Pisanie o polskich ligowcach wyjeżdżających za granicę momentami ociera się o sadyzm. To już nawet nie jest kopanie leżącego, bo zazwyczaj delikwent nawet nie leży, tylko już dawno zapadł się pod ziemię. No, chyba że wybrał się na Cypr – to już inna sprawa. Piotr Malarczyk postanowił jednak inaczej. Po naprawdę udanym, a na pewno najlepszym w karierze sezonie wybrał się do Ipswich i… I całe szczęście, że jeszcze nie oglądamy go w DHL-u jak Radosław Kałużny czy w innych przybytkach jak Agata Wróbel.
Malarczyk zaginął. Po prostu. Milionowa historia z cyklu „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, którą moglibyśmy też teraz stworzyć w przypadku Kuciaka. Facet wyjeżdżał – jako czołowy bramkarz ligi i członek szerokiej kadry Słowacji – do Hull i nie dostał ani minuty. Ten sam Kuciak, który wielokrotnie irytował, ale – bądźmy szczerzy – wyrósł w Legii na idola. Idolem w Koronie był też Malarczyk. Jedynym sensownym wychowankiem, który – wydawać by się mogło – podjął naprawdę sensowną decyzję. Nie rzucił się na West Ham United, tylko na Ipswich. Taki klub – jak sądziliśmy – akurat skrojony na miarę. Nie za dużo, nie za mało. Stylem 24-latek też zdawał się tam pasować. Daleko mu do eleganckiego Kamińskiego. Raczej gdyby ktoś nas poprosił o wskazanie najbardziej „brytyjskich” obrońców wśród młodych Polaków w Ekstraklasie, to Malarczyk znalazłby się w czołówce.
I co? I dupa.
W Ipswich rozegrał trzy ligowe mecze. To i tak brzmi dumnie, bo w rzeczywistości wykręcił 67 minut. 45 z Brighton w debiucie, siedem kolejek później cztery minutki z Nottingham i znów siedem kolejek później 19 minut z Fulham. Przynajmniej była powtarzalność. We wrześniu przetestował też Rooneya w Pucharze Ligi, a w styczniu na otarcie łez dostał dwa mecze z Portsmouth w FA Cup. Szybko jednak podziękowano mu za usługi i spuszczono go ligę niżej na wypożyczenie do Southend. Tak jak niegdyś Wojtka Szczęsnego do Brentford – by otrzaskał się z kick and rush, nabrał ogłady, nałapał minut i wrócił. – Phil Brown sięgnął po doświadczonego polskiego stopera, czując, że brakuje defensywnych umiejętności z tyłu. Southend walczy o awans do play-offów i awans byłby spełnieniem marzeń. Zdaniem obecnego menedżera obrońcom brakuje jednak siły. Oby przy wsparciu Piotra to się poprawiło – pisał portal Southend till I die.
Nowy klub Polaka przestał już jednak – jak określają to Anglicy – flirtować z play-offami. Na trzy kolejki przed końcem Southend ma już dziesięć punktów straty do szóstego miejsca, a – przypomnijmy – to trzeci poziom rozgrywkowy. Czy Malarczyk załatał jednak dziury? Jakby to ująć – RACZEJ nie. W sześciu możliwych meczach zgromadził okrągłe zero minut. W tym czasie jego drużyna straciła 11 goli i zaliczyła cztery porażki. W ani jednym momencie trener nie uznał jednak, że warto byłoby odkurzyć Polaka. Wnioski nasuwają się same. Samo nasuwa się też pytanie, kiedy ten Malarczyk miałby zacząć grać, jeśli nie właśnie w takich okolicznościach?
Kolejny argument, by wreszcie odpalić akcję „zabierz ligowcowi paszport”.