Reklama

Polscy zawodnicy jeżdżą do lekarzy po kryjomu. Bo klub się nie zgadza

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

20 maja 2016, 08:12 • 10 min czytania 0 komentarzy

– Najciekawsze jest to, że piłkarze, chcąc przyjechać do nas i zgłaszając się do klubu po zgodę, słyszą „nie”. Zdarza się więc, że przyjeżdżają po cichu, po kryjomu i proszą o pomoc. Powiedzmy sobie szczerze, nie tak to powinno funkcjonować – opowiada w ciekawej rozmowie dr Bartłomiej Kacprzak (z prawej).

Polscy zawodnicy jeżdżą do lekarzy po kryjomu. Bo klub się nie zgadza

Jesteśmy w Łodzi, w Orto Med Sport. To tutaj leczyło się wielu zawodników – Teodorczyk, Duda, Kuciak, Wilusz i mnóstwo innych ligowców, reprezentantów Polski. Niekiedy, gdy nie otrzymywali zgody od swoich pracodawców, przyjeżdżali w tajemnicy. Metody leczenia, które są tutaj stosowane im pomagały.

**

Podobno sport to zdrowie, ale przyszedł mi dziś do głowy Ivica Vrdoljak – zawodowy piłkarz, 33-letni, jeszcze chętnie by pograł. Lekarze przedstawiają mu jednak prosty wybór: koniec kariery lub wózek inwalidzki.

Szkoda, że my czy inni polscy lekarze nie mamy szansy podjąć walki o jego powrót do piłki. Współpraca z naszymi klubami pozostawia wiele do życzenia. Natomiast sprostujmy jedną rzecz – przy tzw. kolanie skoczka, o którym mowa w przypadku Ivicy, nie grozi wózek inwalidzki. To zmiany przeciążeniowe, zapalne i degeneracyjne w więzadle. Mogą uniemożliwić przez pojawiające się bóle powrót do sportu zawodowego, ale – jeśli odpuścimy duże obciążenia treningowe – nie utrudniają normalnego życia i rekreacyjnego sportu. Nasze ciało jest tak skonstruowane, że sobie radzi z niektórymi dolegliwościami – jeżeli skaleczymy się w palec, to on samoistnie po trzech tygodniach się wygoi. Ale jeżeli mamy do czynienia ze zmianami przeciążeniowymi – leczonymi, nieleczonymi czy „niwelowanymi” przez tabletki przeciwbólowe – leczenie może być trudne i długotrwałe. Ciężko leczy się pacjenta, który już długo walczył z tym problemem, ale nie grozi mu inwalidztwo.

Reklama

Gra na tabletkach przeciwbólowych to już zło konieczne.

Koszmar. To największy błąd i problem, z którym staram się walczyć. Jeżeli coś się dzieje – nie oszukujemy sztucznie organizmu „wziąłem, nie boli, więc zagram”. Nie może w ten sposób postępować ani zawodowy sportowiec, ani przeciętny człowiek. Zamiast tłumić ból, trzeba wyleczyć uraz.

Często jednak, i to nie tylko w sporcie, presja wyniku jest tak duża, że kluby i sami zawodnicy jej ulegają.

Kwestia indywidualnego podejścia. Moja filozofia – odkąd przestałem grać w piłkę i chciałem leczyć innych – jest taka, by w pierwszej kolejności nie zaszkodzić pacjentowi. Jest wiele technik i możliwości leczenia, przede wszystkim leczenia biologicznego, które jeśli nie pomoże, to nie zaszkodzi. Czy wlejemy wiadro osocza, czy terapii orthokinowej, czy innego PRP – bogato-płytkowego osocza z własnej tkanki pobranej od pacjenta – możemy co najwyżej stracić pieniądze i czas. Nigdy nie pogorszymy w ten sposób stanu zdrowia. Dlatego ja preferuję takie podejście kosztem painkillerów, którymi oszukuje się samego siebie. Rozumiem presję czasu i stanowisko, że piłkarz jako pracownik ma się wywiązywać ze swoich obowiązków, ale nie róbmy z niewolnika pracownika. Na pierwszym miejscu musimy stawiać zdrowie. Jeśli to zaniedbamy, problemy mogą się skumulować i wykluczyć zawodnika na długie miesiące.

Wy często bazujecie na orthokine.

