Kiedy kilka lat temu powstawała na warszawskiej Białołęce, wielu traktowało ją z przymrużeniem oka. Może i tworzona była pod banderą FC Barcelony, ale wtedy nikt jeszcze nie przypuszczał, że rozmach i skala z jaką zostanie zbudowana, będą aż tak spektakularne. Dziś to dysponująca niezwykle silnymi rocznikami akademia, która korzysta z katalońskiej myśli szkoleniowej. Jak się jednak okazuje – Escola Varsovia nie wszystkim jest na rękę. Milowe kroki stawiane przez szkółkę kłują w oczy przede wszystkim dzierżawcę terenów, na których trenuje młodzież. Polfa Tarchomin od ponad pół roku robi wszystko, by zabrać dzieciakom przestrzeń do treningu. Miejsce, gdzie powstały jedne z najnowocześniejszych obiektów w kraju, a z którego zdolni adepci wybijają się do reprezentacji kraju w swoich rocznikach, firma znów chce zrównać z ziemią. Nie wiadomo tylko – dlaczego?
To, co od razu rzuciło się w oczy, gdy z boku przyglądaliśmy się treningowi jednej z grup młodzieżowych Escoli, to profesjonalizm żywcem wyjęty z Zachodu. Takie typowo niemieckie ordnung muss sein. W jednym sektorze trening bramkarski odbywają młodzi golkiperzy, w innym trener pokazuje jakim pressingiem trzeba zagrać by zneutralizować atuty najbliższego rywala, w tym przypadku Polonii, a już w kolejnym przygotowywane są ćwiczenia strzeleckie. Wszystko precyzyjnie wyliczone i ustawione. Nikt nikomu nie wchodzi w drogę, każdy wie, co ma robić.
A jeszcze nie tak dawno wszystko wyglądało inaczej. Stary, do cna zniszczony budynek, w środku kompletny syf i grzyb porastający ściany. Dookoła łąka – trochę chwastów, rozgrzebany piach, porozrzucane kamienie. Teren, który został objęty w dzierżawę przez Escolę, wcześniej był zwykłym polem porośniętym roślinami, który otaczały kilka chwiejących się baraków. Z zewnątrz wyglądał fatalnie, a gdy spojrzeć od środka – jeszcze gorzej. Obszar, który w dokumentach zdefiniowany jest jako przeznaczony do sportu i rekreacji, wówczas przypominał bardziej miejsce, gdzie można wypasać krowy, a nie pograć w piłkę, czy chociażby się przebiec. Nie podlega wątpliwości, że jakakolwiek aktywność fizyczna na klepisku przy ulicy Fleminga, mogła się ograniczać do pielenia.
Teren, na którym dziś trenuje młodzież, wyglądał wówczas tak:
Budowa rozpoczęła się więc praktycznie od zera. Gwoli ścisłości – Escola Varsovia to w projekt w pełni autorski i co za tym idzie – tworzony w oparciu tylko o fundusze własne lub fundusze, które w ramach wymiany barterowej udało się pozyskać od pomniejszych sponsorów. Nie pomogło miasto, nie pomogły żadne inne ośrodki. Aktualnie cały obiekt wyceniany jest na około pięć milionów złotych.
Po czasie wycieńczającej harówy i załatwiania spraw papierkowych, na Białołęce powstał ośrodek, jakiego nie powstydziliby się w żadnym zakątku Europy, a o jakim marzy wiele szkółek trenujących w tym kraju. Dziś cały kompleks imponuje rozmachem i precyzją. Niewielki budynek klubowy pomalowany jest w ten sposób, że młodzi piłkarze – na tyle, na ile można – czują w nim katalońskiego ducha.
Adepci szlifujący umiejętności w Escoli, co najważniejsze, wszystko mają na miejscu. Piękne, pełnowymiarowe sztuczne boisko? Jest.
Malutkie boisko z bramkami metr na metr do trenowania gry na jeden kontakt? Również. Orlik? Jak najbardziej. A do tego schludny obiekt, który oprócz szatni zawiera też małą siłownię i obiekty odnowy biologicznej. Słowem – wszystko czego dusza piłkarska zapragnie.
