Reklama

Tęskniliście za Ekstraklasą? No to macie! W europejskim wydaniu!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 czerwca 2016, 19:13 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jest jaka jest, ale trochę już za nią tęsknimy. „Oj, ale taka Łęczna z Ruchem to by teraz siadła…” – rozmarzyliśmy się ostatnio, a los sprawnie wziął sprawy w swoje ręce i uraczył nas wspaniałym substytutem. Może na skrzydle nie szalał Moneta, może nie gwiazdorzył Świerczok, ale poziom w zupełności odpowiadał. Islandczycy z Węgrami zagrali typowy mecz przyjaźni – za nic w świecie nie chcieli się skrzywdzić. Niestety, jeszcze w pierwszej połowie Sigurdsson nie miał wyboru – z rzutu karnego musiał już trafić do siatki. Islandczykom w tej sytuacji było jednak na tyle niezręcznie, że w końcówce meczu Saevarsson pokonał własnego bramkarza.

Tęskniliście za Ekstraklasą? No to macie! W europejskim wydaniu!

Od początku czuliśmy, że ten mecz to nie będzie porywające widowisko. Przejrzeliśmy składy obu drużyn i nazwiska nie zachęcały – oprócz paru wyjątków raczej wirtuozów tam nie znaleźliśmy. Spotkanie toczyło się w takim tempie, jakby właśnie była niedziela, godzina 17… Ani z jednej, ani z drugiej strony nie uświadczyliśmy kombinacyjnych, efektownych akcji, a raczej próby szarpanych i nieskładnych ataków. Wreszcie też zobaczyliśmy Tomasa Kadara takiego, jakiego go poznaliśmy – drewnianego, elektrycznego, w ogóle nieogarniającego rzeczywistości. Dziś najpierw jeden z Islandczyków przestawił go jak szafkę nocną i o mało nie zdobył gola, a potem sam Kadar spóźnił się z interwencją i sprokurował rzut karny. Nawet jakby dostał wędkę jeszcze przed przerwą, to specjalnie byśmy się nie zdziwili (ostatecznie dograł do końca i złapał żółtko).

Aha, wspomniany karny. Sigurdsson podszedł (słowo użyte nieprzypadkowo) i uderzył pewnie w róg. Gabor Kiraly po raz pierwszy tego dnia musiał upaćkać sobie spodnie.

Reklama

Co zmieniło się po przerwie? To, że Węgrzy atakowali nie na bramkę po naszej lewej stronie, a po prawej. A Islandczycy odwrotnie. Jeśli trzymać się teorii, że drużyna piłkarska to ludzie od grania na pianinie i od noszenia go, to ci drudzy raczej zbytnio się nie wysilają – jest ich naprawdę sporo. W ekipie Madziarów GRAĆ w piłkę próbowało dwóch – Zoltan Gera oraz Balázs Dzsudzsák. No niestety, ale to nie wystarczy, bo co z tego, że ci rzucą fajną piłę, jak nie ma kto z tego zrobić użytku?

W sumie jak się tak chwilę zastanowimy, to ciężko jakoś wybitnie ganić Islandczyków. Od pierwszej minuty wyglądali nieco lepiej, potem walnęli bramę, więc nie musieli się już zbytnio otwierać. A że rywale nawet nie wstali od stolika, by zaprosić ich do tańca…

Od czego są jednak na tym turnieju ostatnie minuty meczu? Ano właśnie – gdy na tablicy wybija 80. minuta, to zawodnicy dostają wtedy ciche przyzwolenie na to, by odwracać losy meczu. Jak się okazało – by dziś strzelić gola wystarczyło minimum przyzwoitości w ofensywie. Madziarzy po raz pierwszy wymienili kilka sprawnych podań i zrobili trochę ruchu w szesnastce rywali. Jaki to miało skutek? Piłka zagrana wzdłuż bramki przez Nikolicia, który na boisko wszedł po godzinie gry, wślizgiem została wpakowana do bramki Islandczyków. Takiego scenariusza nie spodziewał się chyba nawet reżyser-hobbysta broniący ich bramki – Hannes Halldorson.

Dobra, fajnie, że mamy to już za sobą. Mecz był bardzo słaby, ale Węgrzy zrobili to, o czym marzyli – zgarnęli jakiekolwiek punkty. Tym samym są – przynajmniej do godziny 21 – liderem grupy.

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
5
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...