To leczenie biologiczne, w którym wykorzystuje się białka z własnej krwi. Mają one duży potencjał przeciwzapalny, przeciwbólowy i stymulujący tkankę do naprawy. Wszystko wykorzystujemy więc z własnego ciała. Jak to działa? Pobieramy krew do specjalnego zestawu orthokine, ona przygotowuje się podczas inkubacji i odwirowania – mamy samo gęste, które podajemy w miejscu urazu. Czyli skracamy czas gojenia. Świetna rzecz.

Reklama

Z tą presją czasu, o której wspomnieliśmy, często się pan spotyka u piłkarzy?

Codziennie. Nasze metody leczenia często jednak z nią wygrywają. Po rozmowie w moim gabinecie czy konsultacji z innymi ligowcami zawodnicy dochodzą do wniosku, że droga na skróty nie ma sensu – lepiej wyleczyć się do końca i być zdrowym. Mam satysfakcję, że nasza edukacja w końcu zaczyna wygrywać. Marzę, by w tym kraju jakość i wysokie standardy zwyciężyły.

Ogólnie świadomość w środowisku wzrasta.

Pomalutku. Powiedzmy sobie jednak szczerze: kiedy mamy do czynienia z dorosłym zawodnikiem, my już nie powinniśmy go edukować. Jeżeli ktoś gra na najwyższym szczeblu rozgrywek, powinien być wszystkiego świadomy – w dobie internetu, dostępu do wszelkich publikacji, to kwestia chęci. Edukację musimy zacząć od najmniejszych, by oni już wiedzieli, czym jest odnowa biologiczna, właściwa dieta i sposób, w jaki się prowadzić. Talentów nie brakuje, za to brakuje profesjonalizmu.

3

Pracował pan przy juniorskich reprezentacjach Polski. Świadomość u tych chłopaków była?

To rodzynki, które posiadają podstawową wiedzę. Ja zawsze zaczynam od lekcji wychowawczej – czy to w kadrze do lat 13, czy do lat 17 – i podaję przykład Cristiano Ronaldo. Jest najlepszy na świecie, zarabia wielkie pieniądze, ma najlepsze samochody, ale każdego dnia się rozwija, pracuje nad sobą i realizuje trening – ten banalny i jednocześnie istotny, m.in. sensomotorykę i stabilizację. U nas wszyscy patrzą na wynik końcowy, też chcieliby osiągać takie sukcesy i mieć takie dziewczyny, ale nikt nie zwraca uwagi na drogę od punktu A do punktu B. Ta droga to często wysiłek, pot, łzy i na boisku, i podczas leczenia.

Przede wszystkim praca nad sobą nie odbywa się wtedy, gdy jest kontuzja i szybko trzeba po niej wrócić do zdrowia, ale trzy kroki wcześniej. Budowa fundamentu i profilaktyka.

Kontuzji w sporcie kontaktowym nie unikniemy – one zawsze się pojawią, ale jej skutki możemy minimalizować. Tłumaczymy, że w krótkiej przerwie wakacyjnej zawodnik nie zawsze musi zmieniać strefę czasową i lecieć do Dubaju, może uzupełnić treningiem pracę nad sobą. Kariera sportowca jest krótka, jeszcze zdążą wydać pieniądze na wymarzone wakacje.

W kwestii profilaktyki FIFA ustaliła nawet pewne zasady.

Powstał program „11+”, ale regulacje to jedno, a wdrożenie ich – drugie. Głównym naszym problemem w sporcie młodzieżowym jest jednak zbyt duży nacisk na wynik. Poza tym, dzieciaki mają się rozwijać i kształcić, dopiero z czasem przyjdzie wynik i nadrobią fizyczną zaległość. Nie można dobierać jednostki treningowej do najsilniejszego, gdy jeden 15-latek ma 140 centymetrów, a drugi – 180. Trzeba podejść do sprawy indywidualnie, tylko że to już aspekt możliwości finansowych. Widzę tę barierę również, gdy spoglądam w rolę, jaką w klubach pełni sztab medyczny. Dla zawodnika powinien być istotny fizjoterapeuta – i to nie jeden, a kilku – który odpowiada za całokształt kształcenia, odnowę biologiczną i wprowadzenie po kontuzji.

Zawodnicy sięgają po wiedze dopiero, gdy coś się stanie.

Nikomu kontuzji oczywiście nie życzę, ale 95 procent pacjentów wraz z nią dojrzewa, poznają powagę sytuacji i to, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Kiedy oni czuli się młodzi i nietykalni, potakiwali mi głową, że wszystko jest dobrze i rozumieją. Ale zrozumieli to dopiero po czasie. Podoba mi się, że często wraz z tym dojrzewaniem włącza się zawodnikom zajawka, by właściwie się prowadzić, dbać o szczegóły, na które zwracam uwagę. Zdarzają się jednak tacy, którzy od początku stawiają na kulturę i higienę osobistą sportowca, uzupełniający trening – miło popatrzeć.

