Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

14 czerwca 2016, 17:17 • 6 min czytania 0 komentarzy

Powoli opada ekscytacja związana z meczem z Irlandią Północną i dopada mnie myśl: czy aby nie zrobiłem z siebie pajaca? Nie byłoby to w moim życiu coś nowego, ani nawet szczególnie rzadkiego, ale pytanie brzmi – czy należało się aż tak zachwycać grą Polaków? Ja, wieczny sceptyk, nagle odpaliłem fajerwerki.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Przeciwnik był beznadziejny – co do tego chyba wszyscy jesteśmy zgodni. Gdybyśmy pół roku temu mieli grać z Irlandią Północą w eliminacjach, dopisalibyśmy sobie trzy punkty w ciemno. I bardzo słusznie. Na tle takiego rywala, w którego składzie biegali nawet zawodnicy z trzeciej ligi angielskiej, byliśmy profesorami futbolu. Tylko… ile my tak naprawdę stworzyliśmy sytuacji bramkowych? Takich, po których zazwyczaj gole padają, a nie „czasami padają”? Ze dwie? Hmm, były dwie? Czy gdyby piłka po strzela Milika nie przemknęła obok ręki bramkarza, to nie ciskalibyśmy gromami, że nic z gry Polaków nie wynika? Że trąci to wszystko lekką bezradnością? Pogadajmy o faktach – ich bramkarz miał tylko nieznacznie więcej roboty niż nasz, a nasz nie miał wcale.

„Trudno się gra, gdy przeciwnik ciągle się broni” – mawiają. No tak. Ale moim zdaniem jeszcze trudniej się gra, gdy przeciwnik zamiast być od ciebie gorszym jest od ciebie lepszy i ciągle atakuje. Dajmy spokój z tymi mądrościami na każdą okazję: trafiasz na frajera – źle bo coś tam, trafiasz na kozaka – źle bo coś tam. Zawsze pod górkę.

Po meczu wysyp osób, które ogłosiły: wreszcie nie będzie to turniej, w którym ostatnie spotkanie gramy o honor! Sam mniej więcej coś takiego napisałem. A teraz upierdliwe pytanko: czy to nie kwestia terminarza? W 2006 roku też mogliśmy na dzień dobry zagrać z Kostaryką, zamiast na końcu. I wtedy pewnie też ostatniego meczu nie gralibyśmy o honor, prawda?

Nie chcę deprecjonować wyniku z Irlandią. Zrobiliśmy swoje. Gra mi się podobała. Na gorąco – podobała mi się bardzo. Na chłodno – po prostu, podobała mi się. Niczego nie schrzaniliśmy, chociaż przecież potrafimy. Ale wszystko co trudne dopiero przed nami. My po prostu zaczęliśmy te mistrzostwa od deseru (w sumie tak jak Anna Lewandowska zaleca), a teraz trzeba się narobić przy obieraniu ziemniaków.

Reklama

Nie zrozumcie mnie źle – dobre nastroje na pewno nie zaszkodzą, ale chyba po prostu warto się cieszyć świadomie, a nie głupawo. Mogliśmy zagrać lepiej, nawet dużo lepiej – i to jest wbrew pozorom bardzo optymistyczna puenta.

* * *

A z Lewandowskim to ciekawa sprawa. W meczu z Irlandią Północną nie oddał żadnego strzału, pamiętam jeden drybling (w narożniku boiska), z którego zresztą nic nie wyniknęło, nie zagrał żadnej otwierającej piłki. „Ale się przepychał z obrońcami” – mówią ludzie.

Zdecydujmy się, czy uważamy Lewandowskiego za jednego z najlepszych napastników na świecie, czy za Macieja Korzyma. Bo chwaląc Lewandowskiego po tym akurat meczu trochę go obrażamy.

* * *

Piłkarze to bezlitosna grupa. Żarty jak z koszarów, dogryzanie, szukanie najsłabszych punktów i potem wbijanie prosto w nie szpilek, notoryczne podśmiechujki, złośliwość 100 procent. Wszystko to, co każdy z nas robiłby z największą ochotą, gdyby go zamknięto w hotelu na wiecznych koloniach w męskim gronie.

Reklama

Jak stoisz na czele takiej grupy, trudno wyrobić sobie autorytet, ale bardzo łatwo go stracić. Na przykład grzebiąc w dupie albo w jajach.

To jest coś, co naprawdę mnie ciekawi. Jak funkcjonuje reprezentacja Niemiec? Nigdy nie uwierzę, że piłkarze nie umierają ze śmiechu, gdy wieczorami we własnym gronie rozmawiają o przełożonym. Nigdy nie uwierzę, że nie nadali mu jakiejś obrzydliwej (czyli adekwatnej) ksywki. Nigdy nie uwierzę, że nie mają jakiegoś kodu, którym porozumiewają się, gdy trener do nich mówi. Jeśli wy się śmiejecie z Jaochima Loewa, to im ze śmiechu pękają brzuchy.

Oficjalnie powiedzą: nie będziemy tego komentować. Ale nieoficjalnie – hulaj dusza, piekła nie ma. Wszystkie żarty ze słowami „kupa” i „dupa” przerobili na sto sposobów. Nie ma takiej możliwości, by Loew wciąż cieszył się autorytetem, tak jak nie ma możliwości, by grzebiący w dupie nauczyciel nie był obiektem drwin ze strony uczniów.

