Można rosyjskiemu, byłemu już trenerowi Legii Warszawa zarzucić wiele, ale jednego odmówić nie sposób – wniósł trochę kolorytu do tej smutnej jak… Do tej bardzo smutnej ligi. Jeszcze przed przyjazdem, gdy jego nazwisko jedynie krążyło na giełdzie transferowej, pokochali go kibice. Wraz ze swoim przybocznym trenerem Panikowem, oddającym nazwiskiem reakcje piłkarzy na metody treningowe trupy ze wschodu, miał przyprowadzić do Warszawy niedźwiedzie, siekiery, gwoździe i ból. Stało się… w sumie tak, jak stać się miało. Stanisław okazał się dość krwawy, bezkompromisowy, twardy w kontaktach z piłkarzami, dziennikarzami i całym światem.
Do klasyki przejdą choćby jego boje na konferencjach prasowych czy pogardliwe wypowiedzi o warszawskiej akademii młodzieżowej. No właśnie. Z czego tak naprawdę zapamiętamy Staszka, który w liczbie memów doścignął swojego czeskiego, skądinąd sympatycznego imiennika?
1) ORZEŁ WYLĄDOWAŁ
To było coś niesamowitego, do tej pory niespotykanego. Jeszcze zanim Czerczesow przeprowadził pierwszy trening, jeszcze zanim wsiadł w samolot do Warszawy, Internet wręcz zalała fala memów z krwawym Rosjaninem w roli głównej.
Miał pokasować piłkarzom Instagramy i Snapchaty, na zgrupowanie zagraniczne zabrać na Syberię, najsłabszych i najwolniejszych rzucać na pożarcie niedźwiedziom, a w wolnych chwilach żuć gwoździe. Apogeum? Nasz tekst z kategorii “football fiction”, który zebrał większość legend o krwawym trenerze z dalekiej Osetii.
2) KATORŻNICZE ZIMOWISKO
Niejako w odpowiedzi na wszystkie historie dotyczące swoich rządów ciężkiej ręki Stanisław Czerczesow od początku raczej umacniał, niż zaprzeczał swojemu wizerunkowi kata. Dziennikarzy wypytywał o nazwiska informatorów, na konferencjach na przemian żartował i zgrywał twardziela. Pierwsza konferencja?
Jutrzejszy trening? Będzie otwarty, ale tylko przez 15 minut, a – cytujemy – „za każdą kolejną minutę trzeba będzie zapłacić parę euro, bo rozpoczyna się nowa era nie tylko dla mnie, ale też dla dziennikarzy”
Gdy dziennikarz „Gazety Wyborczej” powiedział, że piłkarze obawiają się o dyscyplinę, dostaliśmy pierwszy hit: „Skąd ma pan te informacje? Odpowiem na to pytanie, jeżeli dostanę imię i nazwisko.
„Kapitan? O, to w końcu rozumiem, kto jest pańskim szpiegiem. Niech się więc martwi o swój los”.
No a potem było zgrupowanie… Zgrupowanie, z którego materiały szybko obiegły Internet.
Piłkarze z niedowierzaniem patrzący w stronę trenera wyjaśniającego kolejne ćwiczenia. Hektolitry potu w obiektywie FotoPyKa, i wypowiedzi takie jak archiwalna, Marcina Komorowskiego („to najcięższe przygotowania, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem, ciężej ćwiczyć już się chyba nie da”), wzmagały zainteresowanie formą (i życiem!) legionistów. Gdy wrócili, na lotnisku witali ich kibice z transparentem: “Bohaterzy Zimowiska”. Docenili ciężką pracę, docenili zaangażowanie. Jak się miało później okazać – istotnie, legioniści biegali szybciej, skakali wyżej i strzelali mocniej. Na ile to kwestia setek jednostek treningowych pod okiem tyranów z Rosji – dowiemy się pewnie po formie Legii po przygotowaniach z nieco bardziej lajtowym trenerem. Czyli: jakimkolwiek innym trenerem.
3) SPIESZĘ SIĘ NA SAMOLOT I BÓJKA Z ŻELKIEM
Kolejny znak rozpoznawczy Stanisława: przepychanki na konferencjach prasowych i w wywiadach. Im dalej w sezon i im więcej porażek Legii – tym atmosfera gorętsza. Tradycyjne żarty zaczęły coraz częściej zastępować odburknięcia w stylu późnego Beenhakkera i “wychodzenia z drewnianych chatek”. Po jednym z meczów bokserska wymiana: “spieszę się na samolot” i “a ja na tramwaj”, symbolizująca stosunki z dziennikarzami w momentach kryzysu. Kryzysu. Słowo-klucz, którego nieopatrznie użył Żelisław Żyżyński w rozmowie z trenerem Legii po jednym z meczów. Do tego jeszcze przejęzyczył się w liczbie punktów, co ostatecznie rozsierdziło rosyjskiego cara. Efekt? Nadęcie się, wypięcie piersi, ironiczny uśmiech i spektakularne zakończenie rozmowy.
Na pocieszenie dla Żelka: nie po raz pierwszy.
