Reklama

Jako piłkarz – pełne gacie, jako trener – Król Ligi Europy. Poznajcie Unaia Emery’ego

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 maja 2016, 14:42 • 7 min czytania 0 komentarzy

Prawdopodobnie najbardziej kochany Bask w czerwono-białej części Sewilli. Pasjonat, showman, tytan pracy, kameleon. Karierę trenerską w najwyższej klasie rozgrywkowej zaczynał w wieku, w którym wielu piłkarzy wciąż jeszcze zajmuje się profesjonalnym graniem w piłkę. Sam nie był wybitnym zawodnikiem, co jednak – wbrew pozorom – w pewien sposób pomogło mu dotrzeć tu, gdzie dziś się znajduje. Nieoficjalnie nazywany Królem Ligi Europy. Poznajcie szkoleniowca Sevilli, Unaia Emery’ego.

Jako piłkarz – pełne gacie, jako trener – Król Ligi Europy. Poznajcie Unaia Emery’ego

Wielu trenerów z tych, którzy nie zrobili zawrotnej kariery jako zawodnicy, przyznają z perspektywy czasu, że najprawdopodobniej nie zdecydowaliby się na wystawienie do składu siebie-piłkarza. Emery, wspominając swoją przygodę z piłką (zaczynał w Realu Sociedad, pózniej m.in. CD Toledo), jest jednak wyjątkowo dosadny. – Dobrze rozumiałem piłkę, miałem niezłą lewą nogę, ale brakowało mi siły, werwy… Nie miałem tej iskry, która pozwalałaby mi konkurować na wysokim poziomie. Kiedy mnie nie powoływano, odczuwałem ulgę, ponieważ byłem podatny na presję i nieraz miałem pełne gacie. Chciałem grać, ale w mojej głowie rodziło się zbyt wiele wątpliwości.

*

Brak odpowiednich predyspozycji – przede wszystkim psychicznych – do zrobienia poważnej kariery zawodniczej nie oznaczał jednak, że Emery postanowił rzucić wszystko w kąt i wyjechać w Bieszczady zmienić branżę. Wręcz przeciwnie. Choć jako piłkarz stale zataczał się w błędnym kole, nie tracił czasu. Obserwował, analizował, starał się patrzeć na futbol z szerszej perspektywy, rozkładać na czynniki pierwsze decyzje podejmowane przez jego szkoleniowców. Stojąc na uboczu, stale dojrzewała w nim świadomość tego, co chce robić w przyszłości. Można wręcz w stwierdzić, że ograniczenia czysto piłkarskie w pewien sposób ukształtowały go jako przyszłego trenera.

Już same początki wskazywały na to, że z Emery’ego mogą być ludzie. Pierwszą drużyną, którą miał okazję objąć, była Lorca Deportiva. Przez rundę jesienną Bask był w niej jeszcze zawodnikiem, zaś zespół objął dopiero w przerwie zimowej po tym, jak z powodu słabych wyników postanowiono zwolnić poprzedniego szkoleniowca. No i się zaczęło. 33-letni wówczas Emery kompletnie odmienił oblicze skromnego klubu i z miejsca wywalczył z nim awans do Segundy. Rok później – już szczebel wyżej – jeszcze w ostatniej kolejce zachowywał natomiast matematyczne szanse na awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wynik ponad stan? Mało powiedziane.

Reklama

1399009749_emeri

Prawdziwą trampolinę do poważnej kariery stanowił dla niego jednak jego kolejny zespół – Almería. Awans do Primera División w pierwszym sezonie pracy (Almería powróciła do elity po 27 latach), a w następnym sensacyjne ósme miejsce, będące drugim najlepszym wynikiem osiągniętym przez beniaminka w historii La Liga. To z tamtego zespołu na szerokie wody wypłynęli tacy zawodnicy jak Diego Alves, Felipe Melo czy też ulubieniec Emery’ego – Álvaro Negredo.

Warsztat? Przede wszystkim intensywność poparta ciężką pracą. Sam Emery sekret swoich osiągnięć tłumaczy jednak wyjątkowo prostym schematem: praca, wskutek której przychodzi forma, a następnie wyniki i stabilność. Wszystko to na bazie zżycia z zawodnikami i otaczania się ludźmi rozumiejących futbol w ten sam, równie ekspresyjny sposób. A, no i jeszcze szczególne upodobanie do oglądania z piłkarzami meczów rywali.

*

„Emery? Trenował mnie w Valencii przez trzy lata. Czwartego sezonu już bym jednak nie zniósł. Puszczał nam tyle nagrań, że nieraz kończył mi się popcorn”.

Joaquin

Reklama

*

Żywiołowość? Po prostu taki jest mój sposób identyfikacji z tym sportem. Gdybyście widzieli mnie na treningach, zobaczylibyście dokładnie to samo. Stoję murem za piłkarzami. Nawet w moim gabinecie, gdy rozplanowuję zajęcia, zachowuję się podobnie. Uważam to jednak za coś pozytywnego. Nawet mój asystent przyjmuje podobne postawy. Mogą mówić, że to uciążliwe, ale będę się upierał – to coś pozytywnego”.

