Nie mam planów na sobotni wieczór. Bynajmniej nie jest to desperacki apel, nie żebrzę o zaproszenie. Coś wymyślę. Wspominam o tym dlatego, że jeszcze nie mam planów na sobotni wieczór przez to, że od 1984 roku UEFA nie organizuje małych finałów mistrzostw Europy, cztery lata wcześniej rozegrano ostatni. I do dziś futbolowe władze nie zauważyły jak wielkie to marnotrawstwo. Sytuacja tak dla mnie niezrozumiała, że aż się zaczynam zastanawiać, czy ślepota nie jest jednym z wymagań wobec kandydatów, którzy chcą w nich zasiadać.
Szczerze: mecz Walii z Niemcami obejrzałbym dziś wieczorem jeszcze chętniej niż kultowe Podbeskidzie vs Łęczna w okresie największej tęsknoty za Ekstraklasą. I odważnie zakładam, że wielu fanów rodzimej Bundesligi się ze mną zgodzi.
Raz na kilka turniejów zdarza się, że mecz o najmniej cenny z medali – biorąc po uwagę zarówno te, do których dochodzi na MŚ, jak i potencjalne potyczki na ME – można by nazwać starciem zbitych psów. Ot, choćby ostatni mundial i spotkanie Brazylii z Holandią. Pierwsi skompromitowani, rozwaleni na tysiąc kawałków po Mineirazo, drudzy ze świadomością, że złote pokolenie w karnych przerżnęło szansę na medal w kolorze adekwatnym do potencjału. W takiej sytuacji, w przypływie negatywnych emocji, łatwo powiedzieć: „bez sensu ten mecz, sami sobie grajcie, my wolimy jechać na wakacje”. Dwa lata temu w takim tonie wypowiadali się m.in. van Gaal i Robben, co podchwyciło wielu kibiców i rozpoczęło krucjatę przeciwko idei małych finałów.
Całkowicie zapominając o przepięknej historii tych spotkań – wśród niej rozdziały napisane przez biało-czerwonych – jak i przyszłości, która zazwyczaj nie oznacza przecież meczów Brazylii B z Holandią B. Wspominam o tym dlatego, że wątpliwości związane z meczem o trzecie miejsce na mundialu nie przekładają się przecież na wzrost szans na przywrócenie go na Euro.
A popatrzymy na ten rok, na ten konkretny turniej. Już pal licho Niemców – zazwyczaj ogląda się ich przyjemnie, ale dla nich nie byłoby to wielkie wydarzenie. Pewnie Loew podrapałby się po głowie i innych częściach ciała, a nos podpowiedziałby mu, że pora wystawić skład pół-rezerwowy. To oczywiście również mogłoby być ciekawe, gdy na przykład pomyślimy sobie, że z opaską kapitana na ramieniu mógłby wybiec Łukasz Podolski, którego czas w niemieckiej kadrze – czy tego chce czy nie – powoli dobiega końca. To tylko taki „wabik regionalny”, który przyciągnąłby przed telewizory Polaków. Ale już zwieńczenie turnieju przez Walijczyków, rewelację mistrzostw, to przecież wydarzenie na skalę europejską.
Tak jak my do dziś wspominamy szybkonogiego Latę, którego w 1974 roku nie potrafił dogonić żaden z Brazylijczyków, tak Walijczycy za 42 lata mogli wspominać Bale’a, który puentuje świetny turniej jeszcze jednym zrywem. Ostatnią z zapamiętanych rzeczy wcale nie musiałby być półfinałowa porażka w kiepskim stylu z Portugalią, tylko coś pozytywnego. Jasne, teoretycznie na szali trzeba by postawić brązowe medale, ktoś wylądowałby poza podium. Sęk w tym, że w praktyce ten kawałek metalu nie jest nawet przyznawany. Poza tym ideą tego sportu jest wyłaniane przegranych i pokonanych, właśnie dlatego emocjonuje on miliony. A tu mamy sytuację, w której nie wiadomo, kto jest kim. Średnio atrakcyjną. Wręcz irytującą. Stawka – medal imprezy organizowanej tylko co 4 lata – jest tak wysoka, że aż prosi się o udzielenie odpowiedzi.
Mistrzostwa są trochę jak bardzo dobry serial. W tym scenarzyści zapomnieli o rozwikłaniu jednego z najważniejszych wątków.
Przez chwilę starałem sobie wyobrazić, bo by było, gdyby to nasza reprezentacja lepiej strzelała karne od Portugalczyków, a później okazała się słabsza od Walijczyków. Na tych mistrzostwach – żadne science-fiction. Chyba umarłbym z żalu, że nie mielibyśmy okazji jeszcze raz dokopać Niemcom. Że nie dane byłoby nam przeżywanie jeszcze jednego piłkarskiego święta, po którym nawet porażka nie spowodowałby, że czułbym się dużo gorzej niż po przerżniętym półfinale. Nie bo nie.
W trakcie pisania tego felietonu dziewczyna poinformowała mnie, jakie są moje plany na sobotni wieczór. Napisałbym, że jeszcze bardziej szkoda, że nie mieści się w nich Bale z Kroosem, ale jest ryzyko, że przeczyta.
Mateusz Rokuszewski
Fot. FotoPyK