Escola przygotowana jest zarówno na to, by trenować latem, jak i zimą. Od kilku tygodni do użytku gotowe jest piękne, pełnowymiarowe boisko z naturalną nawierzchnią równą jak stół bilardowy. W najbliższym czasie planowane jest również stworzenie drugiego boisko obok, ale by do tego doszło, najpierw trzeba będzie usunąć pokaźny pagórek i wyrównać plac.
A zimą? Na sztuczne boisko naciąga się ogromny balon tworząc halę pneumatyczną.
Zawodnicy nie są więc rzucani po całym mieście, by – zależnie od warunków pogodowych – móc odbyć jednostkę treningową. Czy to deszcz, czy to śnieg, czy upał – wszystko mają pod nosem.
Oczywiście, nie zapomniano również o rodzicach. Gdy pociechy uganiają się za piłką, ci mogą albo obserwować je z trybun, albo siąść w lokalnej gastronomii. Posiłki, napoje, możliwość zakupienia klubowych pamiątek – do wyboru, do koloru.
A gdzie w tym wszystkim jest Barcelona? Jeśli ktokolwiek myśli, że bycie satelitą takiego klubu to same przywileje, to niestety, ale grubo się myli. Nie tyle nawet co Blaugrana opłaca funkcjonowanie takiej szkółki, co wręcz sama akademia musi na konto katalońskiego klubu przelewać rokrocznie określoną stawkę.
Oczywiście – za tymi pieniędzmi, idzie też szereg korzyści. Pomijamy już tak oczywiste rzeczy, jak możliwość wykorzystania logotypu. Kadra trenerska, która trenuje młodzież z Escoli, to po części Polacy, a po części Hiszpanie. Podczas gdy zwiedzaliśmy obiekty poznaliśmy kilku trenerów ściągniętych z Półwyspu Iberyjskiego. Są szkoleniowcy całych grup, są specjaliści od konkretnych zadań, na przykład prowadzący zajęcia tylko i wyłącznie napastników lub tylko i wyłącznie bramkarzy.
Hiszpanie nie są oczywiście większością. Generalnie to uzupełniają sztab szkoleniowy zbudowany z Polaków, zazwyczaj absolwentów Akademii Wychowania Fizycznego.
– Jako, że wszystko chcemy robić do granic możliwości profesjonalnie, rekrutujemy trenerów z AWF-u oraz generalnie wyławiamy co zdolniejszych z rynku. Nie chcemy by było tak jak w większości polskich klubów, że taki chłopak przed treningiem musi jeszcze iść na kilka godzin do pracy, by móc spiąć miesiąc finansowo. Płacimy im tyle, by mogli spokojnie żyć i skupić się tylko i wyłącznie na tym, by podnosić kwalifikacje swoje i zawodników. Pomagamy im opłacać kursy, fundujemy wyjazdy szkoleniowe, cały czas poszerzamy ich współpracę z Hiszpanami – podsumowuje założyciel, Wiesław Wilczyński.
Piękne obiekty, wykwalifikowana kadra. Jak przekłada się to na wyniki? Escola regularnie organizuje turnieje międzynarodowe, zapraszając do siebie najpoważniejsze firmy z Europy. Rozgrywki “Białe Orły” przyciągały już Panathinaikos, AS Romę czy Tottenham.
– Nieskromnie muszę przyznać, że na tle rówieśników – i to nie tylko z Łodzi, czy Wrocławia, ale też z zagranicy – radziliśmy sobie świetnie. Zajmowaliśmy i pierwsze, i drugie, i trzecie miejsca na podium, potrafiliśmy ograć Romę czy Tottenham. Bardzo fajnie wypadało to też wszystko organizacyjnie. Roma na przykład, gdy po raz drugi zaprosiliśmy ją na turniej, zadzwoniła z pytaniem czy może przysłać więcej grup młodzieżowych, bo tak jej się podobało – mówi Wilczyński.
