„To idealny trener. Nikt tak nie przygotowuje meczów”. „Chciałbym mieć go z boku przez całą karierę”. „Najbardziej mi się podoba to, że nigdy się nie poddaje”. „Najlepiej reprezentuje równowagę i organizację”. „Nie ma u niego wymówek. Wszyscy musimy walczyć w obronie”. „Nigdy nie pozwala, by piłkarzowi umknął choćby detal”. „Jest silny z każdego punktu widzenia”. „W trudnych momentach zawsze wie co zrobić”. „Jest kimś wyjątkowym”. Antonio Conte w oczach swoich podopiecznych. Powiedzieć, że daliby się za niego pociąć to nic nie powiedzieć. The Italian One. „La Gazzetta” pyta dziś, czy to najlepszy trener na świecie, a każda wypowiedź ludzi, którzy mieli z nim do czynienia, tylko to potwierdza.
Gdyby przed mistrzostwami ktoś wypisał wam te cytaty, pewnie powiedzielibyście, że ich autorami są Walijczycy, Islandczycy lub inni Czesi. Ale nie – to właśnie Włosi przygotowali na turniej retorykę przepełnioną pokorą. – Próbują nam wmawiać, że słabo gramy w piłkę, ale na turnieju pokażemy coś przeciwnego – mówił przed kilkoma tygodniami Antonio Conte. Jego podopieczni uniżali się jeszcze mocniej. Giorgio Chiellini podkreślał, jak bardzo są pokorni, Buffon używał tego samego słowa dodając, że są wręcz słabsi od wielu ekip na turnieju. – Italia nie cieszyła się najlepszą opinią wśród ludzi. I mieli rację. – Nie jesteśmy utalentowaną ekipą. Mamy swoje ograniczenia, ale nasza siła polega na rozpoznaniu tych ograniczeń.
Do Euro przystępowali jak rower z dwoma flakami które trzeba własnoręcznie napompować. – I to właśnie daje nam satysfakcję – tłumaczył Conte, który z tą kadrą – określaną jako jedną z najgorszych personalnie od kilkudziesięciu lat – wrócił do korzeni. Zaprosił piłkarzy na uniwersytet taktyczny i w przerwach pomiędzy wycieńczającymi treningami w Coverciano („Masakrował ich” – ocenił Giuseppe Bergomi) tłumaczył, kto jak ma przesuwać i gdzie się ustawiać. A oni wciągali tę wiedzę jak gąbka. Gdyby Conte mógł, zawiesiłby tabliczkę z napisem: „głupkom wstęp wzbroniony”.
I taki był dzisiejszy mecz. Nie dla ananasów w stylu Balotellego. Raczej dla wytrawnych taktyków, którzy sami po karierze mogliby zostać trenerami. Najlepsze podsumowanie tego Euro – starcie dwóch niemal perfekcyjnie zorganizowanych drużyn, co musiało się tak skończyć. Bo kiedy wszystko jest idealnie, to nikt nie powinien popełniać błędów. Na pierwszą sensowniejszą, otwartą akcję trzeba było czekać do 40. minuty, gdy Gomez próbował skorzystać z wrzutki Kimmicha. Ogólnie jednak głównymi playmakerami byli Boateng z Bonuccim. Czyli wiadomo, czego można było się spodziewać.
Joachim Loew zagrał va-banque. Widząc jak układają się te mistrzostwa, stwierdził, że im lepszy rywal, tym mniej fajerwerków. Postanowił przeciwstawić się Włochom ich własną bronią. Czyli trójką w obronie. Wielu dziwiło się, że Draxler został na ławce, ale Włosi to Włosi. Tu trzeba było przedsięwziąć szczególne środki. To też wiele mówi o pracy Conte, który stworzył taki system, że najpierw stłamsił pierwszych faworytów do tytułu – Hiszpanów, a potem wymusił na drugich faworytach, Niemcach zmianę systemu. Efekt? Takie szachy i taki brak emocji, że gdyby prezesi Korony i Pogoni mogli, to zwolniliby i Loewa, i Conte. Prawdziwe fajerwerki rozpoczęły się jednak w drugiej połowie. Najpierw od lekkiej rzeźni w środku pola, potem w genialnej akcji, gdy Gomez zamienił się rolami z Oezilem i na koniec za sprawą Boatenga, który pokazał, że nie tylko outfitem pasuje do NBA. Gdy Bonucci podchodził do karnego, Buffon tylko odwrócił się w stronę niemieckiej trybuny, na której wisiały dziś cztery flagi. 1972, 1990, 1996 i „X…”. Ta ostatnia zniknęła w drugiej połowie.
Ten mecz musiał się zakończyć karnymi. Zależało na tym chyba i jednym, i drugim. Cóż jednak mogło lepiej podsumować dwóch najrzadziej puszczających gole bramkarzy niż bezpośrednie starcie w jedenastkach?
Kilka minut po ostatnim gwizdku. Wszyscy się naradzają. Zapada decyzja – karne będą strzelane na bramkę przed sektorem włoskim. Niesamowita wrzawa, którą za moment spróbują przekrzyczeć Niemcy. Oni skandują Manuel Neuer, a do piłki podchodzi Insigne. Neuerdance nic nie dał. Gol. Kroos też. I Zaza. Przed momentem wszedł na boisko. Właśnie na karne. Jak on długo to celebruje, jak on drobi te kroczki. I prosto w trybuny po całej tej błazenadzie. Ale za moment ratuje go Buffon idealnie puentując swoje starcia z Muellerem. Barzagli już bez kombinowania. Oezil w słupek, a połowa włoskiej ławki rusza na murawę tak, jakby wszystko było już przesądzone. Ale do piłki podchodzi Pelle. Lekki gest prowokacji w stosunku do Neuera i… obok słupka. Draxler – perfekcja. Czas na Bonucciego – on już jednego karnego w tym meczu wykorzystał. Ale teraz Niemiec przeczytał go idealnie. Schweinsteiger – trybuny. Giaccherini – gol. Hummels – urwana siatka, Parolo, Kimmich, de Sciglio i Boateng też idealnie. Ale Darmian beznadziejnie i wśród Niemców podobna konsternacja jak przed momentem u Włochów? Czy to wszystko nie powinno się już skończyć?
Ostatnia piłka dla Hectora. Gol. Pod brzuchem Buffona Trzy czwarte Stade Nouveau Bordeaux eksploduje. Najdłuższa seria karnych w historii Mistrzostw Europy została właśnie zakończona.
Antonio Conte zapowiadał przed turniejem, że chce w niego wjechać jak Valentino Rossi. Czyli nie w roli faworyta, ale przy równie imponującej szybkości. Na koniec jednak zginął od własnej broni. Zatrzymała go drużyna, która zagrała z Włochami po włosku i właśnie po raz szósty z rzędu awansowała do półfinału wielkiej imprezy. Kto wie, czy już za tydzień z hakiem nie będziemy się pocieszać, że w grupie zatrzymaliśmy mistrza Europy. Na pocieszenie – jak Błaszczykowski – nie mogą natomiast liczyć Zaza i Pelle. A przecież Conte tak mocno chciał się odciąć od pajaców…
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK
***
Za użyczenie samochodu na czas Euro 2016 dziękujemy firmie Pol-Mot.