Może nie zgarnęli scudetto. Może nie dotrzymali kroku Starej Damie, może odpadli przedwcześnie z Ligi Europy, ale wracają na wielką scenę – do Ligi Mistrzów. Jasne, apetyt rośnie w miarę jedzenia i w pewnym momencie sezonu ambicje były dużo większe, ale teraz nie ma co wybrzydzać: na tym etapie dla Napoli to jest sukces.
***
Dzisiejszy mecz miał być formalnością. Teoretycznie wicemistrzostwo, a więc też uniknięcie kłopotliwych kwalifikacji do LM, mogła jeszcze wyszarpać Roma. Niemniej Napoli wszystko miało w swoich rękach, musiało tylko sprać już zdegradowane Frosinone.
Sensacji nie było – outsider od trzynastej minuty grał w dziesiątkę, trochę się stawiał, ostatecznie jednak poległ. Topór kata dzierżył Higuain: klasyczny hat-trick w drugiej połowie (ogółem było 4:0), dzięki któremu stał się rekordzistą WSZECHCZASÓW Serie A – nikt nie strzelił w sezon tylu bramek. historyczny wynik Gunnara Nordahla – 35 trafień – został pobity o oczko. I to jak! Gol dzieło sztuki.
The goal that @G_Higuain scored to break Nordhal’s record. 36 goals in a single season for the @sscnapoli man! pic.twitter.com/AUMQNTVvXT
— GazzettaWorld (@GazzettaWorld) 14 maja 2016
To jest sezon słodko-gorzki dla Napoli, ale pozytywów na pewno jest więcej. Trzeba pamiętać, że tylu punktów nie zdobyli w Serie A nigdy. Trzeba oddać Sarriemu, że zbudował znakomity zespół, który potrafi grać pięknie i skutecznie – trzeba go tylko uzupełnić, sprawić, by miał dłuższą ławkę. Zbudził się także potwór Higuain, który dojrzał do roli lidera, potrafi dominować w meczach, a teraz tę postawę, z której słynie we Włoszech, chce pokazać na kontynencie.
Na co stać Napoli? Mogą stać się czarnym koniem Ligi Mistrzów – nie żartujemy, naprawdę tak uważamy. A nawet jeśli sukcesu nie odniosą, to powinni dodać kolorytu. Ich poprzedni pobyt w LM był bardzo intrygujący (pamiętacie tą zażartą walkę na linii Arsenal-BVB-Napoli?), a teraz też grają efektownie i ofensywnie. Takie drużyny robią show.
***
Roma skończyła ligowe męki Milanu ogrywając go 3:1 na San Siro. Jednym z katów okazał się El Shaarawy (gol na 2:0, nie cieszył się po trafieniu z szacunku do byłego klubu), jeszcze niedawno pogoniony z Mediolanu, a teraz odgrywający coraz istotniejszą rolę w klubie ze Stadio Olimpico. Czy trzeba wymowniejszego dowodu na to, jak źle zarządzany jest dziś Milan? Tu chodzi o „wielbłądy” w polityce kadrowej, a nie to, że ten czy inni kopacz posłał krzywo piłkę.
That, right there is a cherry on top of @acmilan management’s plans. Nothing but class from #Elshaarawy. #MilanRoma pic.twitter.com/uqChO6jTgk
— Lega Serie A (@SerieAchannel) 14 maja 2016
Kibice Rossonerri mają tylko jedno życzenie: by Berlusconi sprzedał klub. Nie wierzą, że Silvio jest w stanie doprowadzić ich do dawnej chwały. Za Milanem kolejny stracony rok. Co dały roszady na trenerskim stanowisku? Jaki sens było zwalniać Mihajlovicia, skoro pod Brocchim jest jeszcze gorzej, czym śmierdziało na kilometr już w dniu jego zatrudnienia? W konsekwencji Milan zamiast dzisiaj zagwarantować sobie przyszłoroczne puchary, przegrał ten wyścig z… Sassuolo. Owszem, wciąż pozostaje mu finał Coppa Italia, ale tu zagra z Juventusem. Milan od Juve dzieli więcej punktów, niż od strefy spadkowej. Dziś jest przepaść między tymi klubami, a jeśli Juve wygra, wówczas w pucharach zadebiutuje Sassuolo.
Żegnał się dzisiaj z szatnią San Siro Abiatti, ostatni pamiętający z boiska wielki Milan, który uświetniał najwspanialsze stadiony Europy, a który wzbudzał na kontynencie podziw oraz strach.
***
Efektownym 5:0 nad Sampdorią sezon ligowy zamknęło Juve, a tym samym piękny rok zakończył Dybala. Włosi mają nadzieję, że to talent, który pociągnie Juventus na sam szczyt, między najlepszych z najlepszych. Wierzą, że to nowe wcielenie Messiego i gość, który może dostać Złotą Piłkę, a nie będzie uciekał z Turynu do Barcelony, Madrytu, Monachium czy Anglii.
W pewnym sensie na jego barkach, na jego potencjalnej wielkości, spoczywa wiara w przynajmniej częściową odbudowę reputacji calcio. Spory ciężar? To prawda. Ale w Paulo chce się wierzyć. Gra elegancko, błyskotliwie, zdradza autentyczną wielkość na boisku, ale też w przygotowaniu mentalnym. Pseudonim La Joya jest wyjątkowo trafny. Można tylko czekać, co zrobi w kolejnym sezonie, skoro już ten pierwszy był wybitny.
Juventus jeszcze nie imprezuje zbyt hucznie – na to ma poczekać do finału Coppa Italia.