W normalnym kraju byłby co najwyżej wyszydzany na każdym kroku, a jego karykatury zdobiłyby wydania krajowych dzienników przez kilka dni. W normalnym kraju ludzie byliby załamani tym, że ich ulubieńcy odpadli z mundialu, ale życie toczyłoby się dalej. Ale Andres Escobar nie żył w normalnym kraju. Mieszkał – i został zamordowany – w rządzonej przez kartele narkotykowe Kolumbii.
To jedna z najbardziej tragicznych historii, jakie opowiedział futbol, od kiedy pierwsi ludzie zaczęli kopać skórzaną piłkę i udoskonalać zasady tej gry. Kolumbia na mundial w 1994 roku do Stanów Zjednoczonych jechała w roli czarnego konia, w eliminacjach zlała przecież Argentynę 5:0, w meczu po którym selekcjoner “Albicelestes” Alfio Basile powiedział: – To była zbrodnia przeciwko naturze. Dzień, w którym chciałem wykopać wielki dół w ziemi i zakopać się w nim po uszy.
Losowanie? Bardzo przyjemne. Rumunia, Szwajcaria i Stany Zjednoczone, gdzie piłka nożna, a właściwie soccer, dopiero raczkował. Na dzień dobry – gong. 1:3 z Rumunią. Mecz z USA miał więc być (skąd my to znamy?) meczem o wszystko. Nikt nie dopuszczał jednak do siebie myśli, że z uczącymi się wielkiej piłki „Jankesami” można przegrać swoje marzenia. Marzenia milionów ludzi z kraju rządzonego przemocą, w którym główną walutą była kokaina.
„Śmierdząca porażka”, „Nie jesteśmy w stanie ograć Jankesów, nie jesteśmy nic warci”. Wynik – 1:2 dla Amerykanów – zaczął się kształtować od samobójczej Andresa Escobara na 0:1. Od chwili, gdy wślizgiem skierował piłkę do własnej bramki, „Los Cafeteros” już się nie podnieśli.
Najtragiczniejsze było jednak to, co stało się po powrocie z mistrzostw. Escobar stał się w kraju wrogiem publicznym numer jeden, obarczono go całą odpowiedzialnością za porażkę, a kolega z drużyny Faustino Asprilla zasugerował mu nawet, żeby unikał pokazywania się w miejscach publicznych. Nie posłuchał. Jego zwłoki znaleziono ledwie tydzień po mistrzostwach pod jednym z klubów w Medellin. Morderca, Humberto Munoz Castro, miał w jego kierunku oddać dwanaście strzałów, z czego sześć doszło celu. Część świadków twierdziła nawet, że po każdym z nich krzyknął przeciągłe „gooooool!” w stylu południowoamerykańskich komentatorów.