150 dziennikarzy akredytowanych na zgrupowanie. W tym trzech z ukraińskiej telewizji 2+2. Rząd kamer dłuższy niż stół na sali konferencyjnej, przy którym za moment zasiądą Bogdan Zając, Bartosz Kapustka i Arek Milik. Tłumy kibiców kręcących się pod hotelem. Z godziny na godzinę pojawiają się kolejni. Ci bogatsi wykupili pakiet „Bliżej Mistrzów” – 1200 zł za noc, by chociaż minąć się w korytarzu hotelowym z Błaszczykowskim lub Glikiem. Zainteresowanie obozem kadry w Arłamowie jest potężne. Kadrowicze mogą się czuć tak, jakby Euro nie miało rozpocząć się za dwa tygodnie tylko, jakby trwało od wczoraj.
Droga do Arłamowa wiedzie przez serpentyny Pogórza Przemyskiego. Jakby to powiedzieli Anglicy – hotel znajduje się in the middle of nowhere. Raj dla motocyklistów lub tych, którzy chcieliby się wyłączyć. Pieprznąć wszystko w kąt i wyjechać w Bieszczady. Najnowsze mapy Google’a nie są tu aktualne – jeżeli oprzesz się wyłącznie na nich, to przeoczysz zakręt i oddalisz się od hotelu na kilkanaście kilometrów. Zbliżysz się natomiast do… zamkniętego ośrodka szkolenia dla wilków, czyli obozu survivalowego. W okolicy poza budynkami hotelowymi trudno znaleźć jakiś dom, o stacji benzynowej nie wspominając (szczególnie celna informacja dla tych, którzy planują przyjechać!). Widok z hotelu jak żywo przypomina sceny z serialu „Wataha”. Liczba funkcjonariuszy straży granicznej – podobnie.
– Przewozi pan kogoś?
– Nie, tu akredytacja.
– Ale proszę otworzyć bagażnik.
Kadrowicze mają tu jednak wszystko. – Warunki są fenomenalne. To niesamowite miejsce. Nigdy nie miałem okazji być w takim hotelu. Gdybym nie grał w piłkę, sam pojawiłbym się tu jako kibic – zachwyca się na konferencji Kapustka. – W hotelu mamy do własnej dyspozycji całe piętro i nie szukam wrażeń przy recepcji. Czy lubię trenować przy publiczności? Osobiście wolę się skupić na pracy – dodaje Milik. – Oczywiście żartuję. Kibice wcale mi nie przeszkadzają. Każde zajęcia staram się traktować tak samo – recytuje bez zająknięcia napastnik Ajaksu, który na zgrupowanie przyleciał wczoraj helikopterem. Podobnie jak kilku innych zawodników, co na swoim Instagramie uwiecznił Artur Boruc. Pierwszy był natomiast Bartosz Salamon, który nie pojawił się w Juracie, bo sezon Serie B zakończył się dopiero przed momentem.
Temat dnia to oczywiście uraz Krychowiaka. Tym bardziej, że Zając już na początku konferencji przekazał niepokojącą informację – Jodłowiec trenował rano indywidualnie i lekarze dopiero mają sprawdzić, w jakim jest stanie i jak zniósł te zajęcia. Jak się okaże – chyba pozytywnie, bo na popołudniowy trening już wyszedł. – Czy sztab wysłał jakieś sygnały, choćby do Borysiuka, żeby był w gotowości na czerwiec jak Piszczek w Euro 2008? – pytamy. – Nikogo więcej nie powołujemy. Liczymy, że Grzesiek dojdzie do formy. W czwartek pojawi się w Arłamowie – ucina Zając, a zapytany przez dziennikarza TVP o jakiekolwiek szczegóły treningu, zaznacza: – Przyjechaliśmy tu trenować, a nie dyskutować – dodaje asystent Nawałki, którego generalnie i tak obowiązuje silenzio stampa. Żaden z członków sztabu nie może udzielać dłuższych wywiadów aż do końca Euro – tak postanowił coach, jak wszyscy określają tu Nawałkę.
