– Jesteś z Albanii?
Pyta mnie francuski dziennikarz. Odpowiadam, że nie, że z Polski. Zamyka się, jakby lekko rozczarowany. Kwadrans później znowu zagaja, tym razem prosząc, żebym udzielił przed kamerą wywiadu, który zostanie opublikowany na Twitterze jego portalu. “Wiesz co to Twitter?” – pyta. Tak, wiem.
Zastanawiam się wtedy. Po co mu wypowiedź polskiego dziennikarza pod Francja – Albania?
I wiem. On ma to gdzieś. Sprzeda mnie jako Albańca. Zaciągam po angielsku tak, że mogę uchodzić za każdego z bloku wschodniego, wyjściowy jestem tego dnia jak chodzący stereotyp biedoty z przedmieść Tirany. Jemu to wystarczy, a będzie miał robotę odhaczoną. Nikt się nie zorientuje.
Minimalizm taki sam, jaki uprawia reprezentacja Francji.
Pamiętam doskonale jaką furorę w sieci robiła zwykła kartka z rozpisanym składem Francuzów. Chryste Panie, ile tam jakości! Trzydziesty piłkarz, taki odpowiednik naszego Borysiuka, w 90% reprezentacjach Euro grałby pierwsze skrzypce. Są gwiazdy pierwszej wielkości, po znakomitym sezonie. Są jedni z najlepszych na kontynencie fachowcy od noszenia fortepianu. Jest niesłychanie długa ławka.
Ale nie ma… no właśnie, czego? Wyniki, było nie było, są. Jak uzyskane, ale jednak, pierwsze miejsce Tricolores w grupie zgodnie z planem. Ale całkowicie brakuje inspiracji, tak potrzebnej Francuzom.
W tym ujęciu cała reprezentacja Francji nie tylko odpowiada zachowaniu mojego sąsiada po biurku na Stade Velodrome, ale całej organizacji Euro. Na papierze – wszystko powinno być rewelacyjnie. Wielkie piłkarskie tradycje. Piękne stadiony, komunikacja publiczna na najwyższym poziomie, potężna baza hotelowa, doświadczenie z organizacji miliona dużych imprez. A potem wszystko jednak się rozłazi. A to przez nieprzewidziane, kuriozalne zdarzenia (seksafera z Benzemą kontra strajk kolejarzy i Air France), a to przez trudno uchwytne drobiazgi: nieustanne drobne niedociągnięcia organizacyjne kontra zawsze spóźniony o pół sekundy zawodnik, podanie o tempo za szybkie, za wolne, o centymetry niecelny strzał.
Francja wciąż czeka na mecz, po którym tutejsi nie będą mieli prawa do narzekań. W każdym z ich meczów poważnie śmierdziało remisem, nie potrafili w tak przeciętnej grupie w sposób zdecydowany udowodnić wyższości, nie dali namacalnych powodów, by ktokolwiek musiał się ich szczególnie bać w fazie pucharowej – mówię namacalnych, bo wiadomo, że na gospodarza grać to nigdy rewelacyjny scenariusz. Jakbym przed turniejem miał pomyśleć, że trafimy na Tricolores, to blady strach. Teraz? E tam. Oni są, sam nie wiem, tak zżarci presją albo tak nie działają jako grupa, że sami sobie nawzajem wiążą nogi.
Francja, tutejsi kibice, daliby się porwać Euro tylko wówczas, gdyby reprezentacja faktycznie powalała. Jest wielu Francuzów, którzy w ogóle kadrze nie kibicują – sam spotkałem takich. W hotelu gość zapytany przed meczem Polska – Niemcy komu będzie kibicował, odpowiedział, że nam, bo nie lubi faworytów, w tym Francuzów, których ostatecznie skreślił po zamieszaniu z Benzemą. “Jak można było go nie powołać po takim sezonie?!” – pieklił się.
Znowu analogia: grupki w szatni, “nieco większe grupki” wśród kibiców, w narodzie?
Ten kraj, tak różnorodny pod względem etnicznym, mógłby zostać na pewien czas idealnie spojony poprzez sukces kadry. Wielki konsensus, że – cóż – jesteśmy zajebiści w piłkę. A tymczasem jej występy póki co wpisują się w nastrój, jaki ogółem czują Francuzi wobec mistrzostw.
***
Słowo o koszulkach Szwajcarów, które są dzisiejszym hitem. Reklama marki – beznadziejna. Ale zapytajcie dowolnego napastnika, czy wolałby grać w takiej, która rwie się, gdy złapie cię obrońca, czy w takiej, która wytrzyma idealnie i w trudnej sytuacji pozwoli defensorowi na faul taktyczny. Oczywiście niemożliwe, żeby było to planowane, ale żeby nam nie przyszło dorabiać kiedyś mitologii: gdyby Szwajcarzy grali w wytrzymałych strojach, Glik/Pazdan złapaliby X w tej akcji i byłoby cacy. A tak – uciekł.
LESZEK MILEWSKI