Escola bierze również udział w rozgrywkach krajowych i mimo, że istnieje jednak relatywnie krótko, to radzi sobie wyśmienicie. Mimo, że na tapecie zazwyczaj są akademie Lecha czy Legii i to je uznaje się za polskie wzorce, to w starciach z nimi Escola wypada co najmniej dobrze. A pamiętać trzeba, że jest dopiero na początku swojej drogi.
Choć kilku zawodników ze szkółki znalazło już swoje miejsce w reprezentacji Polski, to i tak największym skarbem jest bez wątpienia Marcin Bułka, który spędził kilka tygodni na testach w FC Barcelonie.
– Marcin to nasz produkt flagowy. Wpadł w oko trenerom z Barcelony – przyjechali, obejrzeli go i zaprosili do siebie. Tam okres testowy trochę się przedłużył, bo Bułka bardzo się miejscowym spodobał. Generalnie to chłopak, który jest przykładem dla wszystkich, bo takich piłkarzy, a przede wszystkim takich ludzi, chcemy tutaj wychowywać. Skromny, twardo stąpający po ziemi, nastawiony na ciężką harówę.
***
Czego chcieć więcej? Szkółka, która za własne pieniądze buduje renomę polskiej piłce, dostarcza młodzieżowych reprezentantów kraju, promuje zawodników do zagranicznych klubów. Ponad 1000 trenujących dzieci, 54 trenerów. Cztery lata działalności i szereg sukcesów na swoim koncie. Jak się okazuje – nie wszystkim jest to na rękę.
Escola teren dzierżawi od firmy farmaceutycznej Polfa Tarchomin. Przed paroma laty została podpisana umowa, warunki współpracy zostały szczegółowo określone – wydawałoby się, że wszystko gra. Ni stąd, ni zowąd – w listopadzie – do drzwi prezesa Wilczyńskiego zapukał jednak listonosz z dokumentem wysłanym przez Polfę. Treść? Wypowiedzenie dzierżawy. Przyczyna? Naginanie warunków umowy i złe przeznaczenie wykorzystywanych terenów.
Zanim to jednak nastąpiło, to kilka miesięcy po parafowaniu umowy, Polfa wystosowała do Escoli pismo, w którym zaproponowała podpisanie przez obie strony wymyślonego przez nich aneksu. Załącznik miał jednak treść tak absurdalną, że nie dziwimy się, iż w Escoli nikt nie wziął tego na poważnie. Chodziło bowiem o to, by każdorazowo uzyskiwać od Polfy zgodę na prowadzenie działań budowlanych (nie chodzi tu o postawienie kolejnego boiska; w tym wypadku zgody wymagałoby nawet przykręcenie bramki lub pomalowanie ścian w szatni) i remontowych na obiektach. Co więcej – Polfa w każdej chwili mogłaby, zgodnie z aneksem, kontrakt wypowiedzieć. Przyznacie państwo – kuriozum.
Propozycja wylądowała więc w koszu, ale dzierżawca nie ustawał w trudach. Żeby nie być gołosłownym:
Co jest sprzecznego w budowaniu obiektów sportowo-rekreacyjnych na terenie przeznaczonym do takich właśnie prac? Trudno powiedzieć, ale i tak skala absurdu przekroczona została w tym fragmencie: “Żądamy (…) przywrócenia jej do stanu pierwotnego…”.
Nie, to nie jest żart. Polfa kilkukrotnie jeszcze upomniała się o to, by szkółkę zrównać ziemią i przywrócić do formy sprzed zawarcia umowy. Czy ktoś to sobie wyobraża? Zwijamy murawę, burzymy boiska, doprowadzamy do tego, żeby łazienki porosły grzybem, a ze sztucznych boisk znów robimy łąkę do wypasu krów.
