Reklama

Zapiski błąkającego się nocą po Nicei

redakcja

Autor:redakcja

13 czerwca 2016, 09:13 • 8 min czytania 0 komentarzy

Wiele filmowych historii zaczyna od tego, że ktoś popełnia błąd, którego nie da się już łatwo naprawić. Taką popełniłem i ja. Wychodząc z Allianz Rivera poknociłem tak, że zamiast iść na autobus, lazłem coraz dziwniejszą trasą. Przed chwilą za rogiem mecz oglądały dziesiątki tysięcy ludzi, poza tym to Nicea, kurort nad kurorty, a ja łażę jakimiś przemysłowymi ścieżkami, nade mną huczy autostrada, nie widać żywej duszy, żadnego stewarda, ochroniarza.

Zapiski błąkającego się nocą po Nicei

belka 1 MILEWSKI

Nie będę was wkręcał, że Nicea ma przerażające po zmroku dzielnice, to naprawdę przeciwieństwo Marsylii. Niemniej przecież i tu przedwczoraj fani OGC Nice zaatakowali bez przyczyny Irlandczyków i Polaków. Poza tym mało to przyjemne, gdy jesteś zmęczony po długim dniu w obcym mieście, a doskonale wiesz, że pobłądziłeś i na lazurowym wybrzeżu zamiast promenadę zwiedzasz skup opon i zakład kamieniarski.

Po znakach znalazłem przynajmniej właściwy kierunek i lazłem. Szedłem tak półtora godziny aż do lotniska. Owszem, były po drodze przystanki autobusowe, ale przy pierwszym napotkany steward wyjaśnił, że tu się nic nie zatrzymuje, drugi był schowany w krzakach, przy trzecim totalne puchy, a na drogach też tych busów coś nie było widać. W centrum pewnie jeździły regularnie, ale takie zadupie jak to, w zasadzie przedmieścia – nie, miało prawo być ciężko.

Pod lotniskiem mówię pas, siadam, uznaję, że będę czekał w opór. Na przystanku spotykam Michała i Kamila, jak się okazuje czytelników Weszło. Siedzimy, gadamy.

Reklama

– Wczoraj wylądowaliśmy gdzieś na jakichś arabskich przedmieściach. Totalne zadupie. Nic stamtąd nie jeździło już, wszystkie busy skierowane pod stadion. Nie pierwszy raz podczas tej podróży tak jest, zaplanujesz coś w oparciu o internetową rozpiskę, a tutaj przez Euro wszystko wygląda inaczej. Tam w tej Arabii z nikim się nie dogadasz. Tak kluczyliśmy, aż zatrzymała się limuzynka.
– Limuzyna?
– Ja nie znam się na motoryzacji, jakieś długie takie, ładne auto.
– To farta mieliście.
– Trochę tak, ale też bez przesady. Facet był z UBER.

Przyjechali głównie BlaBlaCarem, zachwalają, że tanioszka, zamiast 50 euro za pociąg dojazd potrafi wynieść 50 złotych. Rozmawiamy też o tym, jakie mają warunki na kempingu.

– To najgorszy kemping w mieście.
– Dlaczego?
– Nic tam nie ma. W sklepie kupisz góra loda. Szefowa nie mówi po angielsku, największą drobnostkę załatwiasz pół godziny. A nie proś żebym zaczął opowiadać o sanitariatach…

Chłopaki mają też informację z drugiej ręki na temat bójek z poprzedniego dnia.

– Jechałem z Irlandczykiem w UBERZE i zarzekał się, że był tam wtedy. Pili i bawili się wspólnie z Polakami w Irish Pubie, a tu nagle wchodzą takie wydziarane koksy, ultrasi. Zaczęli rzucać butelkami, czym się dało. Napierdalać wszystkich.

O meczu mówią tyle, że szału nie było, także na promenadzie wielkich wiwatów ze strony Polaków nie widzieli. Michał twierdzi, że gdzieś w sektorze wybuchła petarda, niedaleko niego. Pyta też czy wiem o co chodziło ze zdjętą przez stewarda polską flagą, po którym wzburzony sektor darł się “oddaj to ty kurwo!”. Wkrótce lądują na przystanku koło nas Irlandczycy z północy i zaczyna się gadka. Sami podchodzą, gratulują meczu, luźna rozmowa, pełna klasa. Przekonują, że przegrali mecz, ale ten na trybunach rozstrzygnął się odwrotnie. “You’re okay, but you only have one song: Polska, Polska!”. 

