Reklama

Prymus przed ważnym egzaminem. Jak Guardiolę zapamięta Monachium?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 maja 2016, 12:09 • 4 min czytania 0 komentarzy

Skoro maj, to matury – pobawmy się więc chwilę szkolną nomenklaturą. Guardiola jest prymusem, tak odbiera go wielu kibiców, dziennikarzy, szeroko pojętych ekspertów, którzy widzą w nim jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego trenera w historii Barcelony. Ale im dalej sunąć palcem po mapie w prawo, oddalając się od stolicy Katalonii, tam Pep budzi coraz mniejszy entuzjazm – Bayernowi póki co nie dał Ligi Mistrzów, a to było jego celem nadrzędnym. Dziś przechodzi kluczowy egzamin, jeśli tu zawiedzie, już na pewno opuści Monachium z przyzwoitą średnią, ale bez czerwonego paska.

Prymus przed ważnym egzaminem. Jak Guardiolę zapamięta Monachium?

Uporządkujmy fakty – Guardiola jest świetnym szkoleniowcem. Czasami zarzuca mu się, że w Barcelonie wystarczyło tylko lekko poprzestawiać klocki, co jest wierutną bzdurą i każdy, kto ją powtarza, nie ma pojęcia, o czym mówi. Pep nie przestawiał klocków, ale większość wyrzucił, zastępując je innymi, w swoim – jak czas pokazał – słusznym uznaniu. Pożegnał Ronaldinho, Deco, Eto’o i innych. Zresztą, nie ma co szafować nazwiskami, bo wystarczy tylko przypomnieć dwa: Busquets i Pique. Z pierwszego zrobił najlepszego defensywnego pomocnika na świecie, drugiego wyciągnął za drobne z Manchesteru i wypuścił w finale przeciwko nim, gdzie linia obrony nie dała się zaskoczyć ani razu.

Lubią więc niektórzy deprecjonować jego osiągnięcia, podobnie jest z tym, co zrobił z zespołem w Bundeslidze – którą z takim składem wygrałby podobno miś Yogi. Wiadomo, że Guardiola ma najlepsze narzędzia i generalnie ligę dominować mu po prostu wypada, ale styl w jakim tego dokonuje, spychany jest w cień. Przecież jego poprzednicy, Jupp Heynckes i Louis van Gaal potrafili oddać pierwsze miejsce Borussii, a Holender nawet wylądował na najniższym stopniu podium. Tymczasem, w debiutanckim sezonie Pep ligę wziął w marcu, rok później zrobił to mniej spektakularnie, ale pewnie, teraz zresztą będzie tak samo.

O co chodzi – gdy Heynckes sięgał po potrójną koronę, kibice Bayernu stali się na tyle syci i rozpieszczeni, że teraz panowanie w kraju im nigdy nie wystarczy. Guardiola padł ofiarą też własnej renomy, bo do Monachium zawitało złote dziecko trenerki, prymus zaprogramowany tylko na sukces. Zresztą, trener też chce być tak postrzegany, w ciągu sześciu miesięcy nauczył się niemieckiego, byle tylko pokazać się z jak najlepszej strony w czasie powitalnej konferencji.

Przychodził przecież z Barcelony, gdzie mimo słabego pożegnalnego sezonu, wciąż jest kochany. Tutaj środowisko jest trudniejsze, bardziej sceptyczne. – Skończy się tak, że będziemy nie do oglądania, zupełnie jak Barcelona. Piłkarze będą podawać do tyłu nawet z linii bramkowej – mówił w swoim czasie Beckenbauer. – Moja wizja futbolu jest zupełnie inna. Jeżeli jest szansa na oddanie strzału z dystansu, to ją wykorzystuję. To jest najefektywniejsza gra – dodawał.

Reklama

Bo w Monachium wszyscy czekają na Ligę Mistrzów, a z nią Guardiola ma wyraźne problemy – przy osiągnięciach Heynckesa mizernieje, przecież Niemiec finał odwiedzał dwa razy z rzędu. Można jeszcze zrozumieć, gdyby Pep odpadał z elity po wyrównanych bojach, gdzie o porażce zadecydowała jedna bramka, rzuty karne, nieodgwizdany spalony – ale nie, jeśli jego drużyna z niej wylatuje, to wyrzucana jest z lokalu na kopach.

13/14 – 0:5 w dwumeczu z Realem Madryt, w tym pamiętna porażka 0:4 u siebie. Królewskim wpadało wtedy wszystko, Ronaldo strzelił nawet z wolnego pod podskakującym murem

14/15 – 3:5 w rywalizacji z Barceloną, ale tutaj wynik przekłamany jest o tyle, że Blaugrana rozliczyła Guardiolę już na pierwszym etapie rywalizacji. 3:0 u siebie, nie ma co zbierać, rewanż to wycieczka krajoznawcza.

Jeśli Pep odpadał, to nie po kryjomu, tylko tak, że wszyscy widzieli. Jego największą zmorą są półfinały, popatrzcie tylko na tę statystykę: w siedmiu pierwszych meczach tej rundy, tylko raz udało mu się wygrać – z Realem, i raz z remisować – z Chelsea. Pozostałe spotkania w trąbę. Jedni powiedzą, że to sukces dochodzić regularnie tak daleko, drudzy: to nie przypadek, na pewnym etapie Guardiola nie daje rady. Jeszcze w Barcelonie, najczęściej miało to związek ze szczęściem, przykładem niech będą mecze z Chelsea. Raz uratował mu skórę Iniesta (niektórzy dodadzą, że sędzia), ale później, gdy od The Blues jego zespół był zdecydowanie lepszy, nic nie chciało wpaść, zawiódł go Messi, a wyrok wykonał Torres.

Od dwóch sezonów porażki nie podlegają dyskusji, Guardiola jest po prostu gorszy od rywala.

Reklama

Kibiców może też irytować co innego, nie czują, że tymi wynikami Pep się specjalnie martwi. Pracę gdzie indziej ma już przecież klepniętą, nie pomagają też takie wypowiedzi: – Jeśli nie zdobędziemy Ligi Mistrzów, moja praca będzie być może nie w pełni kompletna, ale ja z jej efektów będę zadowolony i zaakceptuje uzyskane wyniki.

Być może dla zwykłych śmiertelników to zbyt inteligentna zasłona dymna, ale jedno jest pewne – spotkanie z Atletico dla oceny Guardioli jest kluczowe, jeśli przegra, pobyt w Bayernie zostanie oceniony najwyżej solidnie. Dał klubowi kilka trofeów, ale w Europie wpędził go w marazm, nie potrafił przeskoczyć poprzeczki, którą poprzednik omijał dość swobodnie. Oczekiwania są proste, dziś Bayern ma wygrać w Monachium, 28 maja w Mediolanie. Prymus stoi dziś przed sporym wyzwaniem – musi zdać dzisiejszy test, by dopuszczono go do jeszcze ważniejszego.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...