Co robi po treningu i dlaczego nie odpala wtedy cygara? Jak wygryzł z drużyny kapitana, od którego w dodatku wynajmował mieszkanie? Czego brakowało trenerowi Garcii i w czym objawiało się lenistwo Rubena? O eurowpierdolu, kamiennej twarzy podczas pierwszych wybuchów złości Latala, Helenie Vondrackovej i “trójeczkach” od Weszło Bartosz Szeliga opowiada nam w swoim najdłuższym wywiadzie w dotychczasowej karierze.
Jak to jest z tym twoim imieniem? Bartłomiej? Bartosz? Niby wszędzie jest Bartosz, ale w telewizji słyszało się już różne odmiany.
Bartłomiej to jest zupełnie inne imię, ale też słyszałem je parę razy, więc wcale mnie to pytanie nie dziwi (śmiech).
To i tak nic przy Osyrze, który był Korneliuszem.
A, tak! Pan Maciej Murawski w Canal+ bodaj tak “Osiego” nazwał.
Problem z imieniem to jednak nic przy problemie z określeniem twojej pozycji.
Wiesz, jak trener potrzebuje mnie z przodu, to po prostu mówi: dziś będziesz grać podwieszonego. Albo prawego napastnika. Albo prawego pomocnika. A jeśli jest potrzeba, to wymienia mnie z Mateuszem Makiem czy z Sasą, zależy gdzie akurat jestem najbardziej potrzebny. To ustawienie u nas w ciągu meczu zmienia się dwa-trzy razy. Czasami w tygodniu meczowym sam nie do końca wiem na jakiej pozycji wystąpię. Kiedyś już rozmawiałem o tym z wami i mówiłem, że to jest dla mnie trochę irytujące, że nie mogę się skupić na jednej pozycji. Ale wyciągam też pozytywy z tego, bo kiedyś nie potrafiłem grać jako wysunięty napastnik, a tutaj nawet grając jako boczny pomocnik, w tym systemie mam dużo grać tyłem do bramki, co nie do końca mi pasowało. Byłem mega wkurzony na tę pozycję, bo co z tego, że gram, jak gram słabo, poniżej swoich oczekiwań. Ale teraz korzystam z tego, że jestem tak ustawiany. Gra tyłem do bramki to może wciąż nie jest Didier Drogba, nie te warunki fizyczne, ale jest lepiej. Wiadomo, docelowo wolałbym grać przede wszystkim na prawym wahadle. Jak jest potrzeba wejść do przodu, zrobić trochę szumu w końcówce, to okej, ale chciałbym się skupić na jednym.
Jest w ogóle ktoś u was, może poza Kubą Szmatułą, kto wie gdzie wystąpi w następnym meczu?
Trener ma taką zasadę, że jak ktoś wypada ze składu, to rozrysowuje wszystko na nowo. W innych klubach zwykle jest tak, że wypada prawy pomocnik, to wskakuje prawy pomocnik. U nas z kolei wypada ten prawy, a za niego wskakuje środkowy, który może zagrać też na prawej stronie, albo jeszcze jakoś inaczej się to pozmienia. Nigdy do końca nie wiesz, gdzie zagrasz. Ktoś może trafić słabszy mecz dzisiaj i nie wie czy wystąpi w następnym meczu, czy trener coś pozmienia, zamiesza i ktoś inny za niego wskoczy. Kiedyś było tak, że pomocnik zagrał słabiej na mojej pozycji, to już czuło się, że może ta szansa nadchodzi. A u trenera Latala jest tak, że każdy może wskoczyć za każdego. To sprawia, że wywalczenie jedenastki robi się znacznie trudniejsze.
Jest też takie szybsze reagowanie, bo są zespoły – jak choćby to Leicester do którego się was porównuje, gdzie przez cały sezon gra w sumie trzynastu żelaznych zawodników – które grają stałą jedenastką, praktycznie niezależnie od zwyżek czy zniżek formy.
Widać to, że trener ma swoją liczbę zawodników, z których korzysta. Teraz przyszło paru nowych chłopaków, więc ona się zwiększyła, ale wcześniej jak walczyliśmy o utrzymanie, to była żelazna jedenastka plus dwóch-trzech i tak graliśmy do końca. Teraz też widać, że jest takie czternaście, piętnaście stałych nazwisk, a ci co wchodzą pełnią równie odpowiedzialną rolę w drużynie co podstawowi.
Trochę trudniej też chyba młodym chłopakom się teraz u trenera Latala przebić? Wcześniejsi trenerzy jednak chętniej stawiali na takich zawodników jak ty, Kornel Osyra czy Radek Murawski.
Tak, to widać.
Ty wkroczyłeś do składu wcześniej, tak na dobre – za trenera Angela Pereza Garcii. Pamiętam, że w naszej ankiecie “Weszło z butami” pytaliśmy go kiedyś, w kim widzi największy potencjał. Wskazał na ciebie i Kornela Osyrę. Nie było ci trochę żal jak odchodził człowiek, który tak mocno w ciebie wierzył?
To była mega specyficzna postać, super człowiek i to nie podlega żadnej dyskusji. Zresztą mamy z nim kontakt przez Twittera, gdzie zawsze czuł się bardzo dobrze (śmiech). Ostatnio został bodaj wybrany wymarzonym trenerem Lecha Poznań w jakiejś ankiecie i bardzo się tym chwalił. Ale to była ważna postać w mojej karierze, to on postawił na mnie, wygrałem u niego rywalizację z Tomkiem Podgórskim.
To nie byle co, kapitan musiał się potem przez ciebie pakować.
