Niemcy w końcu oszukali przeznaczenie. W końcu po długich latach zdołali zemścić się na rywalu, który nie dawał im spać po nocach i który prześladował ich niczym zjawa. Naszym zachodnim sąsiadom po raz pierwszy w historii udało się wyeliminować Włochów i wyciągnąć z oka tkwiącą w nim przez dekady drzazgę. Sukces zrodził się jednak w niebywałym cierpieniu, a o awansie rozstrzygnęła ABSURDALNA seria rzutów karnych.
O ile wytypowanie zwycięzcy przed meczem było wyjątkowo karkołomnym zadaniem, o tyle sam przebieg spotkania wyglądał dokładnie tak, jak sobie to wyobrażaliśmy – oba zespoły wraz z pierwszym gwizdkiem chwyciły za linę i rozpoczęły jej przeciąganie. Zarówno Niemcy, jak i Włosi tkwili w permanentnym klinczu – jak gdyby doskonale zdawali oni sobie sprawę z tego, że pierwszy celny cios może okazać się tym nokautującym. Trzeba jednak przyznać, że był to klincz wyjątkowo agresywny. Taki, z którego obie strony starają się za wszelką cenę wyrwać, ale najzwyczajniej w świecie nie są w stanie.
Gdy dwie drużyny zostawiają sobie mniej więcej tyle miejsca, co w pociągu zmierzającym na Przystanek Woodstock, dość logicznym jest, że raczej nie ma co spodziewać się zbyt wielu podbramkowych sytuacji. I rzeczywiście – było ich naprawdę niewiele. Fura niedokładności, dwie tony zapasów w środku pola, masa fauli, zero patyczkowania. A gdy nawet Mueller zdołał już oddać celny strzał, to Florenzi w locie (!) wybił piłkę piętą (!!) niemalże z linii bramkowej (!!!). Scena wyjęta żywcem z „Kapitana Tsubasy”.
Czy po czymś takim można było się spodziewać, że cokolwiek wpadnie do siatki? A jednak – futbol po raz kolejny okazał się przewidywalny niczym nastrój kobiety w ciąży. Włoski mur w końcu został bowiem skruszony. Świetna prostopadła piłka ze skrzydła od Gomeza do Hectora, ten zagrywa wzdłuż bramki, a Oezil z bliska pokonuje Buffona.
Pierwsze nasuwające się na myśl pytanie – jak zareagują Włosi?. Rzucą się na rywala? No ale kim? Załamią się? Nie, to przecież nie w ich stylu. Dalej będą wyczekiwali na odpowiedni moment? Biorąc pod uwagę organizację gry Niemców, mogą się nie doczekać. Cóż, najprościej byłoby napisać, że Włosi zareagowali jedynie chwilowym zamroczeniem, które mogło kosztować ich stratę bramki na 2:0. Buffon jednak popisał się fantastyczną interwencją po lecącym w światło bramki wybiciu Chielliniego prze próbie strzału piętą Gomeza.
Wtem z pomocą Italii przyszedł Michael Jordan przebrany w koszulkę Jerome’a Boatenga. Wyskok do wsadu niczym w „Kosmicznym Meczu”, gwizdek sędziego, karny dla Włochów. O czym w tamtej chwili myślał stoper Niemców? Jeśli będziecie cokolwiek na ten temat wiedzieć, dajcie nam znać. Bonucci na dwa tempa, 1:1. No to zaczynamy od nowa z klinczem. I tak do usranej śmierci rzutów karnych.
No właśnie, karne… Kyrielejson, co tam się nie działo! Tak absurdalnej serii jedenastek chyba jeszcze nie widzieliśmy. Dziewięć serii, pudła strzelców obu goli, Pelle turlający piłkę pół metra od bramki no i – rzecz jasna – Zaza, który wszedł za Chielliniego tylko po to, by uderzyć z wapna i który – cytując klasyka – się, kurwa, skompromitował. Półgodzinny rozbieg skipem A i pieprznięcie nad poprzeczkę. Czegoś równie surrealistycznego nie wymyśliłby nawet Salvador Dali. Cóż – taką cenę płaci się za pajacowanie. Ostatecznie awans Niemców do półfinału i przełamanie klątwy Włochów po pudle Darmiana przypieczętował Hector. Żeby nie było, że komukolwiek odbieramy zasługi – oprócz Zazy i reszty wyżej wymienionych partolili także Mueller i Schweinsteiger. Do siatki trafiali natomiast Kroos, Insigne, Draxler, Hummels, Giaccherini, Kimmich, Parolo, Boateng i De Sciglio.
Niemcy nareszcie mogą przestać się moczyć po nocach. Włosi – przynajmniej na jakiś czas – przestaną bowiem nawiedzać ich w sennych koszmarach. Tak czy siak, podejrzewamy, że i tak będą musieli odczekać jeszcze dłuższą chwilę po tym, co właśnie się stało.