Pogrom? Z całą pewnością. Kompromitacja Węgrów, po której tamtejszy „Fakt” już zaciera ręce? Absolutnie nie. Choć Belgowie nie pozostawili dziś wątpliwości co do tego, kto jest lepszy, Madziarowie mimo czterech straconych bramek zakończyli turniej z honorem. To był naprawdę jeden z niewielu meczów, w których drużyna przegrywająca taką różnicą goli nie ma się czego wstydzić.
Jasne, Belgowie byli dziś lepsi praktycznie pod każdym względem. Tworzyli sobie więcej sytuacji, ich ataki miały ręce i nogi, a zawodnicy wreszcie przypominali nie tylko zlepek świetnych grajków, lecz w miarę dobrze funkcjonujący organizm. Pewnie, można się czepiać, że przy pierwszym golu po dośrodkowaniu z rzutu wolnego bardziej niż węgierscy obrońcy Alderweireldowi przeszkadzał Lukaku czy też śmiać się z tego, że Hazard zaliczył kluczowe podanie przy własnej asyście, jednak mimo wszystko widzieliśmy dziś Belgię, która zaprezentowała wersję najbliższą tej, której wszyscy się po niej spodziewają.
Wreszcie było widać w tym wszystkim równowagę między grą zespołową a indywidualnymi popisami. Kiedy trzeba było, potrafili poklepać w niekonwencjonalny sposób, a gdy zachodziła z kolei potrzeba robienia czegoś z niczego – również nie mieli z tym problemów. Jak chociażby przy trzecim golu, gdy Hazard najpierw wymanewrował całą obronę, a potem strzałem z linii pola karnego nie dał szans Kiraly’emu. Ostatnia bramka również była podręcznikowym przykładem tego, jak należy wyprowadzać kontrataki.
Nad grą Węgrów może i trudno się jakoś rozpływać, jednak nie można powiedzieć, że kładli się przed rywalem i prosili jedynie o jak najniższy wymiar kary. Przeciwnie – ich ambicja i waleczność nie ograniczała się do jeżdżenia na dupie w obronie i wybijania piłki na oślep – sami również starali się coś zdziałać z przodu. Napisanie, że w pewnym momencie śmierdziało remisem będzie oczywiście sporą przesadą, jednak przed zabójczymi dwiema akcjami Hazarda mimo wszystko scenariusz, w którym Madziarom udaje się wyrównać wcale nie ocierał się o Himalaje absurdu.
Węgrzy – mimo że dostali cztery sztychy – jutro mimo wszystko nie powinni się wstydzić, gdy spojrzą w lustro. Byli gorsi, to nie ulega żadnej wątpliwości, jednak pokazali oni, jak można przegrać 0:4 i przy tym nie dać się obedrzeć z godności. Do końca starali się zdobyć honorową bramkę, do końca walczyli o to, by ich zapamiętano. Aż chciałoby się powiedzieć – jeśli już dostawać oklep, to właśnie w taki sposób. Pokazując jaja.