Mały finał. Finał pocieszenia. Mecz o trzecie miejsce. Im bliżej reprezentacja Polski jest pierwszej czwórki mistrzostw Europy we Francji, tym bardziej żałujemy, że UEFA takich spotkań nie organizuje (choć oczywiście wolelibyśmy ten właściwy finał). Po przegranym półfinale – koniec, finito, można się rozejść. A przecież rozstrzygnięcie kwestii komu ostatecznie należy się miejsce na podium, to też generator emocji i wspomnień. W tym zakresie europejska federacja powinna brać przykład z południowoamerykańskiej odpowiedniczki.
Na Copa America Centenario w nocy naszego czasu rozegrano właśnie mecz o brąz. Naprzeciwko siebie stanęły ekipy Kolumbii i Stanów Zjednoczonych.
Los szybko dał im okazję do rewanżu – przecież to właśnie te zespoły trzy tygodnie temu zmierzyły się ze sobą w meczu otwarcia turnieju. Lepsi okazali się wtedy James i spółka, jednak w dalszej części mistrzostw nieco korzystniej wyglądali Amerykanie. To oni ograli wysoko Kostarykę, sprostali Paragwajowi i Ekwadorowi, zatrzymując się dopiero na Argentyńczykach. Z kolei podopieczni Jose Pekermana, jeszcze w grupie dali się wyprzedzić rywalowi, którego na starcie ograli (przez porażkę z Kostaryką), a w ćwierćfinale męczyli się z reprezentacją Peru, dalej przeszli dzięki temu, że lepiej egzekwowali jedenastki. W półfinale Chilijczycy szybko wybili im z głowy myśli o złocie, co w kraju ćwierćfinalisty poprzedniego mundialu przyjęto ze sporym rozczarowaniem.
Medal miał uspokoić rozgrzane głowy. Ten krążek był ważny, bo to pokolenie Kolumbijczyków na mistrzostwach kontynentu przeżywało głównie rozczarowania. W 2001 roku zespołowi, w którego składzie znajdował się tylko jeden piłkarz na co dzień grający w Europie (Ivan Cordoba z Interu), udało się w brawurowy sposób – bez straty gola w całym turnieju – sięgnąć po złoto. Ale później było:
– IV miejsce w 2004 roku po upokorzeniu w półfinale (0-3 z Argentyną) i porażce z Urugwajem,
– odpadnięcie w fazie grupowej w 2007 roku (za plecami Argentyny i Paragwaju),
– porażka w ćwierćfinale z Peru w 2011 (po dogrywce),
– porażka w ćwierćfinale z Argentyną 2015 (po rzutach karnych).
Kadra przez te 15 lat stała się zdecydowanie bardziej europejska (tylko dziewięciu piłkarzy z tegorocznego składu gra na co dzień w ojczyźnie), w jej szeregach są wielkie gwiazdy, ale sukcesów ciągle brakowało.
Dlatego fakt, że po raz drugi udało się ograć Amerykanów – dla których brąz byłby wielkim sukcesem, przynajmniej tak ten mecz sprzedawała tamtejsza prasa i selekcjoner – jest tak znaczący. W meczu otwarcia James i spółka wygrali 2-0, tym razem musieli zadowolić się skromniejszym zwycięstwem.
Jedyną bramkę zdobył Carlos Bacca, napastnik krytykowany za postawę we wcześniejszych meczach turnieju. Ale za większych bohaterów uznać należy Jamesa Rodrigueza – cóż za podanie przy golu! – i Davida Ospinę, który m.in. “zrobił Fabiańskiego” po strzale Clinta Dempseya z rzutu wolnego (od 3:30 na skrócie).
A kolejne medale rozdane zostaną już dziś w nocy. O 2.00 naszego czasu Argentyna zmierzy się z Chile. Naprawdę warto przedłużyć sobie meczowy maraton.