Nieudolne zarządzanie Grzegorza Laty to temat pewnie i nawet na pracę magisterską, ale strzelamy, że można by o wpadkach byłego króla strzelców mundialu napisać choćby i sto stron, a i tak nie wyczerpałoby się tematu. Jedną z najgorszych, najbardziej śmierdzących decyzji było podpisanie dziesięcioletniego kontraktu ze SportFive.
SportFive w ramach tej umowy przejął od reprezentacji wszystko: prawa do transmisji, prawa marketingowe, prawa do Pucharu Polski… Największe kontrowersje budziła długość kontraktu: 10 lat. Dziwili się wszyscy: przecież nikt na świecie nie podpisuje tak długich umów na prawa telewizyjne – czyli na produkt, którego wartość może drastycznie skoczyć w bardzo krótkim czasie. W ramach dziesięcioletniej umowy PZPN miał dostać 100 milionów euro. Na kilometr cuchnęły też same okoliczności zawarcia porozumienia:
– PZPN wcale nie musiał się spieszyć z podpisywaniem, nie było żadnej presji czasu, obowiązywało jeszcze pięć lat poprzedniej umowy,
– Lato argumentował podpisanie kontraktu stwierdzeniem, że tak trzeba, bo na świecie panuje… kryzys,
– o tym, co się dzieje na świecie wiedział doskonale – Andrzej Placzyński (szef SportFive) i przed podpisaniem zabrał Latę na wycieczkę do RPA,
– PZPN nie poprzedził podpisania umowy żadną analizą prawną,
– PZPN nie poprzedził podpisania umowy żadną analizą marketingową,
– głosy dwóch członków zarządu (Jacka Masioty i Marcina Animuckiego) o tym, że może jednak warto sprawdzić, co się podpisuje, nie zostały wzięte pod uwagę,
– firma UFA deklarowała w mediach, że z miejsca mogłaby przebić tę ofertę, a nikt nawet nie chciał sprawdzić, ile jest w stanie wyłożyć (mimo że od dłuższego czasu publicznie wyrażała zainteresowanie).
Umowa była tak korzystna, że jednym z pierwszych sukcesów nowego związku było renegocjowanie jej. Ale oddajmy uczciwie Lacie: to rzecz jasna nie był jedyny kontrakt, na którym ówczesny związek wychodził jak Lech na Thomalli. Całe szczęście, że czasy podejrzanych umów i zarządzania „na chaos” już za nami.