Bielscy Janusze biznesu nie odpuszczają i wciąż się głowią: jak ugrać jeszcze jakieś grosze na transferze Mateusza Szczepaniaka? Piłkarz podpisał już kontrakt z nowym klubem, jakieś 8343 razy zadeklarował, że nie wiąże swojej przyszłości z Bielskiem (nawet wysłał do klubu oficjalne pismo), a oni wciąż dumnie krzyczą: my się tu jeszcze dorobimy!
Oczywiście skończy się tak, że dorobią się co najwyżej smrodu wokół klubu i będą w plecy kolejne pieniądze.
W największym skrócie sprawa wygląda tak: Podbeskidzie nie może się pogodzić z tym, że skonstruowało niekorzystną dla siebie umowę, która pozwala zawodnikowi ot tak odejść z klubu, bez żadnego profitu za wypromowanie. Pomogli mu się wybić i teraz nic z tego nie mają. Niekorzystny układ? Oczywiście, że tak. Ale w Bielsku sami są sobie winni – podpisywanie korzystnych dla siebie umów nie jest zabronione.
Teraz pod Klimczokiem odgrażają się, że w każdej chwili do końca miesiąca mogą aktywować klauzulę pierwszeństwa (czyli że – w teorii – jeszcze wykupią zawodnika), kompletnie nie zważając na to, że do pozostania w klubie piłkarza potrzebna jest jeszcze jego zgoda. Krzyczą, że wydadzą 250 tysięcy złotych za gościa, który potrenuje z klubem dziesięć dni i myślą, że ktoś będzie te ich krzyki traktował poważnie.
Ich intencja jest jasna: my jesteśmy ura bura, niech Cracovia teraz renegocjuje umowę z Miedzią i rzuca nam jakiś ochłap, bo inaczej nie puścimy zawodnika przed czasem.
Całą sprawą zażenowany jest menedżer piłkarza, Paweł Kopeć, który dodatkowo reprezentuje interesy jednego ze sponsorów bielskiego klubu, firmy Farby Kabe Polska sp. z.o.o. Po całej aferze zapowiada: – Poważnie myślimy, by wycofać z Podbeskidzia firmę, którą reprezentuję. W tej sytuacji nie wyobrażamy sobie dalszej współpracy. Docelowo planujemy, by twarzą firmy stał się Mateusz. Dalsze sponsorowanie Podbeskidzia byłoby teraz wizerunkowym strzałem w stopę, a planowaliśmy długoletnią współpracę bez względu na poziom rozgrywek klubu.
Czyli bilans Podbeskidzia póki co wygląda tak:
a) są w plecy czerwcową pensję zawodnika (który chciał się jej zrzec i podać sobie ręce),
b) są w plecy umowę sponsorską,
c) są w plecy wizerunkowo, bo mówiąc o Podbeskidziu myślimy o klubie nieudolnie zarządzanym, który próbując ugrać jakieś grosze odgrywa się na zawodniku.
Czy zachowanie Podbeskidzia jest perfidne? Jest. Szczepaniak mógłby przygotowywać się w tym czasie do meczów Ligi Europy, a zamiast tego w poniedziałek będzie musiał stawić się na treningu w Bielsku. Czy jest biznesowo głupie? Jest. Nic się tu już nie da ugrać, a tylko – jak widać – stracić. Czy to rozpaczliwa próba wyjścia z sytuacji, którą sami sobie sprokurowali? Oczywiście, że tak. Gdyby Podbeskidzie zagwarantowało sobie w kontrakcie, że niezależnie gdzie piłkarz odejdzie, jakaś część zysków z transferu pójdzie do nich – dziś nie byłoby sprawy. A że zabrakło wyobraźni? Trzeba kombinować jak koń pod górę i – dopiero po tym jak zawodnik zaczął strzelać bramki i można było wywęszyć pieniądz – krzyczeć: to niesprawiedliwe! Wypromowaliśmy go, nam się należy kasa!
Ot, wizja po bielsku. Aż przypomina nam się anegdota, jak Wojciech Borecki dzwonił za pierwszym razem do człowieka z otoczenia piłkarza:
– Potrzebujemy skrzydłowego, ten Szczepaniak nas by interesował…
– Ale pan wie, że to napastnik?
– Napastnik… Hm… No i niech będzie!
Szkoda tylko, że Tomasz Mikołajko chce nawiązywać klasą do bielskiego Króla Słońce. Nie można tak po prostu z klasą rozstać się z piłkarzem?
Ani to eleganckie, ani mądre.
JAKUB BIAŁEK