Taka bywa walka o skład. Z Tomkiem mimo to mam bardzo dobre relacje, wynajmuję od niego mieszkanie, względy sportowe na prywatnym gruncie nie mają w tym wypadku znaczenia. U trenera Garcii mogłem pokazać potencjał, nie było żadnych ram taktycznych, było “go”. Graj to, co potrafisz. “Enjoy!” Hasło “enjoy!” i wychodzimy na mecz (śmiech). Różne były tego skutki.
Pierwsze mecze na pełnej fantazji. Po 5:1 z Cracovią wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, zaczęły się słynne resultados historicos.
Dokładnie, ale na dłuższą metę to nie zagra. Ileż można na atmosferze ugrać, jak w pewnym momencie widać, że na boisku jesteś bez pomysłu? Trener musi pomóc w takich momentach, dźwignąć zespół, a on był taki, że tutaj komóreczka, tu śmichy chichy… Mimo to – mega postać, dawał mi dużo ćwiczeń na lewą nogę, kilka bramek u niego udało się strzelić. Podał mi i Kornelowi rękę, bo u trenera Brosza nie byliśmy szczególnie ważnymi postaciami. Tak to się zbiegło w czasie, że moja fizyka była na bardzo dobrym poziomie, czułem że technika też daje radę i że mogę wypłynąć, zadomowić się na tym poziomie. U niego zadebiutowałem na poważnie, a wcześniej były raczej tylko epizody. Poczułem się ligowcem pełną gębą.
Z jego odejściem długo nie mogli się też pogodzić kibice, bo był taki… autentyczny. Nikogo nie udawał, chyba najlepsze słowo, żeby go opisać, to po prostu “pocieszny”?
Taki już był, później jeszcze przecież pożegnał się tak, że poszedł na młyn śpiewać ze wszystkimi, miał z kibicami bardzo dobre stosunki, był też super osobą. Dużo mu zawdzięczam, szkoda że brakowało mu taktycznego ogarnięcia.
Myślisz, że gdybyś teraz, jako 19-latek przychodził z Sandecji, to miałbyś dużo trudniej?
Na pewno. Trener Latal jest taki, że jemu na początku trzeba mega zaimponować. Przede wszystkim charakterem, cechami wolicjonalnymi. On był zresztą środkowym pomocnikiem, nie jakimś wielkim wirtuozem, lubił grę mocno defensywną i dla niego najważniejsze jest to, że trzeba bronić. Przykład “Badiego”. Świetny w grze do przodu, ale trenerowi podpadł kilka razy, bo nie bronił i ciężko teraz mu przekonać go do swoich umiejętności.
Da się zauważyć, raczej grywa końcówki, gdy musicie atakować czy gonić wynik, kiedy tego bronienia już się aż tak nie wymaga.
Dokładnie. Szczerze mówiąc, on jest mega zawodnikiem co nie raz udowodnił, ale teraz jakoś nie może dostać prawdziwej szansy od trenera. Ale on ma swoją wizję i nawet nie mam zamiaru jej jakkolwiek podważać, bo przecież już wykręciliśmy niesamowity wynik, a mamy okazję zrobić jeszcze lepszy.
Z tej kolonii hiszpańsko-portugalskiej, która była swego czasu bardzo liczna, to Gerard został już tylko jako jeden z dwóch, obok Heberta. Nie jest trochę tak, że fajniejsza jest atmosfera, jak jest więcej ludzi o podobnych charakterach, jak Polacy, Czesi, Słowacy?
Była taka mała przepaść między nami. Grupki są co prawda w każdej drużynie, ale wtedy Hiszpanów było kilku, dobrze się czuli w swoim towarzystwie… Wiadomo, na treningu, w szatni byliśmy jedną drużyną, można było z nimi porozmawiać, ale poza klubem rzadko się to przytrafiało, żeby gdzieś wyjść razem na miasto, coś zjeść.
Też chyba nie mieli przez to aż takiej chęci nauki polskiego, pozostawali w swojej bezpiecznej strefie?
Różnie. “Badi” bardzo fajnie złapał język co można zauważyć, Carles Martinez też super dogadywał się po polsku, jedynie Ruben nie uczył się języka, był leniwy. Ale to fakt, teraz jak są ci Czesi, Słowacy, to lepiej się rozumiemy. Czuć chemię, że faktycznie istnieje drużyna.
fot. 400mm.pl
To, że praktycznie bez znajomości języka idzie się dogadać, też chyba dużo daje?
Pewnie, wystarczy spojrzeć na przykład Artursa Karasausksa, który był u nas, ale za nic nie umiał ani słowa powiedzieć po polsku, angielskiego znał troszkę i nie przebił się, bo brak komunikacji uniemożliwił mu wejście do drużyny. No a wiadomo, z chłopakami ze Słowacji, z Czech, to nawet jak się nie nauczą polskiego, idzie się dogadać. Trener zresztą też, jest tu już ponad rok, po polsku coś powie, ale do nas cały czas po czesku mówi i nie mamy z tym problemu.
Nie było szyderki jak wjechał z tym czeskim? Wiadomo, z którym znanym trenerem się to musiało od razu kojarzyć.
Trochę śmiechów na początku było, szczególnie jak był zdenerwowany. Kiedy mówił to wiadomo, każdy powaga, kamienna twarz, ale później między sobą to była kupa śmiechu. Teraz już jak jest dłużej, to ten język spowszedniał, też relacja się ociepliła. Kiedyś sprawiał wrażenie zaborczego, twarda ręka, te sprawy. Ale teraz z chłopakami, których dłużej zna, relacja jest dużo lepsza, nawet żarty pojawiają się na treningach.
Pozwala już na jakieś piwko czy dalej nie ma szans?