Oczywiście Polfa szukała też innych dróg do tego, by prezesa Wilczyńskiego wykurzyć z Fleminga. Na przykład rozsyłając do pracowników Escoli takie oto pisma:
Szukano już wszelkich sposobów na to, by zerwać umowę. Powiedzieć, że w większości przypadków były to ciosy poniżej pasa, to nic nie powiedzieć. Łapano się nawet tak cynicznych form ataku, jak zarzucenie Escoli, że niewielki teren, na którym teraz stoi orlik, wcześniej wcale nie był przeznaczony do gry w piłkę nożną. Co na to adresaci ataków? Udało się odnaleźć mapy sprzed kilkunastu lat i zawodników, którzy wówczas grali w lokalnym klubie piłkarskim z Białołęki. Ci złożyli i podpisali oświadczenia zgodnie z którymi Polfa znów nie miała racji.
Wisienką na torcie i zarazem jawnym dowodem na niekompetencję, albo wręcz głupotę, jest jednak pismo z końca listopada 2015 roku:
Doceniamy efekty, cieszą nas wyniki, jesteśmy fanami – bla, bla bla… Przede wszystkim – chcemy was przegonić.
Escola jest w tej chwili torpedowana ze wszystkich stron przez swojego dzierżawcę. Regularnie wysyłane są niewiele warte pisma, Polfa unika także kontaktu i odpowiedzi na proste pytania, nawet mimo usilnych prób poznania odpowiedzi z naszej strony. Umówienie się z rzecznikiem? Dostanie odpowiedzi na maila? To graniczy z cudem. Problemem jest każda forma kontaktu, nawet tego telefonicznego, i próba podjęcia rozmowy na temat relacji z Escolą. Brakiem profesjonalizmu wieje na kilometr. Po prostu – trzeba szkółkę zaorać, ale nikt nie ma odwagi by stanąć twarzą w twarz przed dziennikarzem i odpowiedzieć na proste pytanie: dlaczego? Dzwoniliśmy, pisaliśmy, przyjeżdżaliśmy do siedziby Polfy na umówione spotkania, tylko po to, aby na koniec pocałować klamkę.
Tak naprawdę nie wiadomo komu i dlaczego nie pasuje to, jak kwitnie Escola. Bo przecież nikt nie uwierzy, że nagle pracownikom firmy farmaceutycznej zachciało się pograć w piłkę. Snuć można jedynie podejrzenia, że chrapkę na tak piękne tereny ma jakiś inny podmiot sportowy. Rozgoryczenia całą sytuację nie kryje Wiesław Wilczyński.
– Zrobiliśmy wszystko od zera. Nie wchodzimy nikomu w drogę. Wkładamy w to swoje pieniądze, a jedyne korzyści jakie czerpiemy to radość, gdy wygrywamy kolejne mecze, a zawodnicy trafiają do reprezentacji. Gdzie, jak nie w takich miejscach rodzą się piłkarze, który za kilka lat będą decydować o sile drużyny, ale już tej seniorskiej? Wszystkie obiekty, które wyremontowaliśmy i wybudowaliśmy podniosły przecież wartość tych terenów, działamy więc na korzyść skarbu państwa.
Pierwsza radykalne kroki, by opędzić się od natarczywych prób zerwania umowy zostały podjęte. Najpierw Escola wysłała kilka pism do Ministra Skarbu Państwa, lecz niewiele to dało. Teraz ze sprawą zaznajomił się Zbigniew Boniek i również ona zwrócił się, tym razem do Ministra Sportu i Turystyki, Witolda Bańki, by ten zajął stanowisko w całej sprawie.
Ze świecą szukać tak zaangażowanych w rozwój młodych talentów ludzi i obiektów, które byłyby tak komfortowe dla zawodników. Escola zresztą swoimi wynikami potwierdza tylko, że każdy dzień pracy wykonany czy to przez piłkarzy, czy prezesów, czy sztab szkoleniowy przynosi zamierzony skutek. Trudno więc w tej sytuacji być obojętnym na tak absurdalne ataki dzierżawiącego teren, który nie dość, że nie ma w tym żadnego interesu, to jeszcze ucieka się do zagrywek poniżej pasa.
MARCIN BORZĘCKI