Reklama

Kolejny dreszczowiec Anglików! Tym razem z happy-endem!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

16 czerwca 2016, 16:23 • 3 min czytania 0 komentarzy

Kilka dni temu, po golu w doliczonym czasie gry, we frajerski sposób zremisowali z Rosjanami. Dziś, jeszcze do przerwy, można ich było zestawiać ze wszelkimi możliwymi odmianami kompromitacji i żenady. Aż do ostatniej minuty spotkania, kiedy los oddał im to, co zabrał w sobotę. Anglicy rzutem na taśmę ograli dziś Walijczyków 2:1.

Kolejny dreszczowiec Anglików! Tym razem z happy-endem!

Obraz tego meczu zupełnie nas nie zaskoczył. Wiedzieliśmy, że Anglicy przerastają rywala o kilka klas, a Walia swoją obecność we Francji zawdzięczać może tylko odpowiednim reformom. Faworyci niemal całą pierwszą połowę atakowali. Mozolnie konstruowali ataki pozycyjne i – jak na zaciętość i żywiołowość rywali – zbyt mozolnie. Walijczycy prowadzili styl, który pamiętamy z bójek za szkołą, czyli system “podskocz, przypierdol, odskocz”. Non stop faule, non stop przepychanki, non stop rwana gra – cóż, natury nie oszukasz. Tak jak Hiszpanie pewnie nigdy nie będą grali siłowego futbolu, tak i Walijczyków trudno wyobrazić sobie w zaawansowanej technicznie tiki-tace.

Przed przerwą jedyne zagrożenie jakie stwarzali zawodnicy Hodgsona, wynikało ze stałych fragmentów gry. Groźnie było po rzutach rożnych i wolnych, blisko celu był po jednym z uderzeń Smalling, ale summa summarum na niewiele się to zdawało. I gdy już wydawało nam się, że do szatni obie drużyny zejdą przy bezbramkowym remisie, wtem – rzut wolny z jakichś, mniej więcej, 30 metrów, do piłki podchodzi Gareth Bale. Joe Hart ustawia trzy osobowy mur. Piłka uderzona przez skrzydłowego Realu leci delikatnie nad rywalami, a im bliżej bramkarza, tym coraz szybciej spada i lekko się odkręca. Nie powiemy jednak, że było to nie wiadomo jakie uderzenie – bramkarze tej klasy powinni je wyłapywać i szybko rozpoczynać kontrę. Hart tymczasem, zasłonięty na własne życzenie (co w studiu niemieckiej telewizji wytknął mu Oliver Kahn), rzuca się w ostatniej chwili i daje radę wybić futbolówkę lekko do boku. Zbyt lekko, by uchronić drużynę od straty gola.

Do gwizdka sytuacja w tabeli wyglądała więc następująco:

Reklama

1. Walia – 6 punktów
2. Słowacja – 3 punkty
3. Anglia – 1 punkt
4. Rosja – 1 punkt

Konia z rzędem temu, kto przewidywał, że tak to będzie wyglądało na półmetku.

W przerwie Roy Hodgson dokonał dwóch zmian i – jak się miało niebawem okazać – obie były strzałem w dziesiątkę. Sturridge zmienił Sterlinga, a Vardy Kane’a. No właśnie – Kane. To już drugi mecz z rzędu w którym gra beznadziejnie i aż przypomina nam się pewna kultowa scena…

Jamie Vardy, który zastąpił na placu napastnika Tottenhamu, nie musiałby robić wiele, by nie zaprezentować się gorzej. Wystarczyłoby choćby tyle, by nie wykonał rzutu wolnego tak, by piłka wylądowała gdzieś na przedmieściach Lens.

Zrobił jednak o wiele więcej, choć dla niego to codzienność – znalazł się po prostu w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. W szamotaninie pod bramką Walijczyków piłka nieoczekiwania spadła pod jego nogę, a on bez problemu trafił do siatki.

Reklama

To jeszcze mocniej pobudziło Anglików, a jednocześnie kompletnie sparaliżowało rywali. Jedni rzucili się do ataku, a drudzy zmodyfikowali na swoje potrzeby zasadę “kick and run”. Teraz było to “kick and pray”, które z każdą minutą wyglądało coraz gorzej. Im bliżej końca meczu, tym i z jednych, i z drugich uchodziło powietrze. Miał jeszcze swoje zrywy Rooney, miejsca szukał wprowadzony w przerwie Sturridge, ale przez długi czas bezskutecznie.

I znów ten sam scenariusz – sędzia odruchowo szuka już gwizdka, kibice zgarniają ostatnie łyki piwa, a realizatorzy trzymają palec na przycisku off. Aż nagle kopanina w szesnastce Walijczyków, obrońcy przewracają się jak klocki domina, a Sturridge uderza farfocla, który jakimś cudem znajduje miejsce w siatce.

Czy jest to zwycięstwo zasłużone? Mimo wszystko tak, bo byli drużyną lepszą. Chcieli grać w piłkę i na tyle, co udało im się uciec z nogami przed żądnymi krwi rywalami, to nawet im to wychodziło. Pewnie gdyby nie przypadkowe trafienie Bale’a, nerwów nawet by nie było, ale my nie żałujemy i już zacieramy ręce na kolejne spotkanie Anglików. Jak tak dalej pójdzie, to kibice zapełnią okoliczne oddziały kardiologii.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...