Reklama

Są fantastyczni, taką opinię wyrobię sobie do końca długiej nocy. Michał dopowiada o pomysłowości tego narodu:

– Pod stadionem były ogromne kolejki do browarów, ale jeden Irlandczyk wyjął jakiś swój wielki baniak, zebrał brudne kubki i sprzedawał to po jeden euro. Jak się rzucili! Byłem tak odwodniony, że mi też przeszło przez myśl, ale to był ułamek sekundy.

Autobus, który miał być za siedem minut, nie przyjeżdża przez pół godziny. Zbliża się północ. Teoretycznie powinna zatrzymać się tu nocna “nka”, co próbujemy potwierdzić u pewnej Francuzki.

– Następny za dziesięć minut. Jak ten nie przyjedzie, to żadne nie przyjedzie.
– Już żałuję, że opuściłem ten dziadowski kemping.

Oczywiście nic nie przyjechało.

20160613_000554

Ruszamy więc, idziemy dobry kwadrans, po drodze próbujemy ogarnąć tego gościa z UBER. Mimo, że to niedziela i północ, gość odbiera, jest gotów do pracy. Ale właśnie w tym momencie nieopodal zatrzymuje się wreszcie jakiś autobus.

***

– Bileciki do kontroli!

Wsiada ich dwóch, totalnie wyluzowani, w Nicei jak na własnym podwórku. Nieustannie robią sobie jaja. Odpowiadam, że biletu nie ma, trochę ich to zaskakuje – myśleli chyba, że same zagraniczniaki jadą. Potem zwracają uwagę na akredytację.

– Dokąd mamy jechać?
– Nie wiem.
– No jak to nie wiesz! Przecież masz to. Może trzeba ci to uciąć!

Serio myślą, że im tu będę jednoosobowym atlasem Francji, napis UEFA najwyraźniej wskazuje omnipotencję.

– Mam po to, żeby was wcisnąć do artykułu na Weszło.
– A, z Weszło jesteś? To powiedz Pawłowi Zarzecznemu, że jest w porządku, że lubimy go oglądać, ale niech nie mówi źle o rodzinie Krychowiaka. My ich dobrze znamy i to jest poniżej pasa.

Za chwilę się rozkręcają. Opowiadają, że kupili najtańsze bilety, ale mieli najlepsze miejsca, bo tuż obok vipów.

– Rudy jak palił papierosy! A obok giermek z chusteczką! Kucharskiego spytałem jakie transfery do Legii zrobi, bo kibicami jesteśmy, ale to tylko nabrał wody w usta. On ma teraz zapierdol z Lewym, nie ma czasu o Legii myśleć! Szarmacha od stołu wyciągnęliśmy. I tylko Dudy się nie udało, bo go borowiki obskoczyły. A tu dostaliśmy darmową piłkę.
– Darmową?
– Za chwilę strachu. Szczeciński styl! Wzięliśmy tę przepustkę na “daj, pożycz, zaraz oddam” i weszliśmy na vipy. Na vipach dzisiaj to mi tylko wina nie polali!

Wymieniamy numery, maile, mają podesłać foty z vipów, widziałem tylko wspólne foto z Bońkiem. Może i podeślą, kto wie, sami to zaproponowali, ale ja nie mogę czekać. “Milewski nie Chmielewski!” poprawia jeden drugiego, gdy zapisują namiar.

Z Kamilem i Michałem wysiadamy przy bulwarze i udajemy się na piwo. Nie jest wcale łatwo znaleźć knajpę: bardzo dużo już zamkniętych, albo właśnie zamykanych. Jest może wpół do pierwszej, wreszcie znajduje się duży bar, pełen fanów polskich i irlandzkich. Polacy skutecznie nauczyli tamtych śpiewać “Polska, Biało-Czerwoni!”. Fajnie to brzmiało, wyraźnie północny, mocno brytyjski akcent, a typowo nasza przyśpiewka. Klimat.