Nie, nie ma szans, to zostało tak jak było (śmiech).
Pamiętam taki mecz z Termalicą, wygraliście 5:3, a trener wściekał się co najmniej jakbyście dostali 3:5.
Generalnie na odprawach po meczu mamy tak, że jak jest coś dobrze zrobione, to raczej nie jest pokazywane, ewentualnie jak coś mu się bardzo spodoba, no to wtedy tak. Ale generalnie te słabsze rzeczy oglądamy, na przykład jak w piętnastej minucie nie poszliśmy dobrze do pressingu, albo tylko jeden z nas wyskoczył.
Można było zauważyć na początku tej rundy, że ten pressing już nie był tak intensywny, wyglądaliście trochę na takich zajechanych, stłamszonych. O ile jesienią tak było w pierwszych dwóch meczach, a później już weszliście na te swoje wysokie obroty, o tyle tutaj rozkręcało się to bardzo długo.
Tak bym tego nie nazwał, trochę inaczej przepracowaliśmy te dwa okresy przygotowawcze. Wtedy w lecie mocno harowaliśmy, dlatego w pierwszych dwóch meczach ten brak świeżości, dynamiki dawał się we znaki, ale później puściło. Teraz była odwrotna sytuacja. W Kamieniu obóz był cięższy, ale potem w Hiszpanii mniej trenowaliśmy, skupialiśmy się bardziej na sparingach i to się negatywnie odbiło, takie jest moje zdanie. Potem dopiero przyszła przerwa na kadrę, trener nam troszkę dokręcił śrubkę i to pomogło. Teraz już czujemy się świetnie.
Jest porównanie do jesieni, gdzie wielu piłkarzy mówiło wprost, że osiągnęli życiową formę fizyczną?
No właśnie mnie te osiem spotkań, gdy była nasza najlepsza passa, ominęło, dlatego ciężko mi to porównać. Ale czuć było wtedy, że jak drużyna jest dobrze przygotowana, to automatyzm sam przychodzi. Że każdy jest w stanie na sto procent wykonywać polecenia trenera, nie zastanawiasz się czy masz siły, tylko robisz to naturalnie. Teraz też wreszcie można to zauważyć.
Czyli co, jedziecie na Legię pewni swego, po wygraną?
Trochę robi się wokoło taką otoczkę jakby to był “mecz sezonu”, ale ja jestem odnośnie niego mega spokojny. To Legia musi. My możemy zrobić coś wielkiego i tak jak do tej pory osiągnęliśmy bardzo dużo, tak nie możemy się zadręczać myślą: a co, jak się nie uda? Ambicja na pewno jest, apetyt na to mistrzostwo również, ale nie możemy się bać, że przyjedziemy tam, że będzie pełny stadion… Legia też pewnie pierwsze dziesięć-piętnaście minut mocno, agresywnie na nas ruszy. Jeśli przetrwamy, to czuję, że damy radę.
Musicie jednak czuć te oczekiwania ze strony kibiców, ostatnio jeździli trochę po Gliwicach, śpiewali, odpalali race…
Wiemy, jakie są ich nadzieje, ale my musimy podejść do tego znacznie bardziej na chłodno. Żeby przede wszystkim nie przegrać meczu w głowach.
W pucharach zagracie już niemal na pewno, ty z ławki pamiętasz ostatnią, średnio udaną przygodę z Karabachem. Wtedy wyjazd bardzo dużo was kosztował, w lidze ciężko było się po nim pozbierać.
Wiadomo, przygotowujesz się do tego inaczej. Nie na start ligi, a na start Ligi Europy. Odbiło się to nam czkawką, bo ten początek sezonu był nie za dobry, cały sezon nie był super, zwolniono trenera Brosza i do końca walczyliśmy o utrzymanie. Tak się mówi, nie? Że są puchary, to potem drużyna zawsze walczy o utrzymanie.
Najlepszym przykładem takiej sinusoidy jest chyba Ruch Chorzów.
Dokładnie. To będzie dla nas też wyzwanie, żeby znowu nie było śmiania się z polskich drużyn, że wiadomo, słynny eurowpierdol. Najpierw mamy jeszcze coś do zrobienia w tym sezonie, będzie potem też czas żeby cieszyć się z tego co osiągnęliśmy. To jest wielki wynik dla nas, dla całych Gliwic.
W razie ewentualnego mistrzostwa fani będą też chyba mogli wreszcie kibicom Górnika pokazać, że również kibicują drużynie mistrza Polski, ze swoimi historycznymi sukcesami?
Gdzieś czytałem, że jakby Piast był mistrzem, a Górnik spadł, to by dla nich było w ogóle super – najlepszy sezon jaki mogli sobie wymarzyć (śmiech).
Jak oglądaliście mecz Legii w finale Pucharu Polski to trzymaliście kciuki za dogrywkę, żeby się jak najbardziej przed meczem z wami namęczyli?
Szczerze mówiąc, nie oglądałem tego spotkania. Mieliśmy dwa dni wolnego, pojechałem wtedy do Warszawy. Ale to co przykuło moją uwagę, to że od rana miasto żyło tym meczem. Na mieście było widać masę kibiców ubranych w barwy Legii, po meczu to samo. Nie oglądałem osobiście, słyszałem tylko, że Legia słabo grała, że średnio wyglądali fizycznie, że była bez jakiegoś pomysłu. Ale to nie nasz problem, my jedziemy do Warszawy zrobić swoje, wygrać kolejny mecz. Co będzie to będzie.
Gdy przychodziłeś do Gliwic z Nowego Sącza, ciężko było się tutaj zaaklimatyzować? Czytałem w wywiadach z tobą, że przez te pierwsze miesiące byłeś bliski depresji.
