17 spotkań zremisowali w tym sezonie piłkarze Pogoni Szczecin i zdrowy rozsądek podpowiada, że jednak trochę zbyt często dzielili się punktami z przeciwnikiem podopieczni Czesława Michniewicza. Plucie sobie w brodę jest jak najbardziej na miejscu, bo gdyby w kilku tych meczach “Portowcy” wykazali się takim zaangażowaniem, jak w tym dzisiejszym z Cracovią, to stawką niedzielnego starcia z Legią byłoby mistrzostwo Polski. A tak Pogoń może tylko lidera pozbawić tytułu i – odpowiadając na pytanie, które pewnie najbardziej interesuje kibiców Legii – dziś pokazała, że lekceważyć jej nie można.
Szanse na puchary w Szczecinie po kiepskim meczu z Zagłębiem były już tylko iluzoryczne. Za to Cracovia pewnie puknęła Lecha, w drugiej połowie meczu z mistrzami Polski wyraźnie oszczędzała siły – na Pomorze mogła jechać w miarę pewna swego. No i jak to w Ekstraklasie – pomieszanie z poplątaniem. Gdybyśmy oglądali ten mecz, nie znając sytuacji wyjściowej, powiedzielibyśmy, że jest na odwrót. To Pogoni bardziej się chciało, to Pogoni więcej wychodziło.
Na murawie od początku niby coś się działo, ale gdyby nie duet Gyurcso-Kort to pierwsza połowa nie miałaby większego sensu. Biorąc pod uwagę siłę obu drużyn i stawkę meczu, to dość nieoczekiwani bohaterowie, prawda? Przypomniał nam się ostatni mecz pomiędzy tymi zespołami: piękne gole dla Cracovii strzelali Vestenicky oraz Wdowiak (też ludzie z drugiego szeregu), a dla Pogoni zrobili to… Gyurcso i Kort. Ten duet w pierwszej połowie wypracował sobie trzy setki – po jednej panowie spartolili, ale młodemu Polakowi udało się też pokonać Sandomierskiego. Cracovia próbowała głównie odpowiadać strzałami z dystansu, ale przecież gdyby Marcin Budziński co kolejkę potrafił przylutować z daleka tak jak z Lechem, to nie grałby w Cracovii.
Pogoń miała w zasadzie pełną kontrolę nad tym spotkaniem, ale znów odezwała się w niej natura dążąca do pokojowych rozstrzygnięć. Gola z niczego po uderzeniu w kierunku bramki Vestenicky’ego ostatecznie zapisujemy Fojutowi. I zaczęła nam się jazda bez trzymanki…
73. minuta: Frączczak z karnego na 2-1.
80.minuta: Cetnarski wyrównuje po złym wybiciu Fojuta.
81. minuta: Zwoliński staje przed szansą, której nawet on zmarnować nie mógł.
3-2, ale trzeba jedną rzecz wyraźnie zaznaczyć – Pogoń była o klasę lepsza. Oj, to będzie trudna podróż powrotna dla Jacka Zielińskiego. Jego drużyna dziś kompletnie nie funkcjonowała, wynik trochę zamazuje rzeczywistość. Trzeba będzie wymyślić jakiś plan B na rozpędzoną Lechię. No bo stracić puchary, będąc niemal przez cały sezon tak blisko nich, to będzie sporych rozmiarów frajerstwo.
Fot. FotoPyK