*

Po etapie w Almeríi kwestią czasu wydawało się objęcie przez Emery’ego jakiejś silniejszej drużyny. Tak też w rzeczy samej się stało – ostatecznie zatrudniono go nie byle gdzie, bo w Valencii. Tym samym stał się on najmłodszym szkoleniowcem w historii “Nietoperzy”. Tam bywało jednak różnie. Bask w gruncie rzeczy przejmował zespół w rozsypce po Ronaldzie Koemanie, gdzie na dodatek musiał radzić sobie z niezbyt entuzjastyczną atmosferą oraz faktem, że na Mestalla regularnie pozbywano się najlepszych zawodników (Villa, Silva, Mata). Świata nie zwojował, żadnego trofeum nie zdobył, ale – biorąc pod uwagę to, że wiatr niejednokrotnie wiał mu w oczy – wstydu i tak nie było. Wstydu nie było, jednak po czterech latach pożycia w Valencii pożegnano go w dość chłodny sposób, po czym Emery postanowił wyemigrować do Rosji – konkretniej do Spartaka. U naszych sąsiadów wytrzymał jednak zaledwie kilka miesięcy. Cóż, co cię jednak nie zabije…

*

“W klubie doszło do wielu zmian i trzeba było dostosować się do panujących realiów. Kiedy latem po raz pierwszy wszedłem do szatni Valencii, wśród graczy dało się wyczuć pewne zrezygnowanie, choć nastawienie zawsze było pozytywne i sprzyjające współpracy. Moim celem było przywrócić poczucie jedności i normalne funkcjonowanie z dnia na dzień”.

*

… to cię wzmocni. Sevilla okazała się bowiem klubem idealnie odzwierciedlającym charakter Emery’ego i perfekcyjnie pasującym do stosowanych przez niego metod pracy. Pamiętajmy jednak, że chwalebna passa jego zespołu w Lidze Europy zaczęła się w gruncie rzeczy dość przypadkowo. Do rozgrywek w sezonie 2013/14 Sevilla awansowała bowiem wyłącznie dlatego, że z powodu problemów finansowych nie mogła przystąpić do nich Málaga. Ekipa z Sánchez Pizjuán dostała się z siódmego miejsca w lidze i… wygrała, pokonując w Turynie Benfikę. Jak wyglądało to dalej, nikomu raczej tłumaczyć nie trzeba.

Jasne, można się czepiać, że Sevilla Emery’ego to dziś zespół, który sam nie wie, czego chce – z jednej strony za mocny na Ligę Europy, z drugiej natomiast zbyt słaby, by zdziałać coś w Lidze Mistrzów. Można marudzić, że Andaluzyjczycy w tym sezonie nie wygrali ani jednego ligowego spotkania na wyjeździe i że nie potrafią złapać dłuższej stabilizacji formy w Primera División. Cóż jednak z tego, skoro mogą oni za chwilę zdobyć trzecie trofeum na arenie międzynarodowej w ciągu trzech sezonów. Cóż z tego, skoro Emery’ego na Pizjuán najzwyczajniej w świecie kochają? Dla fanów Sevilli to ważniejsze niż kręcenie się bezpośrednio za plecami będących poza zasięgiem Realu, Barcelony czy Atlético. Chwałę wolą zdobywać na swój własny, oryginalny sposób.

Tak czy siak, Emery już dziś jest trenerem, który wygrał z Sevillą najwięcej meczów w historii klubu. Zwycięstwo pozwalające na pobicie rekordu 102 wygranych Joaquina Caparrósa drużyna z południa Hiszpanii odniosła w starciu – jakżeby inaczej – w Lidze Europy, w ćwierćfinałowej potyczce na San Mamés przeciwko Athletikowi Bilbao.

*

Gdy przyjrzymy sylwetce Emery’ego z bliska, nie trzeba dużo czasu, by zorientować się, że to typowy przykład gościa spełniającego marzenia. Gościa, który najzwyczajniej w świecie realizuje się w pasji. Trenerka to dla niego coś więcej niż praca. On tym żyje. On to kocha. Obserwując jego reakcje przy linii bocznej trudno byłoby uwierzyć, że mamy do czynienia z człowiekiem, który jako zawodnik przed wyjściem na murawę najchętniej schowałby głowę w piasek. Choć akurat – jeśli już mówimy o chowaniu się – jako szkoleniowiec nawet z tego potrafił uczynić pewną sztukę. Zobaczcie zresztą sami, jaki numer wywinął w tym sezonie, po tym jak w meczu z Atlético sędzia postanowił odesłać go na trybuny za zbyt żywe protesty. Majstersztyk.

*

„Zamiast spędzać dni wolne od piłki z rodziną… oglądam jeszcze więcej piłki, jeszcze intensywniej analizuję futbol. Dla mnie to jednak coś więcej niż praca”.

*

Do rangi wydarzeń w Hiszpanii urosły też konferencje prasowe z udziałem Emery’ego. Nie chodzi jednak o wystąpienia w stylu – nie szukając daleko – węszącego wszędzie spisków i szukającego winnych Mourinho. Nie, Emery należy bardziej do gatunku uwielbianych przez dziennikarzy showmanów-gawędziarzy. Nie musicie znać hiszpańskiego, by dojść do wniosku, że Emery jest zdecydowanie jednym z tych, których z czystym sumieniem można by określić mianem pozytywnego świra. Faceta po prostu trudno nie lubić.

Dziś Emery stoi przed historyczną szansą na trzeci z rzędu triumf z Sevillą w Lidze Europy. Jeśli uda mu się tego dokonać, będzie to coś absolutnie bezprecedensowego. Coś, czego najprawdopodobniej jeszcze przez wiele, wiele lat – o ile w ogóle – nie uda się powtórzyć nikomu. Przy okazji jednak trzeba wspomnieć, że dla trenera Sevilli starcie z Liverpoolem ma też inne, bardziej ambicjonalne podłoże. Stawką jest bowiem awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów – rozgrywek, które jak dotąd – ani podczas pracy Valencii, ani już w Sevilli – nie okazywały się dla niego zbyt łaskawe. I w których ewentualny sukces ostatecznie rozwiałby wszelkie wątpliwości i pozwoliłyby mu się cieszyć statusem szkoleniowca ze ścisłego topu.

Fot główne. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...