Początek był bardzo ciężki. Może nie pierwsze tygodnie, bo wtedy dużo pomagał mi Damian Zbozień, jeździłem często do niego do domu. Ale wiadomo jak jest, przychodzi młody chłopak do klubu Ekstraklasy, bez większych szans na granie, niby trenerzy mówią “tak, tak, będziesz brany pod uwagę” a nie do końca tak jest. Bardzo chciałem grać, miałem super sezon w Sandecji, chciałem to pociągnąć dalej, ale pojawiła się oferta przyjścia tutaj, szybko też dostałem szansę debiutu w derbach z Górnikiem.
Pewnie nie wspominasz go najlepiej?
Przegraliśmy 1:0, no więc co? Trzeba coś zmienić. Padło na mnie, kilka meczów jeździłem jeszcze na ławkę, później już nawet z niej zostałem odstawiony, mimo że starsi koledzy podchodzili do mnie, mówili że super wyglądam, że trener tego nie widzi, ale żebym się nie załamywał. No to okej, zaciskam zęby, trenuję, ale w końcu przyszedł ten moment, gdzie wreszcie chcę grać. Ta ławka, te trybuny, te rezerwy, jak to wszystko się przedłużało, to przyszła taka załamka. Jeszcze wtedy mieszkałem w hotelu, nie znałem miasta, przychodziłem po treningu do pokoju i tam tylko laptop, telewizor, biurko… Pokój może jak stąd do drzwi, parę metrów ledwie, to było całe moje życie. Raz na jakiś czas może jakieś sporadyczne wyjście do Forum (galeria handlowa w centrum Gliwic, przyp. red.) na jakąś kawkę, niewiele poza tym. To był ciężki okres w moim życiu, bo nie grałem. Bardzo chciałem, a nie mogłem się przebić. Potem trener mnie wyciągnął z szafy, miałem zastąpić Damiana Zbozienia na prawej stronie obrony. Później była lewa, zacząłem się coraz pewniej poruszać w zespole, dogadywać z chłopakami. No i jestem już tu ponad trzy lata, czuję się jak w domu.
Wspominałeś kiedyś w jednym z wywiadów, że w tych trudnych chwilach tęsknota za dziewczyną też mocno dawała ci w kość. Gdy dołączyła tu do ciebie, to był taki moment przełomowy?
Ona wtedy studiowała, nie miałem zamiaru jej zmuszać żeby wszystko rzucała, chciałem żebyśmy oboje byli zadowoleni, nie na zasadzie: “chodź, będę zarabiać pieniądze i cię utrzymywał”. Moja dziewczyna jest bardzo normalna, naturalna, też chce się realizować, mamy zresztą taką relację, że nie robimy rzeczy takich jak stereotypowi piłkarze: zakupy, drogie ciuchy. Jesteśmy po prostu normalną parą, super się ze sobą czujemy, cieszymy się życiem.
Ale najbardziej przełomowy moment to ten, gdy trener mnie wyciągnął z szafy. Pamiętam jak kiedyś podszedł do mnie, powiedział: “widzę, że fajnie pracujesz”. W sumie to się zdziwiłem, że mówi do mnie, że zna mnie. Kurczę, to już było coś. Przekonywał: “dostaniesz szansę na Koronie”, wtedy zagrałem piętnaście minut, fajnie wyglądałem i jakoś potem poszło. Zostałem w osiemnastce, to już był sukces. Potem zaczął się nowy sezon, grałem trochę na prawej stronie, trochę na lewej. Kiedyś na takich zawodników się mówiło zapchajdziura, a teraz mówią, że jak ktoś gra na wielu pozycjach, to musi być bardzo inteligentny i dobry piłkarsko. Może to o mnie (śmiech). Tylko że z jednej strony fajnie, że możesz grać na każdej pozycji, ale z drugiej – chciałbyś się pokazać dobrze na jednej, pod jakiś transfer, żeby iść gdzieś wyżej, a jesteś raz tu, raz tam i nie do końca wiadomo, gdzie tak naprawdę mógłbyś pasować.
Agent słyszy “szukamy prawego pomocnika” i nie wie, czy polecać czy nie?
No właśnie, bo tu raz grał z przodu, jeszcze na obronie też parę meczów, to nie. Śmieję się, ale chciałbym w końcu mieć tę swoją jedną pozycję.
Z tą obroną sam mówiłeś, że miałeś dużo problemów, że – tu cytat – “znacznie bardziej wolałeś mijać rywali zwodem niż bronić się przed byciem miniętym”. Dopiero trener Latal miał powiedzieć ci: “nie będziesz bronił, nie będziesz grał”.
Przyszedł taki moment, to prawda. Za trenera Angela grałem regularnie, przyszedł trener Latal, wstawił z Koroną Tomka Podgórskiego, jak wszedłem to jeszcze straciliśmy gola na 1:2, Leandro dał z prawej nogi w okno i trener po meczu miał spore pretensje do mnie, że byłem za daleko od obrońcy, że nie pressowałem tak jak on chciał. Wtedy usłyszałem, że jak chcę grać, to mam lepiej bronić. Parę meczów później nie zagrałem w pierwszym składzie, aż wystawił mnie na podwieszonym, pod Kamilem Wilczkiem. Dałem wtedy dwie asysty. Z głowy bo z głowy, ale asysty.
Pamiętam, w tym szalonym meczu z Podbeskidziem, gdzie nic się nie działo przez 85 minut, a nagle wpadają trzy wasze bramki.