20160613_004130

Nie ma absolutnie żadnego poczucia niebezpieczeństwa. Na ulicy Polacy piją i śpiewają z Irlandczykami, albo tak jak tu spokojnie dzielą przestrzeń. Czasem ktoś do kogoś spontanicznie zagada, najłatwiej przełamać mur rozmową o piłkarskich gwiazdach – idę, stary irol w koszulce George’a Besta zachwala Lewego przed Polakami. Pytam kolegów po piwie czy może oni widzieli jakąś niebezpieczną sytuację.

– Kamil prawie dostał i to od Polaka. Że niby patrzył się na jego laskę za długo.
– A patrzył się?
– No patrzył. Może trochę za długo.

***

Chłopaki idą na bulwar, a ja chcę zdążyć na pociąg. Mam wciąż cztery kilometry do zrobienia i nie uśmiecha mi się robić tego znowu na piechotę, gdy noc jeszcze ciemniejsza. Biorę taksówkarza.

Po drodze pytam jaka jego zdaniem atmosfera w mieście. Mówi, że dzisiaj świetna, ale wczoraj trochę się działo. Sprzedaje inną wersję opowieści o ultrasach: trwał mecz Anglia – Rosja, ci mieli śpiewać jakąś piosenkę o kadrze Francji w tutejszym dialekcie – całą mi oczywiście w taksówce wyśpiewuje. Będący tu Anglicy pomyśleli jednak, że to śpiewają Rosjanie i ich zaatakowali.

Na dworcu wielki cios. Pociąg miał być o 5:20, jest po drugiej, ale dworzec jest zamknięty. Czekają mnie trzy godziny koczowania pod nim.

Wkrótce ten sam los spotyka jeszcze trzech: starszego Irlandczyka z siwą bródką,Włocha w podobnym wieku, który ni w ząb nie mówił po angielsku, ale bardzo chciał porozmawiać i narzekał na Squadra Azzurra – tyle wyłapałem. Trzecim był młody Irlandczyk w koszulce Neymara, który nie mógł zrozumieć dlaczego wczoraj doszło do bójek.

– Homeless in Nice. Could be worse, but is it safe here?
– Don’t know. Happy you guys are here.

Odpowiada starszy.

W tle Polacy grają w piłkę puszką, co chwila słychać – Milik! Milik.

***

Chciałem przesiedzieć, przeczekać, ale byłem zbyt zmęczony. Zasnąłem, spałem półtora godziny na posadzce przed dworcem. Pobudka o czwartej jak kac morderca i świdrujące umysł pytania: gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Bez gruntu, milion lat świetlnych od Polski? Jak to możliwe, że się w coś takiego wpakowałem?

20160613_054451

Ludzi koczujących pod dworcem już znacznie więcej. O piątej otwierają, mojego pociągu o 5:20 w ogóle nie ma, więc albo znowu coś popieprzyłem albo sprawdziła się teoria Michała. Proszę o zastępczą trasę do Evian w informacji, dostaję kartkę z polecanymi pociągami. Niestety mój do Lyonu – pierwsza przesiadka – został odwołany, trzy inne dzisiaj nie jadą ze względu na strajk, a inne wypchane po brzeg. Chwilowo po prostu załamuję ręce, nie mam pomysłu co dalej i idę do poczekalni się przekimać.

Po około półtorej godziny pobudka, jakiś Polak chodzi i krzyczy “WSTAWAĆ KURWA! CO LEŻYCIE ZŁOŻENI JAK TAMPONY!”. Gdy odchodzę rzuca mi “GDZIE TERAZ SPAĆ IDZIESZ? PAMIĘTAJ, JA PATRZĘ!”.

Z pierwszego hotelu Francuz mało mnie nie wykopał. W kolejnych dwóch znacznie grzeczniej, ale cóż, pomóc nie mogą. W czwartym jest postęp. Jakaś miejscówka pod ziemią, nieważne, chcę cokolwiek.

Problem w tym, że jak tu teraz siedzę i o tym myślę, to jestem przekonany, że oni mnie źle zrozumieli i wynajęli mi pokój do 14. A za chwilę znowu wypierdolą mnie na bruk.

Co zrobię, nie wiem. Jestem na etapie ogarniania pociągu do Marsylii, którędy chcę się dostać do Aix, gdzie jest baza Ukraińców. Byłem tam wczoraj, wygląda dobrze, także pod względem bazy, ale co z tego wyjdzie – zobaczymy. Na pewno jednak radość i adrenalinę po zwycięstwie Polaków dawno zastąpiły inne emocje.

Leszek Milewski

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...