Reklama

Barcelona już wyciąga ręce, Real wciąż jeszcze marzy

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2016, 10:34 • 4 min czytania 0 komentarzy

Gdy gdzieś w okolicach lutego wydawało się, że mistrzostwo Hiszpanii Barcelonie może odebrać już jedynie jakaś klęska żywiołowa, epidemia nieznanego ludzkości, śmiertelnego wirusa czy najazd kosmitów, na przełomie marca i kwietnia podopieczni Luisa Enrique nagle stwierdzili, że w sumie to już się narobili i pojadą na jakiś czas w Bieszczady. Problem jednak polegał na tym, że zarówno Real, jak i Atlético dość szybko wywęszyli, gdzie obrońcy tytułu ukryli puchar i zaczęli po niego pędzić, ile fabryka dała, w nadziei, że zdążą skraść skarb, zanim wrócą jego właściciele.

Barcelona już wyciąga ręce, Real wciąż jeszcze marzy

Ktoś jednak w międzyczasie puścił parę z ust odnośnie niecnych zamiarów obu ekip ze stolicy, co z lekkim opóźnieniem doszło także do uszu Katalończyków. Ci, gdy tylko dowiedzieli się, że ktoś kręci się niebezpiecznie blisko ich włości, spakowali się, wynajęli odrzutowiec i wściekli – także z powodu własnej naiwności – ruszyli w drogę powrotną z wakacji.

Na ostatnim zakręcie – chociaż nie, to była prosta i pusta jezdnia – na własne życzenie z wyścigu o triumf w krajowych rozgrywkach wypisało się jednak Atlético, które w zeszłą niedzielę – choć trafiło do siatki jako pierwsze – przegrało na wyjeździe 1:2 ze zdegradowanym już Levante. Frajerstwo? Mało powiedziane. Odstawienia takiej szopki po drużynie Diego Siemeone zwyczajnie się nie spodziewaliśmy. Nie, nie z Levante. Nie świeżo po awansie do finału Ligi Mistrzów. Tak czy inaczej, mleko się rozlało i nic już tego nie zmieni. Na placu boju koniec końców pozostały więc tylko Real i Barcelona. Pierwsi zmierzą się na Riazor z Deportivo, drudzy zaś o tej samej godzinie zagrają z Granadą.

Mimo że rywale obu ekip walczących o krajowy prymat nie grają dziś już praktycznie o nic, o podgrzanie atmosfery niespodziewanie postanowił zadbać bramkarz Granady, Ivan Kelava. Chorwat kilka dni temu w rozmowie z Goal Italia najpierw rzucił beztrosko, że w tym tygodniu drużyna nie za bardzo potrafiła skupić się na treningach, ponieważ zawodnicy byli zbyt zajęci świętowaniem utrzymania, a następnie stwierdził jeszcze, że Real być może zaoferuje im premię pieniężną, która miałaby ich zmotywować do zatrzymania Barcelony.

Choć dyskusje w kuluarach o tego typu praktykach w podobnych sytuacjach nie są niczym nowym, golkiper Andaluzyjczyków zapomniał chyba (albo w ogóle nie miał o tym pojęcia, co wydaje się o wiele bardziej prawdopodobne), że podpłacanie osób trzecich jest – formalnie rzecz biorąc  – wbrew regulaminowi rozgrywek. Kelava, gdy tylko zorientował się, że palnął głupotę, szybciutko starał się więc sprostować swoje słowa, zwalając całą winę na nieudolny przekład hiszpańskich mediów i zarzekając się, że niezależnie od sytuacji podchodzi do każdego spotkania z równie profesjonalnym nastawieniem.

Reklama

Jako że Hiszpanom nie trzeba wiele, by dać się sprowokować do żywych dyskusji, w mediach niemal natychmiast zaczęły wynikać słowne przepychanki między zwolennikami Realu i Barcelony. „Zarzucacie nam, że chcemy podpłacać Granadę? Czepiacie się nas, a sami nie pamiętacie już pewnie, jak w 1992 oferowaliście premię Teneryfie, a w 2007 Mallorce?” I tak dalej, i tak dalej… Wzajemne odbijanie piłeczki. Sami zresztą doskonale wiecie, jak od lat wyglądają te nieustanne wojenki.

Zdystansujmy się jednak na chwilę od wszelkich pozaboiskowych spekulacji i postarajmy się w miarę racjonalnie ocenić szanse obu klubów na końcowy sukces.

Nie dowiedziemy istnienia cywilizacji pozaziemskich, jeśli stwierdzimy, że niemal wszystkie argumenty stoją dziś po stronie Barcelony. Podopieczni Luisa Enrique zależą od siebie, kwietniowy kryzys zażegnali z hollywoodzkim rozmachem (8:0 z Deportivo, 6:0 ze Sportingiem, 2:0 z Betisem i 5:0 z Espanyolem), a na sam koniec pozostało im starcie z ekipą, która dopiero co odstawiła butelki po szampanach po zapewnieniu sobie w zeszłym tygodniu utrzymania i która – nawet jeśli miałaby zostać przez Real zmotywowana finansowo – jest zwyczajnie kilka klas słabsza od Dumy Katalonii. W teorii nic więc nie wskazuje na to, by Barcelona miała dziś zrobić z siebie największe pośmiewisko w historii La Liga. Tak po prostu podpowiada nam zdrowy rozsądek.

A Real? Wciąż żyje nadzieją. Wciąż łudzi się, że wydarzy się cud. Wciąż stara się nie dopuścić do siebie myśli, że cała ta szaleńcza pogoń pozwoli mu ostatecznie jedynie polizać loda przez szybę. Choć okolice fontanny z pomnikiem bogini płodności na Plaza de Cibeles są przygotowane na ewentualne świętowanie, w stolicy doskonale zdają sobie sprawę, że koło godziny 19:00 prędzej niż rzesze kibiców na ulice wyjdą służby porządkowe, by poskładać rozstawione barierki. No ale w Madrycie tak czy siak wierzą. A jeśli się nie uda? Cóż, jeden punkt straty w końcowej klasyfikacji będzie wyglądał dużo bardziej estetycznie niż dziesięć z początku kwietnia. A pod koniec maja Real i tak stanie przecież jeszcze przed szansą na zdobycie tego najcenniejszego na Starym Kontynencie trofeum. Na Santiago Bernabéu zdawali sobie zresztą sprawę z tego, że zwycięstwo w lidze – nawet mimo rosnącego z czasem apetytu – byłoby po prostu niespodziewanym prezentem.

Swoją drogą, potraficie wyobrazić sobie sytuację, w której wpadki zaliczają zarówno jedni, jak i drudzy?

Nie, to już przechodzi nawet nasze zdolności interpretowania świata.

Reklama

Najnowsze

Anglia

Szokujące słowa piłkarza. „Chciałem tylko doznać kontuzji”

Patryk Stec
1
Szokujące słowa piłkarza. „Chciałem tylko doznać kontuzji”

Hiszpania

Hiszpania

FC Barcelona uniewinniona ze współudziału w procesie prania brudnych pieniędzy

Bartek Wylęgała
0
FC Barcelona uniewinniona ze współudziału w procesie prania brudnych pieniędzy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...