Dokładnie. Wtedy dopiero powiedział: “to mi się podobało, to było dobre, będziesz grał”. Walczyłem jako ten cofnięty napastnik, pasowałem do Kamila Wilczka, on zgrywał głową do mnie, mogłem rozdzielać te piłki. Do momentu utrzymania walczyłem tylko o to, żeby grać, ale od nowego sezonu uznałem, że trzeba wreszcie ustabilizować pozycję, że chcę grać na prawej stronie. No i trener ustawiał mnie jako takiego prawego cofniętego napastnika. W fazie defensywnej byłem pomocnikiem, ale w ofensywie miałem bardziej stać i czekać aż mi ktoś poda. Wiadomo jak gra napastnik – dwa kontakty z piłką i idzie na dobitkę czy na wrzutkę z boku. Mi to nie odpowiadało, irytowałem się trochę. To myślenie się u mnie teraz zmieniło, chyba moja pozycja się stabilizuje, chociaż z trenerem to nigdy nic nie wiadomo (śmiech).
Jak zacząłeś grać bliżej bramki to zaczęto też cię rozliczać z tych minut bez gola, miałem takie wrażenie, że wtedy trochę na siłę próbowałeś czasami strzelać z nieprzygotowanych pozycji, byle wreszcie coś wpadło.
Był taki moment. Jeszcze w czasie, gdy walczyliśmy o utrzymanie, zbierało się tych minut trochę. Dopiero w tym sezonie z Lechem przyszło przełamanie. To był trudny czas, współpracowałem wtedy z psychologiem sportowym, dużo mi pomógł w pogodzeniu się z tym. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie powinienem się załamywać, bo nie rozlicza się mnie tylko z bramek. Wiadomo, jak coś czasem dam to super, bo to daje wartość dodaną na mojej pozycji. Ale przywiązywałem do tego zbyt wielką wagę. To mnie paraliżowało, bo zawsze miałem okazje, zauważ że mam to szczęście, że piłka mnie szuka, praktycznie co mecz mam tę jedną-dwie sytuacje. Ja też już o tym dużo myślałem, sprawdzałem ten InStat, mówiłem sobie: “ja pierdzielę, co to będzie”, ale przyszedł gol z Lechem, teraz z Jagiellonią drugi, teraz wiem że te sytuacje przyjdą.
Mówisz otwarcie o tych wizytach u psychologa sportu, że ci to pomogło, podczas gdy jeszcze niedawno traktowano to trochę jako taki swego rodzaju niepotrzebny dodatek. Na zasadzie “chodzisz do psychologa, więc coś z tobą nie tak”.
W ogóle w Polsce jest takie przekonanie, choć to się już zmienia, że jak chodzisz do psychologa, czy korzystasz z jakichś innych pomocy poza treningiem, to słyszysz: “weź, odpuść, odpocznij sobie w domu”. To nie na tym polega. Wizyta u psychologa bardzo pomaga, ja się zresztą tego nie wstydzę, choć wiem, że wielu zawodników się z tym kryje. Żeby ktoś nie pomyślał że mają problemy, że są słabi psychicznie. A to właśnie jest zupełnie na odwrót – jesteś mocny mentalnie, ale potrzebujesz porozmawiać sobie o różnych sytuacjach, jak sobie radzić z presją, jak radzić sobie z opiniami, z komentarzami, z ocenami. Ty mi powiesz, że jestem bardzo słaby, a ja…
… a ty możesz mi powiedzieć, że sam jestem fatalny.
(śmiech) Nie no, chodzi o to, że nie można się takimi rzeczami przejmować. Uważam siebie za zawodnika znającego swoją wartość, ale mimo to korzystam z tego rodzaju pomocy. Jedna godzina w tygodniu wystarcza. Na takich zajęciach możesz się dużo dowiedzieć o tym, jak źle interpretowałeś pewne rzeczy, jak dopuszczałeś złe myśli do swojej głowy, podczas gdy powinieneś się cieszyć tym, że robisz to co kochasz, a nie tym, że przyjdzie na mecz 20 tysięcy ludzi i powie ci, że jesteś słaby. Z tym trzeba żyć i sobie umieć radzić – im wyżej grasz, tym presja jest większa.
Wspominałeś wcześniej o tej swojej kontuzji odniesionej w meczu z Lechem. Zapisałem sobie, żeby niczego nie przekręcić: “zerwanie więzozrostu obojczykowo-barkowego”. A po przetłumaczeniu na polski?
Do dziś mam po tym bliznę, mogę ci pokazać. Tutaj to wyskoczyło (wskazuje na bark, przyp. red.). Na początku jak zleciałem, to nie wiedziałem w ogóle gdzie jestem. Bolała mnie strasznie twarz, bo dostałem od Gostomskiego z pięści jak wychodziłem do głowy.
Dzwonił po meczu, pytał jak zdrowie?
Nie, ale też nie mam do niego pretensji, w zasadzie jeden z zawodników tak mnie z tyłu popchnął, że poleciałem przez siebie na rękę. W ogóle nawet nie byłem skupiony na barku, tylko na tym, że w twarz dostałem. Ale zaraz ręką nieświadomie pojechałem po ziemi i wtedy poczułem, że nie jest dobrze.
Jak schodziłeś z boiska, to ten grymas był bardzo mocno widoczny, bolało od samego patrzenia.