Pan też złapał zajawkę dopiero po kontuzji?

Nie do końca. Każdy pyta, czy oddałbym to, co mam, żeby grać w piłkę – odpowiadam, że tak. Poszedłem na studia, żeby leczyć ludzi, pomagać im i ich edukować. Mnie i moim kolegom nikt nie powiedział tego, co mówi się dziś. Piętnaście lat temu było fatalnie, bo wizyta w gabinecie trwała dwie minuty, a fizjoterapeuty nie widziałem na oczy. „Kontuzja? Idź odpocząć, na laser czy pole magnetyczne”. To tak nie może wyglądać. Powrót po kontuzji to dla zawodnika bardzo ciężka praca – cięższa niż na co dzień – więc jeżeli możemy tej kontuzji uniknąć, zróbmy wszystko w tym kierunku. Mniej pracy i więcej satysfakcji. Ale nie leczmy urazów hasłem: „poczekaj”. Nie ma, na co czekać, czekanie nie pomoże.

Często przy reprezentacjach młodzieżowych spotykał się pan z nadmiernym eksploatowaniem organizmów? Z juniorów młodszych do juniorów starszych, potem na kadrę, i tak dalej.

Smutne jest to, że nierzadko kariera w wieku 19 lat zamiast się rozwijać – kończy się. Młody organizm, nawet jeśli świetnie sobie radzi, długo wytrzymuje pracę na 150 procent, to te 50 procent będzie musiał w końcu oddać. Objawia się to w urazach czy słabej dyspozycji fizycznej, zdrowotnej i sportowej.

Jeszcze jedno. Pamiętajmy, że odzyskanie wcześniejszej formy sportowej to hektolitry wylanego potu. Nie dość, że zawodnika ma przestać boleć, ma być sprawny, to musi grać jak poprzednio – i mentalnie, i fizycznie. Stąd istotna rola psychologów sportu czy trenerów mentalnych, których jest coraz więcej. Trochę gorzej z ich akceptacją przez same kluby. Sztaby najlepszych na świecie klubów posiadają i fizjoterapeutów, i psychologów. Wzorujmy się na najlepszych.

2

Widzicie to, jeżdżąc choćby na staże do Barcelony.

Mój dobry kolega, doktor Jabłoński, jest tam prawie rok i wraca w lipcu. Ja w każdym wolnym momencie dolatywałem, by zobaczyć, co robią, jak leczą, jak pracują z młodzieżą. Wokół 5-latka biegają wszyscy – jak mu się but rozwiąże, to mu zawiążą, jak się posmarka, to mu wycierają nos. Najpiękniejsze jest to, że po treningu taki dzieciak wchodzi do budynku, bierze worek z lodem i wie, co ma zrobić. A jak coś go boli, to bierze sobie wałek i się roluje. Jest mega wyedukowany, zna tę profilaktykę. Takie zachowania stają się jego nawykiem.

Co z Barcelony najbardziej chcielibyście przenieść?

Może zabrzmi to nieskromnie, ale nie musimy nic przenosić – wszystko, co oni robią tam, my robimy tutaj. Chciałbym jednak, żeby więcej ludzi mówiło, że w Polsce na świetnym poziomie stoi leczenie czy profilaktyka. Ten kraj ma wszystko: super sprzęt, fachowców i młodych zawodników, których można sprzedawać z zyskiem. No ale brakuje współpracy międzyludzkiej. Nie tkwijmy w prowizorce, to już było.

Cały czas powtarzam, że w życiu każdego sportowca najważniejszy jest fizjoterapeuta – to, co potrafi zrobić manualnie z tym zawodnikiem, przy drobnym i większym urazie. Jest to temat wciąż traktowany po macoszemu.

Podręcznik licencyjny Ekstraklasy stanowi, że w klubie musi być przynajmniej jeden fizjoterapeuta, no więc – jeden jest.

Idziemy na ilość czy na jakość? No właśnie. Jeden fizjoterapeuta sobie nie poradzi, zawalą go natłokiem pracy. Właściwy sztab medyczny składa się z koordynatora medycznego, który ogarnia proste rzeczy – od bieżącego zaopatrzenia po zakup sprzętu – lekarza diagnozującego, prowadzącego i kontrolującego oraz grupy fizjoterapeutów i masażystów, którzy są przedłużeniem rąk lekarza. Plus trener personalny, który w końcowym etapie kontuzji stopniowo wprowadzi zawodnika w trening, aż odda gotowy produkt „zdrowy piłkarz”. Tego łańcuszka nam brakuje.

