować jak w zegarku. U Nawałki podczas meczu przestawałeś się zastanawiać, jak się poruszać na boisku. Po jakimś czasie po prostu to wiedziałeś.

 img_20160713024904_m3_zmniejszamy_pl

Widok z hotelowego okna, w którym Mateusz mieszkał na co dzień, mówi wiele o Chinach

Zanim podpisałeś z Wisłą, trenowałeś indywidualnie i czekałeś na telefon z zagranicy.

Tak, nie ukrywam, priorytetem był wyjazd. Z czasem jak zacząłem z tą ręką dochodzić do sprawności, stwierdziłem, że może być ciężko wyjechać po takiej przerwie. Tu na ciebie spojrzą inaczej, bo wiedzą, że jesteś po operacji, pamiętają cię z poprzednich lat, masz dłuższy okres ochrony. Tam – nie jesteś na sto procent od początku, przemielą cię, do widzenia. Jakieś telefony odbierałem, ale najwcześniej odezwała się Wisła. Od grudnia byliśmy w kontakcie. Po sezonie się spotkaliśmy, pogadaliśmy, dziś jestem tutaj.

Czemu trenowałeś indywidualnie na Słowacji?

Mój agent, Paweł Zimończyk, ma wspólnika, który jest Słowakiem, ma rozeznanie. Myśleliśmy, by potrenować gdzieś z polskim klubem, ale w Górniku źle się działo, więc nie bardzo była ku temu okazja, w Rakowie walczyli o awans, nie było sensu mącić. Na Słowacji był bardzo dobry trener od przygotowania fizycznego, wziął mnie w obroty, trochę masakra była.

Tutaj nie było trenerów? Pytam, bo to nie jest oczywisty kierunek.

Zostajesz w Polsce, to idziesz na trening, jeden, drugi, ale po treningu masz więcej rzeczy, które mogą odciągnąć twoją uwagę. A to pójdziesz na obiadek do mamusi, a to wyjdziesz gdzieś ze znajomymi. Na Słowacji siedziałem i byłem skupiony tylko na pracy, trener dawał mi niesamowity wycisk. Gdybym tam nie pojechał, wyglądałbym teraz tragicznie. Teraz jestem szósty miesiąc po operacji, więc wszystko powinno być niby okej. Ale dopóki nie przetestuję tej ręki, nie podeprę się – nie będę wiedział.

Jeszcze wracając do Chin, wydawało się, że wciągniesz tę ligę nosem. A patrząc na twój bilans – nie jest powalający.

To mało powiedziane, jest wręcz słaby. Tylu sytuacji, ilu ja tam nie wykorzystałem… No ten dorobek mógł wyglądać o wiele bardziej okazale. Długo nie mogłem się przełamać. To jest mój osobisty problem, potrzebuję takiego gola, żeby zeszło ze mnie powietrze. Kiedy się przełamałem się, to od razu przyplątał się uraz. Drużynowo wypadliśmy fajnie. Zanim przyszedłem, chłopaki ledwo się utrzymali. Zaczęliśmy od zwycięstwa nad Evergrande, to fajnie scementowało zespół, skończyliśmy na piątym miejscu.

Kiedy odchodziłeś, Chiny były jeszcze traktowane jako obciach.

Nawet pamiętam, jak rozmawiałem z moim menedżerem tuż przed wyjazdem. Mówił: – Zaki, zobaczysz, za chwilę nikt się z tej ligi nie będzie śmiał, a wręcz przeciwnie, wszyscy będą chcieli się tu dostać. I co? Minął ledwie rok i zobacz, co oni robią. Ściągają Ramiresów, Martinezów. Ludzie się śmiali, a teraz ciężko będzie znaleźć piłkarza z Ekstraklasy, który miałby szansę załapać się do najwyższej ligi w Chinach. W zasadzie myślę, że żaden nie ma na to szans.

A to tylko 1,5 roku.

Czasem koledzy dzwonili dla żartów i mówili „Dawaj Zaki, załatwiaj klub, bo tu nie płacą”. Jak wyjeżdżałem trochę tych komentarzy było, ale to standard, trzeba się z tym liczyć. Najbardziej spodobało mi się, jak ktoś w komentarzu nazwał mnie „Hajschara”.

(śmiech)

Hajschara. Świetne. Szwagier do dzisiaj na mnie tak mówi.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. archiwum prywatne

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...