Reklama

Plan, przypadek czy szczęście? A czy jest jakakolwiek różnica? (15)

redakcja

Autor:redakcja

26 czerwca 2016, 10:21 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jest 7 września 2015 roku. Jakub Błaszczykowski ma za sobą naprawdę ciężki rok. Szczelnie zapełniają go urazy, kontuzje, zawody sportowe oraz te poza boiskiem. W reprezentacji stracił opaskę kapitana, którą wydawał się mieć wytatuowaną na ramieniu. Przez moment stracił nawet miejsce w zespole, Adam Nawałka był u niego w Dortmundzie i po tej wizycie zrezygnował z kolejnego powołania. Do tego Borussia. Symbol i legenda klubu – o czym mówią sami kibole BVB – wypożyczony bez większej ceremonii do Fiorentiny.

Plan, przypadek czy szczęście? A czy jest jakakolwiek różnica? (15)

Teraz trwa mecz z Gibraltarem. Dla Kuby to dopiero trzecie spotkanie w eliminacjach do Euro, widać, że za wszelką cenę stara się pokazać swoją wartość, za wszelką cenę chce udowodnić, że wciąż jest potrzebny. Dryblingi jednak nie wychodzą. Podania nie docierają do kolegów. Mimo gry z amatorami, mimo prowadzenia 5:0 – Błaszczykowski nie wygląda najlepiej. I wówczas: rzut karny. Karny, do którego pewnie mógł podejść walczący o koronę króla strzelców eliminacji Robert Lewandowski. Karny, do którego mógł podejść Milik, Krychowiak, nawet Glik.

Ale podchodzi Błaszczykowski. Drużyna pozwala mu się odbudować, drużyna daje jasny sygnał – nadal jesteś z nami, nadal jesteś ważną częścią grupy, wszyscy czekamy, aż te dryblingi, nie tylko za amatorami, wreszcie zaczną wychodzić.

W tym samym okresie Kuba opowiada dokładnie swoją historię, w książce po raz pierwszy tak mocno się odkrywa. Tak jakby chciał wyczyścić głowę, tak jakby chciał za sobą wreszcie zostawić i te wszystkie gadki o konfliktach z Lewandowskim, i te mroczne przeżycia z dziecięcych lat.

Wczoraj to właśnie Jakub Błaszczykowski zdobywa bramkę. Wczoraj to właśnie on rusza do Schara, by szybko wymierzyć sprawiedliwość za brutalny faul na “Lewym”. Wreszcie on wykonuje jedną z “jedenastek”. Po raz kolejny, już piąty z rzędu w finałach Euro, Polska zdobywa gola z jego udziałem – albo w postaci strzelającego, albo asystującego.

Reklama

Jestem wielkim fanem teorii, że czasem liczą się detale. Takie jak oddanie rzutu karnego przeżywającemu ciężki powrót do gry byłemu kapitanowi.

***

Ale takich detali można znaleźć w naszej historii więcej. Wyobraźmy sobie przez moment, że Nawałka jednak traci zaufanie do Krzysztofa Mączyńskiego, jednak z niego rezygnuje – niezależnie, czy to podczas chińskiej eskapady, czy w momencie, gdy kompletnie się rozsypał na ostatniej prostej przed Euro. A pamiętacie jak się zaczęła historia Pazdana, w którym momencie nabrała największego rozpędu? Czy nie podczas meczów z Gruzją i Grecją, na zero z tyłu, na stoperze reprezentacji Nawałki? O takich banałach jak przesunięcie Jędrzejczyka na lewą obronę czy szalony ruch z wyrwaniem Milika z ważnego meczu młodzieżówki na spotkanie z Gibraltarem nawet nie ma co wspominać.

Przypadek, że wszystko nam się udaje? Przechodzimy dalej szczęśliwie, psim swędem? Czy może mamy tak skonstruowany zespół, by w najważniejszych chwilach szczęściu odpowiednio dopomóc?

Czytając komentarze, i po Ukrainie, i po wczorajszym meczu, czasem zastanawiam się, jak wyglądaliby ci ludzie w Grecji, w 2004 roku. “Zaraz pierdolnie ten wasz zakichany balonik”. “Nic nie grają, tylko wybijanka”. “Jak wyjdziemy na następny mecz to nas rozjadą”.

Oby te komentarze zostały z nami aż do finału.

Reklama

***

Swoją drogą, o podobnym szczęściu mogą mówić w Portugalii. Jakkolwiek na to spojrzeć – dla nich też właśnie otworzyła się autostrada do finału. Polska jest chyba najpoważniejszym rywalem, może jeszcze Belgia, jeśli naturalnie dojdzie do półfinału. A przecież mogło być zupełnie inaczej, gdyby nie… ludzie o małej mentalności, gdyby nie ci przeklinani przez Ronaldo Islandczycy.

W jaki sposób Islandia zagrała dla Portugalii? Paradoksalnie – najpierw odbierając im punkt. Następnie, już w bardziej spektakularny sposób, w czwartej minucie doliczonego czasu meczu Austria – Islandia. Oni nie musieli już wyprowadzać tej kontry, oni naprawdę nie musieli doprowadzać do orgazmu swojego komentatora. Ale jednak poszli z tą akcją, zakończyli ją golem i na trzydzieści sekund przed końcem fazy grupowej zamienili się z Portugalią miejscami.

W efekcie Portugalia zamiast z Anglią, a potem z Francją/Hiszpanią/Włochami/Niemcami, grała z Chorwacją i zagra z Polską. Nie byłoby tego, bez gola w 95. minucie. Nie byłoby tego, bez spudłowanego rzutu karnego CR7 (chyba, że Portugalia jednak wyprzedziłaby Węgrów, ale nie psujmy narracji).

W Portugalii mają pełne prawo myśleć, że szczęście im sprzyja. Utwierdza ich w tym przekonaniu zapewne fakt, że wczoraj pierwszy celny strzał w meczu oddany w 116. minucie okazał się być jedynym i zwycięskim.

W obu państwach z pewnością zadają sobie pytanie: jak nie teraz, to kiedy? Patrzę jednak na składy, na naszą grę, na nasze reakcje na kryzys i zwyczajne szczęście. Opędzlujemy ich. Medale Mistrzostw Europy są tak blisko, że ciężko mi wyobrazić sobie Krychowiaka, Lewandowskiego, Glika czy Kubę wypuszczających je z rąk.

JAKUB OLKIEWICZ
Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...