O transferach – gorący temat w sezonie ogórkowym – też nikt nie chce rozmawiać. Na to przyjdzie czas po turnieju. Tak przynajmniej sugerują Milik i Kapustka, o których dziś zabiega pół Europy. – Nie, nie chodzi o to, że chcę podbić we Francji swoją cenę. Przypominam, że najpierw na ten turniej muszę pojechać. To, że myślami jestem poza Cracovią, kreuje się tylko w mediach. Temat zostanie rozwiązany w przyszłości, ale teraz chcę się z tego wyłączyć – zachowuje dyplomację zawodnik Cracovii, po czym oblega go tłum dziennikarzy, jakiego nie widział ani w Ekstraklasie, ani przy żadnej gali, ani nawet przy kadrze. Po przebiciu się przez dziesiątki pytań czas na rozmowę z Ukraińcami. Bartek cierpliwie wysłuchuje Ukraińca kaleczącego język polski i grzecznie odpowiada na kolejne pytania. – Na kogo trzeba uważać z ich kadry? – tego pytania musiał się spodziewać, więc natychmiast rzuca nazwiska Konoplanki i Jarmolenki. Pozostałych wymieniać nie chce. Podobnie jak Milik, którego dziennikarz „GW” na konferencji przy okazji zagaił, kto ma dziś najgroźniejszy atak obok Polski. – Jesteśmy z Robertem pazerni na gole, ale staramy się uzupełniać. Konkurenci? Na gorąco nie chcę wymieniać – ucina temat napastnik Ajaksu, który chwilę później… pstryka sobie zdjęcia z lokalnymi dziennikarzami i podpisuje im piłki.
Na dłuższe rozmowy nie ma już czasu. Nawałka zaplanował wtorek co do kwadransa. O dziewiątej śniadanie, potem godzinna odprawa, trening na siłowni, zajęcia ze stałych fragmentów (pierwszego gola strzelił Jędrzejczyk), obiad, konferencja, krótka siesta i kolejne zajęcia – tym razem otwarte dla kibiców. Pojawi się ich sześciuset, choć zapotrzebowanie jest ponad pięciokrotnie większe. Wejściówki rozdano rzecz jasna wcześniej, a zorganizowane grupki dzieci odzianych w stroje Tymbarku pojawiają się w hotelu już na dwie godziny przed treningiem. Kibiców po holu kręcą się dziesiątki, ale zawodnicy znajdują się w oddzielnym skrzydle. Gdyby Glik lub Dawidowicz zeszli choć na minutę, zostaliby oblężeni trzy razy bardziej niż Kapustka przez dziennikarzy. Wcześniej Błaszczykowski, Wawrzyniak, Grosicki, Jędrzejczyk czy Kapustka wykazali anielską cierpliwość – po treningu pstryknęli sobie zdjęcie z każdym, kto chciał i podpisali wszystkie książki Lewandowskiego, jakie dziś zwieziono do Arłamowa. Autografy zebrali ci, którzy wypatrzyli dróżkę pomiędzy jednym skrzydłem hotelu a drugim. Stojący przed głównym wejściem zostali z niczym, ale gdyby kadrowicze zdecydowali się wyjść, ktoś złapałby uraz dłoni od składania setek podpisów.
A na otwartym treningu pełne wariactwo. Większość grupek dzieciaków z nazwami szkółek z Beska, Sanoka czy innych lokalnych miejscowości czeka na piłkarzy od dobrej godziny. Kiedy pojawia się Milik – kompletny szał. Pod nieobecność Lewandowskiego i Krychowiaka, to Arek wyrasta na idola publiczności. Aż do momentu, gdy tuż obok dzieci zaczynają ćwiczyć bramkarze. Z tłumu przebijają się gratulacje za ślub dla Szczęsnego i „moja mama cię pozdrawia, Artur” w kierunku Boruca lub inne „Stalowa Wola przyjechała dla Fabiańskiego”. Jazgot jest niewyobrażalny. A kiedy dzieciaki jeszcze zauważają, że któryś z bramkarzy – najczęściej roześmiany Boruc – poświęcił im choć sekundę, wrzask na przemian z dopingiem słychać chyba już za ukraińską granicą. Jeden z uczestników Pucharu Tymbarku jeszcze przed treningiem staje się pitch invaderem, mija Jarosława Tkocza i strzela do pustej bramki. Radość na mini-trybunach taka, jakby uderzał Lewandowski. Ci, którzy się na nich nie zmieścili, grają tuż za trybunami. To miejsce oddycha dziś futbolem.
Arłamów oszalał. Bieszczady, a raczej Pogórze Przemyskie oszalało. Większość pobliskich miejscowości oszalało na punkcie kadry. I choćby dlatego nie warto było wywozić piłkarzy do Bad Waltersdorfu czy innego Donaueschingen.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK / prywatne
***
Poniżej możecie zaś obejrzeć nasz wcześniejszy materiał z Arłamowa, tuż przed tym, gdy zagościła tam kadra. Widoczki zapierają dech w piersiach.