Powiem ci, że tak też się czułem. Jak już byłem w szpitalu pytam masażysty od nas z klubu, ile takie coś się będzie goiło. A on mi, że jak to więzadła, to nawet i sześć miesięcy. No jak to usłyszałem, to normalnie łzy w oczach. Tu gram po dziewięćdziesiąt minut w każdym meczu, dobrze nam idzie, z Cracovią super zagrałem, z Legią bardzo dobry mecz, pewnie grałbym wszystko od A do Z, taką miałem pozycję u trenera wyrobioną. To był moment, gdy wychodziłem na prostą i nagle mnie ktoś znów podciął. Nie miałem nawet telefonu ze sobą, prosto z meczu, to nawet nie było jak do dziewczyny zadzwonić, tylko smsa napisałem od kogoś że coś tam mi się stało, ale że żyję i jest okej. Ale ta kontuzja dużo mnie nauczyła, zmieniła trochę pogląd na pewne sprawy, podejście do życia. Byłem w kontakcie z psychologiem, mówił że mam się przez ten czas zająć rzeczami, na które nie miałem czasu jak grałem w piłkę. Jakieś podróże, inne rzeczy które mnie cieszą poza graniem. Dużo zrozumiałem, stałem się wtedy takim naprawdę dorosłym facetem, świadomym swojej pozycji w drużynie, obranego kierunku.
Pierwsze dni były najgorsze. W niedzielę był mecz, w poniedziałek miałem zabieg, szybko załatwiony przez klub, miałem jechać na kilka dni do domu odpocząć, ale zostałem. Kilka pierwszych nocy było potwornie ciężkich, ketonal i te sprawy już nie pomagały, o spaniu nawet nie mówię, bo leżeć mogłem tylko w jednej pozycji, a ja tak nie potrafię zasnąć, no nie da rady. Po trzech-czterech dniach postanowiłem: dobra, zaczynam rehabilitację. Mówiono mi, że dwa tygodnie po operacji najlepiej odczekać, żebym się spokojnie rehabilitował te trzy-cztery miesiące, ale czułem że mogę już zaczynać.
Paliło się do grania?
Po prostu taki już jestem. Jak wiem że mogę coś zrobić, to to robię. Szukałem różnych sposobów, żeby ten bark szybciej zaleczyć, jakieś odżywki… No i wróciłem po dwóch miesiącach praktycznie. Wróciłbym nawet szybciej, ale na treningach z drużyną przyplątała się inna kontuzja, związana pośrednio z barkiem. Nie ruszałem ręką do końca, trochę jeszcze była taka blokada psychiczna i przez to przerwał mi się mięsień czworogłowy w lewej nodze. Teraz sytuacja jeszcze raz się powtórzyła, bo miałem naciągniętą dwójkę, a to wszystko miało związek z barkiem, to idzie po jakiejś takiej taśmie, nawet nie wiem jak to się nazywa, ale ma związek. Dla mnie to w ogóle była nowa sytuacja, bo zawsze byłem, jak to się mówi, takim koniem, żadnych kontuzji, zawsze gotowy do grania, do biegania. Żadnych naderwań, kompletnie nic. A w tym sezonie trzynaście spotkań straciłem na samych kontuzjach.
Teraz już wszystko w jak najlepszym porządku?
Odpukać, tak.
Sama rehabilitacja, ten czas bez piłki musiał być uciążliwy?
Każdy mój dzień wyglądał praktycznie tak samo. Poniedziałek, piątek na fizjoterapię, rehabilitację miałem po trzy-cztery godziny, dziewczyna bardzo mnie wspierała, chociaż czasem pytała: “co ty tam robisz tyle czasu?”
A był rehabilitant czy rehabilitantka? Jak rehabilitantka, to można by było ją zrozumieć.
Nie no, rehabilitant (śmiech). Super facet.
Przy takiej kontuzji, uniemożliwiającej normalne treningi, ciężko jest utrzymać sylwetkę? Już nawet nie mówię o samej formie, bo to wiadomo.
Jedyne, co mogłem robić, to rower. Pływanie? Odpada. Bieganie? Odpada. Ćwiczenia na siłowni? No też nie, bo na jedną rękę to nie było sensu. Przez dwa tygodnie miałem temblak, tą prawą ręką nie mogłem w ogóle ruszać. Jak go zdjąłem, to lewa ręka a prawa, to nie było porównania. Wtedy się wziąłem ostro za siebie, nadrobiłem to trochę, ale jeszcze widzę tę różnicę. Prawa jeszcze ciągle mniej pewna, czasami coś chrupnie, czuję przy prostych ćwiczeniach, że więcej siły jednak jest jednak w tej lewej.
Wiem o czym mówisz. Jak po paru tygodniach wyjmowałem nogę z gipsu, to jest przepaść w tej “mocy”.
Bo wiadomo, jedna nie jest w ogóle używana. Później jak już doszły ćwiczenia na siłowni, szybko wróciłem do pełnej dyspozycji. Super było to, że trener mówił wprost, że mnie potrzebuje. Ja też nie potrafiłem wysiedzieć w domu bez tej otoczki, co chwilę byłem w klubie, przyjeżdżałem do chłopaków na treningi, przebywałem z nimi, chciałem się cieszyć że wygrywamy, że robimy takie wyniki.
Siedzenie na trybunach i przyglądanie się z boku musiało być dla ciebie trudne?
Nawet nie wiesz jak. Pamiętam jak po tej kontuzji graliśmy z Górnikiem Łęczna i chłopaki wyszli w koszulkach dla mnie. Normalnie miałem już łzy w oczach, jeszcze kibice na koniec zaśpiewali dla mnie, najlepszy kolega Radek strzelił bramkę, Osi strzelił bramkę, no spełnienie marzeń. I milion pytań od kibiców, kiedy będę z powrotem, jak zdrowie, to było naprawdę miłe. Zdarzyła się też taka niezwykle sympatyczna sytuacja, kiedy nie mogłem jeszcze prowadzić samochodu i czekałem na kierownika, który miał ze mną pojechać na rehabilitację. Kierowca autobusu podjechał, zatrzymał się poza przystankiem, otworzył szybę i spytał jak się czuję. To zainteresowanie ludzi, to mnie budowało.