Interesujące jest, co siedzi w głowie selekcjonera Niemców? Kiedy Michałowi Listkiewiczowi „Fakt” zrobił zdjęcia, jak dłubie w nosie, to po kilku tygodniach ówczesny prezes PZPN dziękował: – Żona próbowała mnie oduczyć i nie dała rady, a wy tak!

Ale Loewa nie dość, że dłubać w nosie nikt oduczyć nie jest w stanie, to dodatkowo choroba postępuje. Bo to chyba jakaś choroba, prawda? Normalny człowiek potrafi się kontrolować, zwłaszcza mając świadomość obecności kamer wszędzie wokół. Tymczasem Loew grzebie w dupie, a potem wącha swoje ręce i w czasie meczu, i dzień później – gdy już został wyśmiany przez cały świat – także podczas treningu. Ponieważ tak generalnie chyba nie jest totalnym prostakiem, a już na pewno należy do ludzi inteligentnych i obytych, musi mieć miejsce jakieś zwarcie w mózgu.

Aż przypomniała mi się książka „Spalony”:

W czasie spotkania z Widzewem nasz trener odwrócił się do ławki rezerwowych i zapytał siedzących tam chłopaków:

– A wiecie, że w Bieszczadach pojawiły się wilki?

Nie wiedzieli.

To idiotyczne pytanie miało – jak się wkrótce okazało – wielką wagę. Gdy skończyliśmy mecz, chłopaki z ławki mówili nam o nietypowym zachowaniu trenera. Koncepcje były różne – zgrywał się, coś mu się nagle skojarzyło albo… Albo faktycznie w Bieszczadach pojawiły się wilki i jest to informacja nie cierpiąca zwłoki.

Od tego momentu coraz częściej z Durniokiem bywało śmiesznie, ale w końcu zrobiło się niezwykle dziwnie i krępująco. Mało kto wie, że nasz szkoleniowiec miał guza mózgu, z powodu którego w 1993 roku zmarł. Już gdy nas prowadził, choroba dawała znać o sobie. Oczywiście choroba, z której wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy – ani on, ani my. W Łodzi odezwała się po raz pierwszy. To nie Durniok przemówił. To guz:

– A wiecie, że w Bieszczadach pojawiły się wilki?

Potrafił powiedzieć coś absolutnie bez sensu, co wzbudzało czasami śmiech, ale częściej zmieszanie. W czasie jednej z odpraw meczowych sprawiał wrażenie zafrasowanego. Wreszcie wyznał, co mu leży na sercu:

– Całą noc nie spałem. Nie spałem. Obserwowałem samoloty. Widzicie? Zaczęło się. Samoloty lecą. Co minutę kolejny samolot. Zaczęło się.
– Trenerze, ale gdzie one lecą?
– Do Libii. Do Libii lecą. Co minutę. Do Libii. Zaczęło się.

Durniok stał przy oknie i patrzył w niebo, wypatrując samolotów zmierzających do Libii. My siedzieliśmy przerażeni, zdając sobie sprawę, że nasz trener wariuje. I przysiągłbym, że w tej ciszy słyszeliśmy silniki nieistniejących samolotów…

Ta powyższa historia jest makabryczna, ta z Loewem póki co humorystyczna, chociaż to oczywiście humor kloaczny. Zastanawia mnie jednak, co się za tymi zachowaniami tak naprawdę kryje. Oby było to tylko jakieś niegroźne natręctwo.

* * *

Pamiętacie pierwszy odcinek programu „Stan Futbolu”? Dźwięk był tak do bani, że nie dało się oglądać/słuchać. W drugim nie zadziałało co innego, w trzecim znowu jakaś zjebka. Ale tydzień w tydzień szliśmy w górę, podkręcaliśmy jakość o dziesięć procent. I udało się. Jest wreszcie program, z którego jestem względnie zadowolony. Jeszcze nie idealny, ale przy skromnych możliwościach technicznych – jak najbardziej znośny.

Niektórzy twierdzą, że za mało się w nim udzielam. Ale wiecie, kiedy udzielam się najbardziej? Kiedy muszę wykonać najtrudniejszą robotę: sprawić, by oprócz mnie w tym samym miejscu w tym samym czasie zjawiły się cztery poważne osoby. I by wśród nich był gość specjalny. Do tej pory stawiali się Michał Probierz, Marek Jóźwiak, Bogusław Leśnodorski, Maciej Wandzel, Maciej Sawicki, Jacek Magiera, Piotr Włodarczyk, Michał Żewłaków, Michał Listkiewicz, Tomasz Listkiewicz, Tomasz Hajto… To bardzo zacne grono – żadna telewizja by takim nie pogardziła.

Teraz jest to wyjątkowo trudne zadanie – część osób wyjechała na mistrzostwa Europy, część jest „zaklepana” do konkretnych stacji, inni na wakacjach, albo przynajmniej weekendy spędzają z rodziną. A jednak co sobotę ktoś melduje się punkt dwunasta.

Po co o tym piszę? Jakoś tak mnie naszła ochota, by samego siebie pochwalić. Oglądajcie co tydzień!

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...