– Wiesz co, ten Mueller, jak tak na niego patrzyłem, to nawet nie wygląda jak piłkarz. Widziałem go w telewizji, ale mimo wszystko. Potem patrzę, jak chłopaki sobie z nim radzą, to nie wiem… Może coś ze mną nie tak, ale bardziej na piłkarza wygląda już Demjan – słyszę od jednego z – nazwijmy to – mniej znaczących kadrowiczów. Nazwiska podawać nie ma sensu. Przy obecnej skali zainteresowania reprezentacją Polski ten cytat trafiłby na okładki każdej niemieckiej gazety. Rezerwowy mówi jednak z pełną powagą. To nie żarty. Zetknięcie się z gwiazdą Bayernu, zawodnikiem brutalnie efektywnym, to dla niego wstrząs. Coś na zasadzie – to tak wygląda ten wielki futbol?
Krychowiak przekonał się o tym już dawno. Gdy pytam go w jego domu na przedmieściach Sewilli o to, jak zatrzymał Ronaldo i Messiego – dwie spektakularne akcje, które podbiły hiszpański internet – ledwie wzrusza ramionami. Opowiada o tym tak jak o sushi, które właśnie wjechało na stół. Ot, zwykła rzecz do odhaczenia jak poranne musli. Odnoszę wrażenie, że dziwi się, że w ogóle chcę poruszać ten temat. – Zwykły kontratak. Pobiegłem za Messim jak za każdym innym. Był faul? Nie. Czyściutko? Tak.
To podejście zaczyna się udzielać całej kadrze. Kapustka mówi wprost: – Skoro daję radę na treningach z Krychowiakiem, Lewandowskim i Piszczkiem, to dlaczego miałoby być inaczej w meczu? Czego miałbym się bać?
Ta kadra rośnie. Rozwija się w niesamowitym tempie, ale przy tym nieprawdopodobnie dojrzewa mentalnie. Pazdan twierdzi, że jeszcze kilka lat temu po remisie z Niemcami w szatni byłoby święto, a dziś wypowiada się o tym z takim chłodem, jakby przed momentem zatrzymał Świerczoka, a nie mistrzów świata. Dostał to, czego brakowało mu przez całą karierę. Zetknął się z możliwie najpoważniejszym futbolem i nabrał takiej wiary we własne możliwości, że gdyby było trzeba, to poszedłby na czołówkę z TIR-em i to raczej Pazdan, a nie TIR wyszedłby z tej konfrontacji bez szwanku. Zrozumiał to, o czym przekonał się Grosicki w eliminacyjnym meczu z Niemcami i o czym za moment – oby! – pewnie przekona się Rybus w Lyonie. Że wszystko jest w głowie.
Jeżeli Pazdan wróci do Ekstraklasy i zdąży rozegrać w niej jakiś mecz – moim zdaniem wróci tylko, by przepakować ciuchy z mieszkania na Wilanowie – to wjedzie w tę ligę z kolosalną pewnością siebie. Tak jak Mączyński, który z kadry wracał do Wisły jako pan reprezentant w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Momentami takie podejście bywa zgubne, ale na dłuższą metę to przecież cecha, której brakuje jednemu z najlepszych piłkarsko zawodników tej kadry, czyli Zielińskiemu. Nawałka odblokował tym facetom głowy. Sprawił, że poczuli się piłkarzami pełną gębą. Każdą minutą spędzoną w eliminacjach czy mistrzostwach poszerzył im futbolowe horyzonty na tyle, że dziś nie wstyd pokazać ich światu. „Nie wstyd” to mało. Czy któryś Polak nie chciałby przekonać się, jak Pazdan poradziłby sobie na tym turnieju z Kane’m, Gignakiem lub innym Ederem? Bo wcale nie dałbym głowy, że odpadłby w przedbiegach.
Te mistrzostwa to gigantyczny impuls dla naszej piłki. Nawet jeśli odpadniemy ze Szwajcarią. Nawet jeśli Xhaka zje na śniadanie Krychowiaka, a Shaqiri trzy razy objedzie Jędrzejczyka. Europa tak czy inaczej poznała Polaków. Dzisiejszy „El Pais” wystawia laurkę Milikowi za to, jak biega w stylu klasycznego tancerza bojąc się wręcz, że podniszczy murawę, jak podniesiona głowa oraz wyciągnięta szyja pozwala mu dostrzegać kolegów między strefami i jak spycha w cień Lewandowskiego. Stacja „Ecos del Balón” zadała natomiast pytanie: gdybyś nic nie wiedział o Polsce, kto wydawałby ci się jej najlepszym zawodnikiem, potem napastnikiem? Tam zauroczenie Milikiem osiąga już poziom niewyobrażalny i gdyby w tym momencie przedstawić kibicom poszczególnych hiszpańskich klubów ankietę z pytaniem, jaką chcieliby dziewiątkę, to Arek byłby jednym z murowanych faworytów. Niemcy natomiast zachodzą w głowę, jak w Leverkusen mogli przegapić piłkarza, który nie pęka na takich turniejach.
Kto wie, czy nie jesteśmy świadkami przełomu. Przełomu nie tylko mentalnego jak w przypadku Pazdana, ale też w kwestii postrzegania naszych reprezentantów. Przez lata narzekaliśmy – każdy z nas, czy to dziennikarze, czy kibice – że gdyby ktoś tam był Chorwatem, od razu kosztowałby dwa razy więcej, a na hasło „Belgrad” czy „Split” w CV dyrektorom sportowym aż cieknie ślinka. To kwestia dni, kiedy runą transferowe mury. Zburzy je najpierw Krychowiak, potem Glik, następnie Kapustka, a kto wie, czy po drodze nie Pazdan i Milik, którego już chce połowa Europy. Blokada powoli zaczyna zanikać. Jeszcze chwila, i „La Gazzetta” oraz „L’Equipe” przestaną przekręcać nazwiska reprezentantów Polski.
A to już będzie przełom przełomów.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK
***
Za użyczenie samochodu na czas Euro 2016 dziękujemy firmie Pol-Mot.