Był 26 marca 2000 roku, niedziela. Łukasz Surma zwyczajnie nie mógł znajdować się w dobrym nastroju, bo z powodu nadmiaru żółtych kartek nie wziął udziału w weekendowym spotkaniu swojego Ruchu, które miało być dla niego zarazem meczem numer sto w Ekstraklasie. Co prawda tydzień wcześniej Surma rozegrał świetne zawody w Grodzisku, gdzie „Niebiescy” rozbili rywala 3:0, ale tam też został wykluczony z kolejnego starcia z Pogonią. Starcia, w którym jego miejsce na boisku zajął Mamia Dżikia, a chorzowianie zaledwie zremisowali 2:2.
W znacznie lepszym nastroju był Marek Saganowski, który tamtego dnia spokojnie mógł już o sobie powiedzieć, że jest doświadczonym piłkarzem. Napastnik ŁKS-u miał wtedy na koncie mistrzostwo Polski, zagraniczny transfer, występy w lidze niemieckiej i holenderskiej, a także – na swoje nieszczęście – koszmarny wypadek motocyklowy. Jednak 26 marca 2000 roku był już w pełni sił, a poprzedniego dnia strzelił nawet jedynego gola w zwycięskim meczu łodzian z Ruchem Radzionków. To musiała być dla niego bardzo udana niedziela.
W nie najlepszym nastroju był natomiast Arkadiusz Głowacki. Młody defensor tuż po transferze z Lecha do Wisły nie zawsze łapał się do pierwszego składu, rywalizując z takim piłkarzami, jak Marek Zając, Bogdan Zając czy Kazimierz Węgrzyn. Tamtego weekendu nawet nie powąchał murawy. Nie lepiej sprawy się miały u Radosława Sobolewskiego, który co prawda rozegrał w niedzielę pełne 90 minut w barwach Petro Płock, ale w przegranym aż 0:5 meczu z Zagłębiem Lubin.
Dlaczego wspominamy akurat tamten dzień i ówczesne perypetie grających do dziś ligowców? Bo 26 marca 2000 roku – być może nawet wtedy, kiedy Sobolewski biegał po boisku w Lubinie – miało też miejsce inne wydarzenie. Urodził się Przemysław Bargiel, najmłodszy debiutant w Ekstraklasie w XXI wieku. 16-letni gimnazjalista w sobotę rozegrał swój drugi mecz w lidze w barwach Ruchu i zaprezentował się naprawdę obiecująco. A przy okazji stał się flagowym przykładem następującej właśnie zmiany pokoleniowej.
Rany, rocznik 2000 właśnie stawia pierwsze kroki w Ekstraklasie… Wielu z was pewnie pamięta, co robiło na przełomie lat 1999 i 2000, gdzie bawiło się w Sylwestra. A Przemysław Bargiel nie, bo on urodził się dopiero cztery miesiące później. Dla starszych kibiców może to oznaczać tylko jedno – starość. Dla przykładowych fanów Polonii Warszawa – klubu, który nie tyle zniknął, co mocno ukrył się na piłkarskiej mapie – tamte lata muszą być niczym wczorajszy dzień. Z przodu błyszczał Olisadebe, za jego plecami Arkadiusz Bąk, a drużyna sięgała po mistrzostwo Polski. Dziś natomiast mamy w lidze piłkarza, którego przez większą część tamtego sezonu nie było jeszcze na świecie. Piłkarza, dla którego opowieści o polskim klubie w Lidze Mistrzów zapewne kojarzą się z przynudzaniem starych ludzi.
Idzie nowe. Prawdopodobnie niedawno byliśmy świadkami pożegnania z ligą Radosława Sobolewskiego, a dziś witamy Bargiela. Pomiędzy nimi – niemal ćwierć wieku różnicy. A młodemu możemy tylko życzyć, by grał tyle, co jego starszy kolega. I żeby kiedyś jego miejsce w lidze zajął piłkarz, z którym będzie go dzielić porównywalna liczba lat.
A pisząc „kiedyś”, mamy na myśli 2040 rok.
Fot. 400mm.pl