A trener Latal jak do tego podszedł?
Pamiętam, że po feralnym meczu z Lechem podszedł, przytulił mnie, a ja zacząłem płakać, bo to był dla mnie mocno emocjonalny moment. Mówił, żebym się nie przejmował, że też miał taką kontuzję, pokazał mi bardzo podobną bliznę. Przekonywał, że na pewno wrócę silniejszy, że sobie poradzę. Po miesiącu dał mi kolejnego kopa, mówiąc że na mnie liczy, że czeka na mój powrót. Jego wiara pomagała w rehabilitacji, motywowała mnie żebym był jak najszybciej gotowy.
Wróciłeś zaskakująco szybko, bo przewidywano, że runda jest dla ciebie skończona.
Jeszcze nie miałem zgody żadnego lekarza, żebym uczestniczył w treningach, ale trener sam chciał, żebym już zagrał w meczu. Był pewny, że będzie dobrze, spytał mnie przed Zagłębiem, czy jestem gotowy. No i zagrałem w pierwszym składzie, gdzie pewnie niektórzy zawodnicy by się z takim urazem długo pieprzyli, albo trener by na nich nie stawiał. Szczególnie że drużynie szło tak dobrze, a trener mimo to wystawił mnie.
Ten pierwszy mecz może nie był najlepszy, ale w drugim już dałem asystę i wtedy przyszło to 5:3 z Termaliką. To mi trochę podcięło skrzydła, bo trener Latal powiedział, że chce zmienić coś, że zagrałem dobrze, ale tym razem zacznę na ławce. Niby zrozumienie, ale wiadomo jak jest – zagrałem dobrze, to chcę dalej grać, cały mecz. Już potem do końca rundy przez to gorsze przygotowanie fizyczne, tę przerwę, grałem końcówki.
Czyli wychodzi na to, że trener Latal obok tego surowego oblicza ma też to w mediach nie ujawniane, bardziej opiekuńcze.
Jak trzeba, to można z nim szczerze porozmawiać dosłownie o wszystkim, nie ma żadnego problemu.
Obrażasz się gdy czytasz czy słyszysz krytykę w swoim kierunku? My po meczu z Termaliką na początku sezonu napisaliśmy, że “od jakiegoś czasu nie różnisz się niczym od typowego żużlu hurtem zwożonego latem na testy.”
Ty to pisałeś? (śmiech) Nie, szczególnie że wiem, że nie zagrałem tam za dobrze, miałem bodaj tylko 16 kontaktów z piłką. Ale też przyzwyczaiłem się, że dostaję od was niskie noty. Standardowo – wszyscy na pięć, Szeli trzy. Albo wszyscy siódemki, to ja czwóreczka. Nie mam problemu z tym.
Wywieszacie sobie potem takie różne szydery gdzieś w szatni, dla motywacji?
Zazwyczaj jak z kimś jadą, to się pokazuje. “Osi” też często pyta: “dostałem znowu od Weszło minusa meczu?” I od razu wiadomo, kto jest na tapecie, a kto nie. Kiedyś się przejmowałem, myślę sobie: “o, zagrałem super spotkanie”, wchodzę na Weszło – najniższa nota. Zostawało to w głowie, ale teraz widzę, że gdzieś dostaję dwójkę, a znowu gdzie indziej siódemkę.
Kiedyś kolega mi powiedział, że jak Steven Gerrard zagrał pierwszy mecz w Liverpoolu, to wykupił wszystkie gazety, które wystawiały oceny. Ojciec mu powiedział, żeby tego nie robił, bo teraz dostaje wysokie noty, ale jak dostanie gorsze, to się załamie. Młodzi zawodnicy jak wchodzą do zespołu też tak często mają, że wręcz szukają tych pochwał gdy zagrają jedno dobre spotkanie. Ego idzie do góry i często jest tak, że przychodzi zjazd.
No i od razu jest jazda.
I taki młody chłopak może tego nie wytrzymać. To siedzi z tyłu głowy, nawet jak ktoś mówi, że jest inaczej. Wiem to po sobie – jak zaliczałem dobre mecze, strzelałem bramki, to wszyscy liczyli że pójdę do góry, a potem przychodził gorszy mecz, dwa i czytanie krytycznych komentarzy nie pomagało, ten dołek był większy. Uporałem się z tym na dobre, jak zacząłem współpracować z psychologiem, czytać więcej książek.
Wspominasz o tym meczu po kontuzji, gdy kibice skandowali twoje nazwisko. To nie był pierwszy raz. Odkopałem skrót meczu Sandecji, w którym zaraz po wejściu na boisko fani wołali “Bartek Szeliga”, a ty strzeliłeś piękną bramkę. Miałem drążyć czy ją pamiętasz, ale widziałem, że w każdym wywiadzie po przyjściu tutaj byłeś o nią pytany.
Bramka Szeligi od 4:43
Dobrze się przygotowałeś! No tak, to był mecz przeciwko Piastowi, potem jeszcze dołożyłem po dobitce drugiego gola. To było takie przełomowe spotkanie którego mi trochę brakowało, mój debiutancki gol w pierwszej lidze. Nie miałem wtedy jeszcze pełnego zaufania trenera. To znaczy – może problem leżał po mojej stronie, ale widziałem że zawodnicy często się tłumaczą, że trener ich w składzie nie widział, to też tak powiem (śmiech). Fajną bramkę strzeliłem wtedy, zresztą Kubie Szmatule, więc teraz mogę się pośmiać z niego, że wyciągał mój strzał z siatki. Wiele pytań było, to prawda, szczególnie czy to właśnie po tym golu Piast mnie zauważył.