4) DOMOWE PRZEDSZKOLE
Jeden z najgłośniejszych wywiadów i kto wie, czy nie ten, który ostatecznie miał duży wpływ na dzisiejszą decyzję włodarzy Legii. Stanisław Czerczesow w sumie na początku swojej przygody z Warszawą, bo w grudniu, udzielił wywiadu oficjalnej stronie klubu. Wywiadu, w którym – mówiąc oględnie – raczej się nie pierdolił. Szwoch? Co i rusz kontuzja, nadaje się do gry na skrzypcach. Akademia? Jestem profesjonalnym trenerem, przestańmy rozmawiać o przedszkolu. Mocno. Nawet bardzo mocno, biorąc pod uwagę jak dużą uwagę przykładają w Warszawie do budowania reputacji Akademii. Można oczywiście się ze Stanisławem zgadzać, można wyliczać wątpliwe osiągnięcie boiskowe wychowanków i absolwentów tego “przedszkola”, ale jest różnica między wypowiedzią “piłkarze są maksymalnie skoncentrowani na boisku, więc starają się ignorować przyśpiewki trybun” a “piłkarze mają w dupie te całe kibolstwo”. A wypowiedzi Czerczesowa dotyczące akademii to właśnie taki gong między oczy. Zasłużony czy nie – to dość śmierdzący psikus we własne gniazdo.
5) KTO SPODZIEWAŁ SIĘ TYTUŁU W WARSZAWIE?
A to już bardzo późny Czerczesow, przekonany, że dokonał w Warszawie co najmniej cudu.
“Gdy obejmowałem posadę, nikt nie wyobrażał sobie, że będziemy w tym miejscu”.
Tak, ta wypowiedź padła dokładnie w momencie, gdy Legia wciąż męczyła się z ligą i do ostatnich meczów dygotała o tytuł. Pozwolimy sobie zacytować naszą reakcję.
Nikt nie wyobrażał sobie, że Legia Warszawa, najbogatszy, najlepiej zorganizowany, ściągający najdroższych zawodników klub w Polsce będzie walczył o mistrzostwo. Właściwie wszyscy typowali, że będzie do końca bić się o pierwszą ósemkę, a następnie stoczy twardy bój o siódme miejsce zPodbeskidziem Bielsko-Biała Ruchem Chorzów. Zresztą, wszyscy wiemy, jaka jest Warszawa. Prowincjonalne miasto, nieliczna garstka kibiców, przestarzały stadion. Kto mógł się spodziewać, że właśnie w tym miejscu będzie grać lider tabeli?
Na szczęście przyszedł Stanisław, wszystko poukładał i ogarnął, dzięki czemu Legia zachowała szansę na mistrzostwo do ostatniej kolejki, co bez wątpienia jest jej olbrzymim sukcesem. Już sam fakt, że rywalizuje na równych warunkach z bogaczami z Gliwic, wielokrotnym mistrzem Polski z Górnego Śląska i jego zaciężną armią z absurdalnie drogim Marcinem Pietrowskim na czele świadczy o sile Czerczesowa. Dawid z Warszawy postawił się Goliatowi z Latalem za sterami. Aż strach pomyśleć, gdzie byłaby dziś Legia, gdyby jeszcze – na przykład – wzmocniła się zimą najlepszym zawodnikiem aktualnego mistrza Polski. Gdzie byłaby, gdyby utrzymano w zespole najlepszego strzelca jesieni, którego zimą chcieli wyciągnąć naprawdę konkretni gracze.
Mimo tych wszystkich przeciwności losu, Czerczesow wziął zły los za rogi, kompletnie niespodziewanie rozpoczął marsz w górę tabeli i walczy o mistrzostwo. Kto sobie to mógł wyobrażać, gdy obejmował Legię!?
Sami nie wierzymy, że ostatecznie udało mu się zdobyć mistrzostwo. Z takim “underdogiem”…
6) GDAŃSKI GAMBIT
No i wreszcie niemal finalny głośny ruch Czerczesowa. Gra w Gdańsku zawodnikami rezerw, przedszkolem i tymi, którzy nadawali się do tej pory tylko do gry na skrzypcach. Klasyczny gambit, poświęcenie bitwy, by wygrać wojnę. Jak pokazał ostatni mecz – taka rotacja się opłaciła, najsilniejszy skład zrobił swoje w starciu z Pogonią, a jak poradziłby sobie, gdyby chwilę wcześniej odbył krwawy bój w Gdańsku – już się nie dowiemy.
To w sumie Czerczesow w pigułce. Bezkompromisowy, kontrowersyjny, idący pod prąd i podporządkowujący wszystko tylko końcowemu wynikowi. Warto tu też dodać: zwycięski.
Legia potrzebuje jednak czegoś więcej, Legia potrzebuje gościa, który nie tylko zrobi sukces w perspektywie jednej rundy czy sezonu, ale kogoś, kto będzie w stanie realizować politykę całego klubu, a nie tylko swoją własną. Czy taka zmiana dobrego na lepsze się opłaci? Czy nie okaże się, że warszawiacy przekombinowali, że lepiej było trwać przy nieco despotycznym, ale i skutecznym Rosjaninie? Możliwe. Ale włodarze uznali, że długofalowa strategia klubu jest ważniejsza niż gambity, a interes klubu wymaga jednak spojrzenia także na przedszkole czy dział marketingu…