Reklama

Kto zyskał, a kto stracił przenosinami na Cypr?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 czerwca 2016, 15:11 • 5 min czytania 0 komentarzy

Liga cypryjska nie kojarzy nam się raczej z poważnym futbolem i nie zanosi się na to, by nasz pogląd miał się w przyszłości diametralnie zmienić. W ciągu ostatniego roku kilku zawodników Ekstraklasy postanowiło skorzystać jednak z ofert tamtejszych klubów – niektórzy odchodzili jako zawodnicy z wyrobioną marką, inni raczej po to, by odbudować swoją dyspozycję i przywrócić karierę na właściwe tory. Dla kogo przenosiny na południe Europy okazały się strzałem w dziesiątkę, a kto powinien powoli pakować walizki i żegnać się ze śródziemnomorskim klimatem?

Kto zyskał, a kto stracił przenosinami na Cypr?

Bez dwóch zdań największym wygranym jest Arkadiusz Piech, który po fatalnym okresie w Legii (oraz jej rezerwach) zasilił w styczniu pierwszoligowy AEL Limassol. Zbytnio perspektywą gry Arka w tym klubie się nie jaraliśmy, bo i trudno być optymistą, gdy wysyła się w nieznane niekomunikującego się w obcym języku 30-latka, który sam już chyba nie pamięta smaku zdobytej bramki. Co więcej – AEL-owi mocno się w tamtym okresie paliło w tyłku, bo plasował się na dziesiątym miejscu i miał ledwie trzy oczka przewagi nad strefą spadkową. Nie było czasu i miejsca na jakiekolwiek kalkulacje. Piech został postawiony przed jasnym zadaniem – albo strzelasz, albo siedzisz. Drużyna na gwałt potrzebowała punktów i jeśli napastnik zamiast zapieprzać na zajęciach, myślami byłby na popołudniowej sieście, to trener szybko odesłałby go na trybuny.

Tymczasem Arek zaskoczył wszystkich – odpalił takie fajerwerki, że nawet chyba jego nowy pracodawca nie spodziewał się tego, jak udanym interesem będzie wypożyczenie napastnika. W pierwszych meczach Polak nie dostał poważnej szansy gry, ale gdy już zameldował się w wyjściowej jedenastce, to ciężko było go powstrzymać. Regularnie trafiał łącznie w ośmiu spotkaniach z rzędu i amunicji brakło już tylko na finiszu sezonu. To jednak wystarczyło, by Limassol bez większych problemów utrzymał się w elicie, a napastnik otrzymał ofertę ze znacznie bardziej cenionego klubu, choć z tego samego miasta – Apollonu. Na dobrą sprawę nie będzie więc musiał się nawet przeprowadzać się, a zamiast walki na dnie tabeli, sprawdzi się w rywalizacji o mistrzostwo kraju.

Niestety cypryjskie powietrze nie posłużyło drugiemu z polskich napastników – Mateuszowi Piątkowskiemu. W przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu długo aklimatyzował się w nowym klubie (APOEL Nikozja) i przez cały sezon, bo trafił tam na początku lipca, nie zdołał naregulować celownika. Pod koniec października, gdy w końcu udało mu się pokonać bramkarza, tak wypowiadał się w rozmowie z nami:

Reklama

Wiadomo jak ważne dla napastnika jest strzelenie pierwszego gola w nowym klubie. Trochę mi to ciążyło. Za nami było już siedem kolejek, do tego rozegraliśmy kilka spotkań w europejskich pucharach. Na szczęście w końcu udało się trafić. Było trochę nerwów, ale już się od tego zdystansowałem. Do tego na dobre zaaklimatyzowałem się w nowym miejscu, przyzwyczaiłem do klimatu… Mam nadzieję, że teraz pójdzie z górki.

No i niestety – nie poszło. Gol zdobyty w ósmej kolejce, przeciwko Nea Salamis, był pierwszym i ostatnim na boiskach cypryjskiej pierwszej ligi. Zresztą – jak spojrzeliśmy w dokładne statystyki, to trochę zdziwiło nas, że Mateusz tak optymistycznie podszedł do tej swojej jedynej bramki – APOEL miał wtedy świetny okres, wygrał sześć meczów z rzędu w iście mistrzowskim stylu – 1:0, 4:0, 5:0, 6:0, 9:0, 3:0. Rezultaty trochę takie jakby starszy brat siadł z młodszym przy konsoli i jeszcze przewiązał mu oczy szalikiem. W takich okolicznościach, będąc napastnikiem, trudno wręcz nie wpisać się na listę strzelców.

A potem było już nawet nie kiepsko, co wręcz fatalnie. Nie będziemy strzępić języka, niech wyręczy nas przejrzysta grafika.

Bez tytułu

A w rundzie mistrzowskiej dostał już tylko 51 minut w 10 meczach.

W APOEL-u Piątkowski spotkał dwóch starych znajomych z Ekstraklasy – Semira Stilicia i Inakiego Astiza. Bośniak to szalenie zagadkowa postać – w Polsce błyszczy jak mało kto, a gdy tylko opuszcza nasz kraj, to marnieje w oczach. Nie pykło mu w Karpatach Lwów, na straty może spisać wyjazd do Gaziantepsporu i podobnie jest teraz na Cyprze. Teoretycznie wziął udział w 23 spotkaniach, ale gdy wybiegane minuty przeliczymy na pełne mecze, to wychodzi nam, że pełnych spotkań zagrał niecałe 14. Najmilej Semir wspominał pewnie będzie gola zdobytego przeciwko Astanie, który – choć awansu do LM nie dał – to miło się go ogląda.

Reklama

Nieco lepiej wypada na tym polu Astiz, który kiedy już grał, to niemal zawsze od deski do deski. W eliminacjach do Ligi Mistrzów zagrał każdy mecz w komplecie, w Lidze Europy dwukrotnie wybiegał po 90 minut, raz zszedł po godzinie i raz wszedł na samą końcówkę. W lidze zaś ma rozegranych siedem na dziesięć pełnych spotkań.

I na koniec zaglądamy do zawodników, których z Ekstraklasy wyciągnął AEK Larnaka. Po pierwsze Adam Marciniak, który choć z tego sezonu w swoim wykonaniu może być względnie zadowolony (20 meczów, 2 gole), to w planach na kolejny rok nie jest uwzględniony. AEK nie zagrał go na pierwsze zgrupowanie przedsezonowe i wszystko wskazuje na to, że obrońca rozwiąże umowę z klubem i powróci do ojczyzny.

Zdecydowanie lepiej poradził sobie natomiast Ivan Trickovski, który do Larnaki trafił w styczniu i w 14 meczach zdobył 7 bramek. On jednak klimat cypryjskiej ligi dobrze zna, wszak przed laty grał w APOEL-u Nikozja z którym awansował nawet wówczas do Ligi Mistrzów.

I jeszcze w ramach ciekawostki – przeglądając kadry cypryjskich zespołów natrafiliśmy na Andraża Kirma, który od dwóch lat reprezentuje barwy stołecznej Omonii. I pod względem liczb wygląda całkiem, całkiem przyzwoicie – 6 goli w poprzednim sezonie, 5 w tym i miejsce drużyny tuż za podium.

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...