Kontakt był już wtedy czy dużo później?
Sporo czasu minęło, w międzyczasie były też testy w Zawiszy. Tam mnie chcieli, ale kluby się nie dogadały co do kwoty i sprawa się rozeszła. Ale może dobrze się stało, bo wróciłem do Nowego Sącza, dostałem szansę od trenera Araszkiewicza, zaczął się pierwszy skład, grałem regularnie, runda się skończyła, pojawiła się oferta stąd… No i jestem.
Chyba nie żałujesz, że jednak nie Zawisza, tylko Piast. Choćby ze względu na to, jak to wygląda z kibicami, z którymi w Bydgoszczy nie jest za ciekawie. W Gliwicach zdarza się jakieś zaczepianie po zdjęcia czy autografy?
Nie, widziałem ostatnio, że choćby w Warszawie bardziej się tym żyje. W Gliwicach czasem się to zdarzy, ale z reguły można przejść się gdzieś i nie zostać zauważonym.
O tę uwagę kibiców walczycie różnymi akcjami marketingowymi. Sami rzucacie pomysły czy raczej to klubowy marketing prężnie działa? Mnie podobała się choćby ta z koszulką Gerarda Badii.
Raczej marketing, chociaż to chyba sam “Badi” zaproponował albo ktoś mu pokazał to zdjęcie i poszła taka inicjatywa. Klub stara się właśnie w taki sposób przyciągać ludzi na stadion, bo robimy dobry wynik, a na mecz przychodzi często nie za wielu kibiców. Dopiero ostatnio było prawie full. Ale to i tak się zmienia na lepsze względem tego, co było jak tu trafiałem. Teraz już ludzie bardziej mnie rozpoznają, sąsiedzi wiedzą, że gram w klubie, nawet jak zamawiałem coś ostatnio z restauracji to na torebce miałem napisane “całe życie Piast Gliwice”. Sympatyczna sprawa.
Kręcicie czasem beczkę z tych akcji? Ostatnio Kornel Osyra dobrze sobie radził jako pogodynka.
Pojawiło się, że teraz “nie Jarek Kret tylko Kornel Osyra”. Poszło mu nieźle, ma przyjemny luz, więc się nadał. Fajnie pokazać się poza boiskiem, ale wiadomo – to musi mieć jakieś granice. Nie żeby ktoś zaglądał do koszyka w sklepie, bo to już mocno je przekracza.
Na mieście trzeba na siebie uważać, piłkarze nawet takiej klasy jak Ljuboja wylatywali za to z klubu.
Ja w sumie jak wychodzę na miasto, to nie żeby chodzić po klubach, bo wiadomo – jak jest wynik, to wszystko pięknie, ładnie, a potem przychodzi porażka, dwie i już przestaje być tak kolorowo, już nie każdemu się to podoba. Generalnie staram się dość aktywnie spędzać czas, nie ma sensu się zamykać tylko na piłkę. Trenujesz, grasz, a w domu idziesz odpocząć i tak się to kręci. Kiedyś inaczej do tego podchodziłem – po treningu tylko regeneracja, nie mogę nic więcej robić, żadne zakupy z dziewczyną, bo potem będą mnie nogi boleć. Miałem z tym problem, bo przecież stajesz się lepszym zawodnikiem poza treningiem, musisz szukać innych rozwiązań. Dzisiaj mam na przykład lekki trening indywidualny, robię to dla siebie, dla swojego ciała, ale też dla głowy, żeby ją trochę odciążyć. Nie można tylko grać w piłkę i na pleju.
Podobno niedawno jeszcze nikt nie miał do ciebie w FIFIE startu?
Myślę że dalej tak jest (śmiech). Mało u nas takich gejmerów w sumie.
To co oprócz tej FIFY?
Staram się dużo czytać, kolega z Sandecji, Paweł Leśniak wydał swoje książki fantasy, wciągnąłem się w to, ale też czytam sporo o psychologii sportu. “Obsesja doskonałości” Dawida Piątkowskiego nauczyła mnie, że właśnie wychodząc ze swojej strefy komfortu osiąga się największy sukces. To nie tak, że trening, a potem wypijam piwko, odpalam cygaro i fajrant.
Radek Murawski chwalił cię też kiedyś za szerokie horyzonty, jakieś korepetycje z angielskiego, hiszpańskiego też się podobno uczyliście…
Widzisz, zagram na każdej pozycji, tu książki, tu języki – człowiek-orkiestra (śmiech). Coś tam mu pomagałem przed maturą, jakieś słówka, rozmówki, dogadać się dogadam. Improwizacja trochę, wiesz jak jest. Ale po hiszpańsku to on więcej umie, chcieliśmy coś tam podłapać jak było w szatni kilku Hiszpanów, zaimponować trenerowi, zresztą to fajny język jest.
Podobno w szatni odpowiadasz za muzykę. Jakieś hity przed Legią?
Jakieś takie aktualne, to co w radiu się przewija. Słucham też głosu szatni, Martin Nespor potrzebuje nabuzowania przed meczem, to zawsze chce AC/DC, “Badi” czy Hebert wolą takie bardziej luźne, hiszpańskie rytmy – są. Trzeba się otwierać na takie rzeczy. Ale muszę zaktualizować playlistę, dobrze że przypominasz. Dawno nie było nic nowego i często się powtarzała.
A dla chłopaków z Czech leci czasem jakaś Mlynkova? Vondrackova?
A wiesz, że ktoś czasem z YouTube puszcza (śmiech). No i wiadomo, Zenon Martyniuk, “Oczy zielone”, to musi być.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. 400mm.pl