Proszę jednak nie myśleć, że małą łyżeczką nie można nic zdziałać. Można wiele. Dobry sprzęt, czasem i za 20 tysięcy złotych, pozwala zrobić i lepszy trening, i właściwiej zabezpieczyć przed kontuzją. Załóżmy sobie plan trzyletni, kupmy co kwartał coś fajnego i okaże się, że w ciągu trzech lat spadła o 40 procent liczba urazów.

Kluby w dalszym ciągu lekceważą ten temat. Zazwyczaj nie zgadzają się na to, by zawodnik leczył się poza klubem.

Najciekawsze jest to, że piłkarze, chcąc przyjechać do nas i zgłaszając się do klubu po zgodę, słyszą „nie”. Zdarza się więc, że przyjeżdżają po cichu, po kryjomu i proszą o pomoc. Powiedzmy sobie szczerze, nie tak to powinno funkcjonować. Uznajmy, że rozumiem podejście klubów, ale jeżeli powrót do zdrowia się przedłuża – do głosu powinien dojść konsultant, który spojrzy inaczej.

Konsultacje mają miejsce za granicą.

Jeśli wyślemy zawodnika do Włoch, to on usłyszy tam zupełnie inną diagnozę niż w Polsce. My wszystko i wszystkich operujemy, oni – chcą leczyć. Po co więc wysyłać go taki kawał drogi, powierzać sprawy wielkiej rzymskiej klinice, skoro i tak zawsze będziemy chcieli operować? Doszło do sytuacji, w których zawodnicy sprzeciwiali się poddaniu operacji.

Panuje myślenie, że operacje to lek na wszystko?

Tak. Tymczasem powinniśmy podchodzić do operacji jak do bezwzględnej ostateczności. Zawodników trzeba leczyć i usprawniać, nie operować. 90 procent kontuzji załatwia mądry fizjoterapeuta, pracując manualnie i treningiem funkcjonalnym. Zbyt chętnie pozwalają zoperować zawodnika, nie dając mu szansy znalezienia innego, korzystniejszego dla niego rozwiązania.

Ostatnio przyjechał piłkarz i powiedział, że go boli. Mówi, że był na rehabilitacjach. Ale jak zapytałem, co konkretnie tam robił, odparł – krioterapię i „wirówkę”. No cóż, nic dziwnego, że go bolało. Wzięliśmy go do pracy z nami i był efekt. Wiktor Płaneta, Piłkarski Diament, też miał być operowany, ale popracował tutaj trzy tygodnie i dał radę. Nie wiem, jak gra, ale przysyła wiadomości, że już nic go nie boli. Maciek Wilusz dopiero co miał nie wystąpić do końca sezonu, ale przyjechał do nas i w końcówce wystąpił. Duszan Kuciak specjalnie przyleciał z Anglii, a kolejni moi pacjenci zaczynają już pytać o kolegów z zespołu, co możemy wspólnie zrobić, by go nie kłaść na stół operacyjny.

Któreś kluby w ogóle to rozumieją?

Nieliczni. Są tacy, którzy radzą sobie z problemem bardzo dobrze. Trener Podoliński może spadł z Ekstraklasy, ale od grudnia miał właściwie wszystkich piłkarzy zdrowych – czasem ktoś tylko wypadł mu na trzy, pięć dni. A wcześniej urazów miał znacznie więcej. Przyjechał tutaj, podziękował i powiedział, że to niemożliwe. Odpowiadam: możliwe. Szybko reagowaliśmy, bo jak coś się w sobotę stało, zawodnik tego samego dnia przyjeżdżał, siedzieliśmy z nim w weekend i robił pracę na początku tygodnia.

Leczenie biologiczne, które stosujemy, przynosi bardzo duże efekty. Możemy zrobić wiele, ale nawet, kiedy wydajemy rekomendację, by nie operować, po chwili słyszymy, że zawodnik jest poddawany operacji. Chciałbym, żeby działacze zrozumieli, że jeżeli płacą zawodnikowi pensje i jego nie ma przez sześć-osiem miesięcy, to coś jest nie halo.

Najnowsze

Hiszpania

Stoiczkow, Rivaldo, Suarez i… Lewandowski. Polak w elitarnym gronie

Bartosz Lodko
0
Stoiczkow, Rivaldo, Suarez i… Lewandowski. Polak w elitarnym gronie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...