Reklama

Włosi dalej swoje – z tyłu mur, z przodu zabójczo skutecznie

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 czerwca 2016, 16:47 • 2 min czytania 0 komentarzy

Miał być pojedynek Zlatana z Buffonem i potwierdzenie wysokiej formy Włochów po meczu z Belgią, a wyszło jak zwykle spotkanie, zamiast którego mogliśmy równie dobrze wyjść na spacer z psem albo pójść na pocztę zapłacić rachunki i wrócić dopiero w 88. minucie. Nuda, brak podbramkowych sytuacji i indywidualnych błysków, nuda, słabe sędziowanie, narzekanie Ziobera i nuda. No i gol Edera w końcówce. Tak mniej więcej wyglądała dzisiejsza potyczka wicemistrzów Europy z reprezentacją „Trzech Koron”.

Włosi dalej swoje – z tyłu mur, z przodu zabójczo skutecznie

Szwedzi od pierwszej minuty sprawiali wrażenie mocno nabuzowanych, usilnie starających się zatrzeć fatalne wrażenie pozostawione po meczu z Irlandią. Trzeba przyznać, że w jakimś stopniu im się to udało, jednak – umówmy się – nie było to zbyt skomplikowane zadanie, tym bardziej, że Włochom raczej daleko było do formy prezentowanej w spotkaniu z Belgią.

Tak czy siak – nawet jeśli poprawa w grze naszych zamorskich sąsiadów była widoczna gołym okiem, a momentami prezentowali się oni nawet lepiej od ekipy Antonio Conte, liczbę groźnych sytuacji pod bramką Buffona wciąż można było porównywać do zawartości glutenu w posiłkach Roberta Lewandowskiego. 90 minut i zero celnych strzałów. Oraz Zlatan – choć ze spalonego – pudłujący z metra na pustą bramkę. Tak – Zlatan pudłujący z metra na pustaka w najlepszy sposób zobrazował nam dziś, jak tak naprawdę należy postrzegać obecnie reprezentację Szwecji.

Włosi z kolei może nie grali tak, jak gdyby wyszli z założenia, że spotkanie wygra się samo, jednak nie dało się nie odnieść wrażenia, że zależy im przede wszystkim na tym, by nie stracić bramki. Choć Szwedzi zadziwiająco często jak na siebie dostawali się pod szesnastkę rywali, defensorzy czterokrotnych mistrzów świata bez najmniejszych problemów radzili sobie z ich nieśmiałymi próbami. A z przodu? Kompletnie bezzębni. Plan był prosty: najpierw  zgaśmy ich z tyłu, a potem – zobaczymy, może coś wpadnie.

No i rzeczywiście – gdy w końcówce zastanawialiśmy się nad tym, czy zaparzyć sobie potrójną siekierę czy też walnąć litrowego energetyka – wpadło. Najpierw w poprzeczkę po dośrodkowaniu Florenziego strzelił Parolo, jednak niedługo potem, w 88. minucie, całą farsę postanowił zakończyć Eder, który wbiegł sobie między czterech szwedzkich Maciejów Iwańskich i z linii pola karnego sieknął nie do obrony przy dalszym słupku.

Reklama

Frajerstwo Szwedów, wyrachowanie wicemistrzów Starego Kontynentu i trzy tony nudy – tak w najkrótszy sposób opisalibyśmy to, co mieliśmy okazję właśnie zobaczyć. A teraz – za waszym pozwoleniem – pójdziemy już machnąć sobie to potrójne espresso.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...