Turnieje takiej rangi jak mistrzostwa świata lub Europy mają jedną wadę – wszyscy nagle zaczynają znać się na piłce. Póki na ten temat wypowiada się pan Krzysiek ze sklepu rowerowego i pani Halina z warzywniaka – pół biedy. Kadrą zaczynają jednak zajmować się media, które nie mają o niej większego pojęcia. Taka prosta sytuacja. Dziś Grzesiek Krychowiak udzielił kilku krótkich wywiadów na specjalnie zorganizowanym spotkaniu. Pojawił się tam przedstawiciel bardzo ważnej telewizji (tak, trafiliście od razu) i zapytał: Krycha, a wy to chcecie wygrać coś już czy może myślicie raczej o turnieju za dwa lata? I tak, Grzesiek zrobił dokładnie taką minę, jaką sobie wyobraziliście.
To już oficjalne – maszyna ruszyła i nikt jej zbyt prędko nie zatrzyma. Maszyna kompletnej eurogłupawki. Z żółtego paska znikną na kilka tygodni wszelkie trybunały czy wrocławscy bomberzy, a zastąpi ich kuloodporna kawa Lewandowskiego, sarkazm Szczęsnego czy Instagram Boruca. Nic więc dziwnego, że skoro trzeba kadrę opakowywać z każdej strony, na każdy sposób i rozmawiać nawet z pilotem helikoptera, który dowiózł Milika, to i Lewandowski musiał doczekać się przyjęcia jak Mick Jagger. Orzeł wylądował, wsiadł do meleksa kierowanego przez rzecznika kadry i odjechał w kierunku hotelu goniony przez dziesiątki zakochanych w nim dzieciaków. Potem wyszedł na balkon, przywitał się z kibicami, podpisał rzuconą piłkę i zajął się swoimi sprawami.
Ku wielkiemu zbulwersowaniu internautów.
Przeglądałem dziś piłkarskiego Twittera – liczniejszą grupę odbiorców posiada chyba tylko Twitter polityczny – i momentami nie dowierzałem tym opiniom, a były ich setki. Nie tylko kibice, ale też (a nawet przede wszystkim) dziennikarze czuli się zażenowani całym spektaklem. Drażniło ich, że hotel nie został zamknięty, a Lewandowski – tak, zetknąłem się nawet z taką opinią – powinien był przylecieć o piątej nad ranem, żeby nie wzbudzać tak potężnego zainteresowania. Całość w swoim stylu spuentował Grosik: „Lewy je obiad, a my nie jemy, tylko patrzymy na niego”. Na punkcie Roberta zapanowała totalny szał. Dla przyjezdnych zgrupowanie rozpoczęło się dopiero dziś – w momencie wylądowania helikoptera z napastnikiem Bayernu.
Czyli jeśli nie wyjdzie nam na Euro, mamy wytłumaczenie. To wszystko przez Arłamów. Wszystko przez to, że dzieciak odburknął Szczęsnemu „powodzenia na ławce” za to, że ten odmówił autografu i trampkarze z lokalnych szkółek nie pozwoliły ciągłymi przyśpiewkami skoncentrować się bramkarzom na treningu, a Rybus po przylocie z Lewandowskim biega po pobliskich pagórkach nosząc na barana bieszczadzkie dzieci. Takie wrażenie odniósłbym, gdybym opierał się wyłącznie na przekazie medialnym, legendarnym żółtym pasku i histerii internautów. W rzeczywistości jest jednak zupełnie inaczej.
Oczywiście, że przylotowi Milika i Lewandowskiego towarzyszyło gigantyczne zainteresowanie, ale tak samo wyglądałoby to w innych krajach. Czy to w przypadku Griezmanna, czy Iniesty, czy Ronaldo, czy Ardy Turana, że o Neymarze nie wspomnę, bo do niego w Brazylii wręcz się modlą. Jeżeli jednak Lewandowskiego, budzącego takie wariacje gdziekolwiek się pojawi na świecie, miałoby to jakkolwiek deprymować, to… sorry, ale nie byłby Lewandowskim. Gdyby Milika miały dekoncentrować śpiewy czy błagalny wzrok dzieciaków, to grałby dalej w Rozwoju Katowice. Gdyby Glik miał obniżyć formę od oddawania autografów, to po Turynie powinien chodzić w kominiarce, bo tam dopiero nie jest w stanie przejść kilku metrów bez zaczepki. Krychowiak „sprzedaje” najwięcej koszulek w sklepiku Sevilli – sprawdziłem na miejscu – więc czy obecność tłumu kibiców mogłaby wybić go z równowagi? To nie jest pokolenie zahukanych, przestraszonych i zakompleksionych grajków, na których takie sytuacje robią wrażenie. Dla nich – w świecie, który Kapustka czy Linetty oglądają jeszcze przez szybę – to wszystko jest na porządku dziennym.
To po pierwsze.
Po drugie – wbrew całemu przekazowi, jaki dociera z mediów, kadrowicze naprawdę mają w Arlamowie spokój. Tak, na otwartych zajęciach wrzawa była niemiłosierna, ale Nawałka otworzył jeden trening. Pozostałe są zamknięte, a dwóch dziennikarzy za próbę nagrywania czegoś z ukrycia niemal straciło akredytacje. Tak, Lewandowski został przywitany jak papież i brakowało tylko białego dymu z lokalnej karczmy, ale dwie minuty później mógł się zaszyć w pokoju. Że śpiewano mu z dolnego piętra do kotleta – umówmy się, uszy mu od tego nie pękły. I wreszcie – tak, kadrowicze rozdają autografy dzień w dzień, ale robią to na własne życzenie, bo drogę prowadzącą na boisko treningowe oddziela od hotelu pewien korytarz. Piłkarze mają do wyboru – albo przejść na zewnątrz i spotkać się z fanami (jak Glik na powyższym zdjęciu), albo czmychnąć górą (za tymi drzwiami) do pokoju. To, że stają do autografów, świadczy tylko o ich dobrej woli, bo wcale nie muszą tego robić, a to że ktoś zadeptał trawnik przed głównym wejściem, naprawdę nie należy do zmartwień Piszczka czy Pazdana.
Ogólnie rzecz biorąc – zgrupowanie, choć sprawia wrażenie otwartego na wszystkie strony świata, jest naprawdę zamknięte. To, jak bardzo otworzą się poszczególni kadrowicze, zależy wyłącznie od nich. Nie szukajmy problemów tam, gdzie ich nie ma, tylko cieszmy, że w polskiej piłce wreszcie pojawili się prawdziwi idole, których nie wstyd pokazać światu, bo owoce wychowywania przez Lewandowskiego dzieciaków w całej Polsce poznamy dopiero za kilka lat. Można byłoby trenować w jakiejś austriackiej czy niemieckiej wiosce, z dala od Polaków, w otoczeniu owiec i pasterzy, ale jaki to przynosiło efekt, pamiętamy z poprzednich turniejów.
Jeżeli na Euro nie wyjdzie, to na pewno nie przez autografy z Arłamowa. Zapamiętajmy to już teraz.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK